Droga niedoskonałości

Salon świętych nieporozumień – czyli kuluary drogi niedoskonałości

Kochana świętość doczekała się wielu interpretacji, obrazów, porównań, sycących i niepokojących naszą wyobraźnię. Teorie duchowego wzrostu, stanu i perypetii doskonałości, przypominają nam o podnoszeniu poprzeczki, śrubowaniu duchowych wskaźników, czyszczeniu pokładów zła i wystawianiu na Boski wiatr naszych nadwątlonych żagli. Wypatrując brzegu jak bezdomny Odyseusz, dostrzegamy wzburzoną, czasem groźną głębię, miotająca skorupką naszego życia. A tu dochodzi nas z całą powagą wołanie Kościoła: wypłyń na głębię, duc in altum. Tego typu przedsięwzięcie wydaje się nam nadto ryzykowne, o ile nie samobójcze. Z trwogą czytamy słowa naszego Pana: Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je (Łk 17,33). Kurczymy się pod ich wpływem, czujemy nieswojo, a czasem lekki pot szroni strudzone i pomarszczone czoło. Należy jednak pamiętać, że świętość objawia się przekornie w doświadczeniu niedoskonałości. Nie wiem, Panie, jakim sposobem – pisze Teresa z Avila – ziemia tak nędzna i jałowa, jaką jest serce moje, mogłaby rodzić taki piękny owoc niebieski (DD 32,2). Idziemy do Pana ciągle się potykając. Dlatego uczniowie potrzebowali nie tylko mnożeń chlebów, Taborów i uciszeń żywiołów, ale i swoich kłótni, zdrad i wewnętrznej polityki. A największym politykiem zdaje się był św. Jan, którego Pan miłował i jego brat Jakub, którzy na dodatek byli wspólnikami Szymona. A działali iście rodzinnie, tak że wplątali w to swą matkę Salome (Mk 10,37; Mt 20,20). Jak to miłość i polityka potrafi chodzić w parze i przecierać drogi do świętości. Dlatego o wiele bardziej powinniśmy od „naszej” doskonałości preferować boskie miary. W tym kontekście można to porównać do skrojenia sukienki czy garnituru zupełnie nie na miarę. Uporczywe prezentowanie się w takim stroju naraża nas nie tylko na ośmieszenie, ale i podejrzenie, że szerzymy kiepski styl.Po drugie świętość wcale nie musi być drogą wzrostu, bo wydaje się że teorie duchowego wzrostu, rozwoju w jakiejś mierze fałszują prawdę. W Ewangeliach nie znajdujemy słowa o wzroście, chyba że o ziarnie, które wzrastając traci siebie. Jest natomiast szczególne zalecenie, by się umniejszać: Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał (J 3,30). Nie jest to jedynie zabieg literacki. Im mniej nas, tym więcej Boga. To jedynie dopuszczalny postęp. A niektórzy by chcieli wszystko wypełnić sobą. Nie trzeba dodawać, że im mniej nas, tym więcej miejsca dla bliźniego…

W czasach rozpasanej konkurencji i wyścigu marzeń należy powściągać formy swej obecności, gdyż może spotkać nas przykry los ciasta przelanego z formy, bo dodaliśmy za dużo drożdży. Św. Teresa z Lisieux, jakby na przekór wszystkim nobliwym teoriom pisze w liście z maja 1890: wzrastać – to dla mnie rzecz niemożliwa, muszę więc znosić siebie taką, jaką jestem, ze wszystkimi moimi wadami.Wreszcie, trzecie nieporozumienie: że świętość jest umiejętnością, wiedzą, słowem – dziś tak modnym „know how” – czyli fachem. Szukamy mistrzów, kompetencji, żywych okazów wcielonych i wytrawnych. Świętość zatem wiązałaby się z jakimś przepisem, jak na udane ciasto, które podbija serca, zbiorem punktów do przestrzegania w statucie królestwa niebieskiego. Biegamy z gotowymi foremkami, świętością zorganizowaną i opracowaną w etapy i taktyką prowadzenia duchowych walk. A zatem nieumiejętność powinna być bardziej źródłem radości, niż smutku. Poza tym gnieździ się niechybne niebezpieczeństwo: wiedza wbija w pychę, miłość zaś buduje (1 Kor 8,1). Pewnym jest, że w szkole świętości zawsze będziemy w pierwszej klasie… Gdy opadnie kurz naszych niepokojów i zaufamy Bogu, a nie naszym kwalifikacjom, może się okazać, że to pierwsza klasa ekspresu do nieba…

O. Marian Zawada OCD