Prawda Piękno Balthasar Stein

„To jest prawda”. Droga Edyty Stein do Boga w świetle teologii Hansa Ursa von Balthasara

W muzeum Pro Memoria Edith Stein w Lublińcu, mieszczącym się
w kamienicy należącej niegdyś do rodziny Courantów, dziadków Edyty, znaj-
dują się jedynie dwa eksponaty, które jeszcze pamiętają jej czasy: kamienny
próg oraz wejściowe drzwi. Był to zapewne jeden z pierwszych progów, któ-
ry w swym życiu musiała przekraczać mała Edyta i na którym lubiła siadać,
oraz jedne z pierwszych drzwi, które otwierała i zamykała, gdy jako dziew-
czynka przyjeżdżała do swego „ukochanego” Lublińca. Kiedy natomiast ktoś
zwiedzający to muzeum zasiądzie na znajdującym się tam żeliwnym krześle,
ujrzy szczególną instalację: bruk i tory kolejowe prowadzące do ostatniej bra-
my, jaką jej przyszło przekroczyć dnia 9 sierpnia 1942 roku – bramę KL
Auschwitz-Birkenau. Była to brama śmierci, z którą w myśl hitlerowskich
zamierzeń miała się łączyć totalna Vernichtung – zupełne wyniszczenie, cał-
kowita anihilacja poza resztką materii w postaci popiołu i dymu – Żydów
w Auschwitz. Ta instalacja mówi o przemijaniu, ludzkim okrucieństwie i nie-
uchronności śmierci. Tak jakby właśnie przekroczenie jej progu miało być
ostatnim słowem człowieka.
Nie jest to jednak pełna prawda ani o człowieku, ani, tym bardziej, o Edy-
cie Stein. Szczególnym, choć przecież nie w sposób intencjonalnie powsta-
łym, dopełnieniem instalacji muzeum z Lublińca jest bowiem dokonana
w latach 1995-1996 nowa aranżacja katolickiego kościoła St. Martin w Bad
Bergzabern, miejscowości leżącej w Nadrenii-Palatynacie. Każdy wchodzący
do kościoła już na początku nawy napotyka chrzcielnicę, z której dnia 1 stycz-
na 1922 roku polały się na głowę Edyty Stein wody chrztu świętego. Ten akt
został potwierdzony następującym wpisem w parafialnej księdze chrztów:
1922, nr 1, dr Edyta Stein, lat 30, doktor filozofii [te słowa są na marginesie doku-
mentu]. Roku Pańskiego 1922, 1 stycznia, została ochrzczona Edyta Stein, lat 30,
doktor filozofii, urodzona 12 paŹdziernika 1891 roku we Wrocławiu, córka + Zyg-
fryda Stein i Augusty Courant, która pouczona i dobrze przygotowana przeszła z ju-
daizmu na wiarę katolicką. Na chrzcie otrzymała imię Teresa Jadwiga. Matką chrzest-
ną była dr Jadwiga Conrad z domu Martius, zamieszkała w Bergzabern, co niniej-
szym poświadczam: Eugeniusz Breitling, proboszcz1.
Nad chrzcielnicą został umieszczony posąg Edyty Stein. Jej twarz jest
zwrócona w stronę ołtarza, i dalej jeszcze, w stronę absydy kościoła, w której
wznosi się wielki metalowy krzyż. Jego pionowa belka symbolizuje tory ko-
lejowe – ostatnią drogę wiodącą Edytę Stein ku oświęcimskiej komorze ga-
zowej i krematorium. Ten motyw przywołuje instalację z muzeum w Lubliń-
cu. Jednakże wymowa krzyża wykracza poza śmierć i zaplanowaną przez hi-
tlerowców Vernichtung Żydów. Krzyż z kościoła w Bad Bergzabern mówi
bowiem o ostatecznym zwycięstwie Chrystusa – i dlatego przybiera kształt
drzewa życia, którego najcudowniejszym owocem, dającym życie wieczne,
jest On sam2. Błyszczące złotem liście tego drzewa tworzą jedno wielkie ser-
ce. Chrystusowy krzyż mówi o ofiarnej miłości, która poprzez kenozę – ab-
solutne uniżenie się Chrystusa3 – jest miłością „aż do końca”4.
Między chrzcielnicą i postacią Edyty Stein, trzymającą w swych dłoniach
duży krzyż, a krzyżem w absydzie kościoła daje się odczuć szczególne napię-
cie. Jest ono wypełnione tym wszystkim, czym żyła Edyta Stein od chwili
chrztu aż do momentu śmierci w oświęcimskiej komorze gazowej, a co naka-
zał swoim uczniom sam Chrystus, wzywając ich, by szli za Nim, dŹwigając
własny krzyż5. Owa przestrzeń czasu, wyznaczona dwudziestoleciem 1922-
1942, została przecięta, a z drugiej strony swoiście wzmocniona powziętą
w 1933 roku radykalną decyzją Edyty Stein o wstąpieniu do karmelu. Wtedy
też przyjęła imię zakonne Teresy Benedykty od Krzyża (Teresia Benedicta
a Cruce)6. Od tej chwili jej osobiste dŹwiganie krzyża nabrało nowego wy-
miaru. Jako oblubienica Baranka niosła go wytrwale, z pokorą a równocze-
śnie z ogromnym zawierzeniem swemu Panu, nieustannie otwarta na Jego na-
tchnienia – do końca. Dlatego też została, jak w dniu 1 maja 1987 roku pod-
czas Mszy świętej beatyfikacyjnej w Kolonii powiedział o niej Jan Paweł II,
benedicta a cruce – „pobłogosławiona przez krzyż” (Teresia, ‘die vom Kreuz
Gesegnete’)7.
Jeżeli kościół w Bad Bergzabern w sposób symboliczny mówi o ostatnich
dwudziestu latach życia Edyty Stein, to wszystko to, co znajduje się poza nim,
mówi o czasie, zanim przekroczyła bramy Kościoła katolickiego, czyli o trzy-
dziestoleciu zamkniętym w ramach lat 1891-1921. Na ten czas składają się
różne stacje jej życia, wśród których głównymi są: Wrocław, Hamburg8, Ge-
5 Por. Mt 16,24-25.
tynga9, Fryburg Bryzgowijski. I wreszcie stacja najważniejsza, którą stał się
dom jej przyjaciółki Hedwig Conrad-Martius, znajdujący się przy Eisbrünnel-
weg (dzisiaj Neubergstrasse 16)10, ulicy wznoszącej się ku górze, w stronę
winnic okalających miasto, niemal na osi kościoła St. Martin. To właśnie tam,
pod koniec lata a u początków jesieni 1921 roku, dokonał się w niej przełom.
Sięgnęłam na chybił trafił i wyciągnęłam grubą książkę. Nosiła ona tytuł: ‘Życie św.
Teresy z Avila’ napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać, zostałam zaraz pochłonię-
ta lekturą i nie przerwałam, dopóki nie doszłam do końca. Gdy zamykałam książkę,
powiedziałam do siebie: ‘To jest prawda!’ (Das ist die Wahrheit!)11.
Następnego dnia rano udała się do miasta, by kupić katechizm katolicki
i mszał. Gdy w pełni opanowała ich treść, poprosiła dla siebie o chrzest. £ą-
cząc symbolicznie ulicę Eisbrünnelweg z kościołem St. Martin w Bad Berg-
zabern, można by powiedzieć, że Edyta Stein zeszła wtedy z wyżyn ateizmu,
by znaleŹć się wreszcie u siebie, w Kościele, i tam podjąć na nowo drogę –
tym razem mozolne wspinanie się na inne już wzniesienie: na szczyt góry
Karmel.
Słowo die Wahrheit wypowiedziane przez Edytę Stein przy Eisbrünnel-
weg jest słowem prawdziwie kluczowym. Komentując je, Virginia Raquel
Azcuy stwierdziła:
Wyrażenie zdradza ton odkrycia, jak gdyby Edyta Stein powiedziała: ‘To jest to’,
‘znalazłam to, czego szukałam’. Prawda ukazuje się jej wcielona w świętość kobiety,
to znaczy mająca egzystencjalne oblicze; równocześnie ukazuje się jej w odniesieniu
do Prawdy Boga, który jest Miłością12.
Stwierdzenie Azcuy wskazuje zatem na trzy niezmiernie ważne elemen-
ty: odkrycie prawdy, które odpowiada na najgłębsze pragnienia Edyty Stein;
odkrycie prawdy dzięki osobistemu świadectwu, jakie dała o niej św. Teresa
z Avila; odkrycie prawdy o samym Bogu.
Do tego odkrycia Edyta Stein dochodziła pośród bólu poszukiwań. W li-
ście do Fritza Kaufmanna pisała: „Mnie samej wówczas było bardzo Źle,
wcale nie mniej niż Panu”13. Mówiąc póŹniej o tym okresie, wyzna: „Moja
tęsknota za prawdą była mą jedyną modlitwą”14. Była to droga nie tylko czy-
sto osobistych poszukiwań. Torowali ją dla niej również inni ludzie. Do nich
przede wszystkim należał jej ukochany mistrz Edmund Husserl. To on wpoił
w nią konieczność bezstronnego podchodzenia do badanych zjawisk, wręcz
bezkompromisowej uczciwości wobec przedmiotu badań, o czym przejmują-
ce świadectwo dała nie tylko sama Edyta Stein15, ale również tacy jego
uczniowie, jak Hedwig Conrad-Martius16 czy Peter Wust17. Natomiast spotka-
nie z Maxem Schelerem sprawiło, że poznała wybitnego intelektualistę, który
przyznawał się do katolicyzmu i z niego czerpał inspiracje dla swych filozo-
ficznych poszukiwań. Jawił się jej zatem jako świadek wiary, który swą po-
stawą łamał w niej powoli intelektualne uprzedzenia, jakie zarówno ona, jak
i niemal całe ówczesne środowisko akademickie żywiło wobec ludzi wierzą-
cych w Boga, patrząc na nich z góry, z wyżyn swego jakoby nieomylnego
intelektu18. Dlatego też Edyta Stein mogła po latach stwierdzić:
W Getyndze nauczyłam się poszanowania dla problemów wiary i czci dla ludzi wie-
rzących. Chodziłam nawet czasem z mymi przyjaciółmi do kościoła protestanckiego
[…], ale drogi do Boga jeszcze nie odnalazłam19.
Do Boga przybliżyły ją trzydziestodniowe rekolekcje ignacjańskie, które
rozpoczęła jako ateistka i z których wyszła – jak zwierzyła się o. Erichowi
Przywarze – z decyzją o konwersji20. Ciągle jednak brakowało jej czegoś, co
by ostatecznie przesądziło o dokonującym się w niej przełomie. Hedwig Con-
rad-Martius wspomina nawet o pewnym religijnym kryzysie, jaki stał się
udziałem zarówno jej samej, jak i Edyty Stein: „Szłyśmy obie jakby po wą-
skiej krawędzi tuż obok siebie, każda w każdej chwili oczekując Bożego
wezwania”21. Wreszcie ono nadeszło, przybierając postać dość przypadkowej
nocnej lektury autobiografii św. Teresy z Avili. Edyta Stein odpowiedziała na
nie słowem, które z jednej strony określiło jej dotychczasową drogę życia,
a z drugiej zadecydowało o dalszym jej kształcie zdążania: das ist die Wahr-
heit. „Bóg jest Prawdą. A kto szuka prawdy, szuka Boga, choćby o tym nie
wiedział” napisała po latach do siostry Adelgundy Jaegerschmid, odnosząc to
zwłaszcza do Husserla, ale także do własnych poszukiwań prawdy sprzed
przełomu, jaki się w niej dokonał w Bad Bergzabern w 1921 roku22. Stąd
można by powiedzieć, że człowiek jawił się jej, jak zauważył Marco Paoli-
nelli, nie tylko jako Wahrheitssucher, ale również – a może właśnie dlatego –
jako Gottsucher23.
To swoiste utożsamienie człowieka jako istoty szukającej prawdy z czło-
wiekiem jako istotą, która szuka Boga, pozwala nam – i wręcz zaprasza – do
tego, aby na problem tak szczególnie rozumianej i doświadczonej przez Edy-
tę Stein prawdy spojrzeć w świetle monumentalnego dzieła Hansa Ursa von
Balthasara, jaką jest Teologika. W pierwszym jej tomie, zatytułowanym Praw-
da świata, wskazał on na dwa aspekty prawdy. Pierwszym z nich jest „od-
słonięcie, odkrycie, dostępność, nieukrytość (á-ëçèåéá) bytu. Ta nieukrytość
ma dwojakie znaczenie: że z jednej strony jawi się jako byt i że z drugiej stro-
ny byt się jawi”24. Natomiast drugim aspektem prawdy jest emeth czyli: „wier-
ność, stałość, niezawodność. Tam gdzie jest emeth, możliwe jest zaufanie”25.
Jak pisze dalej Balthasar,
[…] w tym swoim charakterze prawda [jako emeth] spełnia dwojaką funkcję: z jed-
nej strony stawia kres niepewności i nieskończoności poszukiwań, przypuszczeń i po-
dejrzeń, aby miejsce tych chwiejnych stanów mogła zająć ukształtowana, umocniona
w sobie oczywistość w odsłoniętym stanie rzeczy. Z drugiej strony to zakończenie
niepewności i jej niedobrej nieskończoności jest otwarciem i odpieczętowaniem
prawdziwej nieskończoności płodnych szans i sytuacji: z uobecnionej prawdy wyra-
sta jak z zalążka tysiąc wniosków, tysiąc nowych poznań; wiarygodność uzyskanej
oczywistości zawiera w sobie bezpośrednio obietnicę dalszej prawdy, jest jakby praw-
dą wejściową, kluczem do życia ducha. Ta druga cecha – emeth jako początek i punkt
wyjścia – tak dalece przeważa, że pierwsza, zamykająca, pozostaje w jej służbie:
prawda nigdy nie zacieśnia w sobie podmiotu poznającego; jest zawsze otwarciem –
nie tylko ku sobie i w sobie, lecz ku dalszej prawdzie26.
Obydwa aspekty prawdy – jej nieukrytość oraz emeth – wskazują na ist-
nienie podmiotu, dla którego dana prawda odsłania się i jest równocześnie
fundamentem budzącego się w nim zaufania. Dlatego też, jak pisze Baltha-
sar, „do pojęcia prawdy nie należy to, że wszelki byt jest również samoświa-
domością, ale to, że wszelki byt ma pewne odniesienie do samoświadomo-
ści”27. To odniesienie polega na tym, że w poznającym podmiocie
[…] łączą się dwa na pozór przeciwstawne odczucia: poczucie posiadania jasności
ducha, który ogarnia przedmiot poznania, i poczucie, że jest się zalewanym przez coś,
co w poznaniu wykracza poza granice samego poznania, świadomość uczestniczenia
w czymś, co samo w sobie jest nieskończenie większe od tego, czego się o tym do-
wiadujemy. W pierwszym odczuciu podmiot zawiera w sobie przedmiot, […] w dru-
gim natomiast podmiot jest wprowadzany w tajemnice przedmiotu, z którego głębi
i pełni pojmuje wyraŹnie tylko małą cząstkę, jednakże z obietnicą dalszego przyszłe-
go wtajemniczenia28.
To, ostatecznie, wskazuje na swoistą dwubiegunowość prawdy. Dostęp-
ność bytu jest bowiem, z jednej strony, jego cechą obiektywną, jemu właśnie
przynależną. Stąd poznający podmiot powinien się dostosować do poznawa-
nej rzeczy. Podkreśla to tak zwana klasyczna definicja prawdy jako adaequ-
atio rei et intellectus, w której decydująca miara należy do przedmiotu. Jed-
nakże, z drugiej strony, poznający podmiot jest istotą wolną, mającą zdolność
samookreślania i twórczego działania. Dlatego też podmiot nie tylko posiada
w sobie i doprowadza do końca poznanie, ale wyrokuje też „o prawdzie jako
takiej: dopiero w akcie sądu o prawdzie zostaje ona w pełnym sensie urze-
czywistniona – jako wyjawienie bytu posiadane w świadomości”29. W tym
momencie punkt ciężkości prawdy przesuwa się z przedmiotu w stronę po-
znającego podmiotu, który jest czynnikiem mierzącym, a jego pomiar „jest
jego spontanicznym, twórczym działaniem”. Wynika z tego, że „wolność
i spontaniczność podmiotu pozwalają prawdę nie tylko pojmować, ale także
ustanawiać”, przez co „ludzki podmiot uczestniczy tutaj w sposób szczegól-
ny w ustanawiającej prawdę mocy boskiego rozumu” 30. Dlatego też prawda,
zdaniem Balthasara, powstaje i polega na dwoistości mierzenia i bycia mie-
rzonym. Jest ona bowiem, z jednej strony, przez poznający rozum w jego
funkcji intellectus passibilis stwierdzana, przyjmując postać prawdy jako
èåïńéá, a równocześnie, z drugiej strony, przez ten sam rozum w jego funkcji
intellectus agens tworzona, obierając kształt prawdy jako ðïéçóéò.
W blasku tak pojmowanej prawdy poznający podmiot dochodzi do szcze-
gólnej postaci samoświadomości. Staje się bowiem otwarty zarówno na sa-
mego siebie, jak i na to wszystko, co inne. Ta otwartość jest jego receptyw-
nością, która „oznacza władzę i możliwość przyjęcia i jakby ugoszczenia we
własnym domu czegoś obcego”. Co więcej, ujawnia się w tym niezwykła
zależność między osobistą wolnością a wewnętrznym otwarciem. Jak pisze
Balthasar, „im pełniej […] jakaś istota posiada sama siebie, im zatem jest
bardziej wolna, tym bardziej jest też otwarta, tym bardziej receptywna wobec
wszystkiego, co ją otacza”31. Receptywność ta nabiera szczególnie szlachet-
nego kształtu, gdy staje się zdolnością „ku temu, by pozwolić się temu byto-
wi [Innego] obdarować jego własną prawdą. Zdolność otrzymywania prawdy
należy do najwyższych wartości ludzkiej egzystencji”32. Objawia się to
zwłaszcza w miłości międzyludzkiej. Miłość ma bowiem taką naturę,
że w autentyczny i szczególny sposób pragnie przyjmować wszystko, czym ją owo
‘ty’ [Innego] obdarowuje, jako coś nowego, rzeczywiście wzbogacającego. Miłość
chętnie zrezygnowałaby z niejednego fragmentu swojej wiedzy, gdyby dzięki temu
mogła go na nowo przyjąć od istoty kochanej. Co więcej, dokonałaby nawet takiego
cudu, że przestałaby wiedzieć o rzeczach, o których wie, aby tylko być zdolną do
otrzymania ich na nowo jako daru od kochanej istoty33.
Tak doświadczana przez podmiot prawda domaga się najpierw, jako swe-
go swoistego horyzontu – przyjęcia istnienia Boga. Opowiadając się za zasa-
dą, że cogitor ergo sum jest podstawową formą zdania cogito ergo sum, Bal-
thasar stwierdza, iż w tym praakcie, w którym ludzie
[…] pojmują […] siebie jako podmioty, uzyskują świadomość, że są ukonstytuowani
i pojęci przez Kogoś innego, przeciwstawieni Mu i odróżnieni od Niego. Właśnie
w tej przestrzeni pełnego czci dystansu, otwierającej się między Bogiem a stworze-
niem, współstworzenia jawią się im w swoim samodzielnym bycie34.
Oznacza to, z jednej strony, odrzucenie idealistycznego panteizmu, oraz, z dru-
giej, przyjęcie interpodmiotowości, czyli niemożności „redukcji wielości skoń-
czonych podmiotów”. Dlatego też
[…] prawda jawi się […] w świecie jako rozdzielona na niezliczone podmioty, które
są na siebie wzajemnie otwarte w postawie dogłębnej gotowości i oczekują wzajem-
nie od siebie udzielenia tej cząstki prawdy, która została im udzielona przez Boga
jako uczestnictwo w Jego prawdzie nieskończonej35.
Wydaje się, że właśnie w świetle tak rozumianej prawdy, a zwłaszcza
w jej nie dającym się uniknąć powiązaniu z prawdą o Bogu, oraz w zjawisku
interpodmiotowości należy rozumieć duchową drogę, jaką odbyła Edyta Stein,
by móc wreszcie zawołać das ist die Warhheit! Była przecież tak skonstru-
owana, że nie mogła się obejść bez refleksji, jak pisała o sobie do Ingardena
w dniu 15 paŹdziernika 1921 roku, a zatem tuż po wewnętrznym przełomie,
jaki się w niej dokonał, a jeszcze przed przyjęciem chrztu36. Musiała zatem
doświadczać w sobie owego napięcia między prawdą jako nieukrytość i jako
emeth. Musiała więc nieustannie otwierać się na to, co inne – co ją wewnętrz-
nie ubogacało, a równocześnie wzywało do kolejnych poszukiwań i zgłębień.
Nie mogła też przechodzić obojętnie obok osób, które szanowała i które mniej
lub bardziej świadomie ukazywały jej prawdę o Bogu: obok Husserla, Sche-
lera, Reinacha i jego żony Anne37, nieznanej kobiety z koszykiem modlącej
się we frankfurckiej katedrze38, Hedwig Conrad-Martius, czy na koniec wo-
bec św. Teresy Wielkiej.
Prawda o Edycie Stein jako człowieku szukającym prawdy – jako o Wahr-
heitssucher, a przez to jako o kimś, kto szuka, nawet nieświadomie, Boga, czyli
jako o Gottsucher – znajduje takie oto potwierdzenie i swoisty komentarz
w Prawdzie świata Hansa Ursa von Balthasara: „W najmniejszym poruszeniu
myśli żyje więc już, zawarta w nim, wiedza o prawdziwej nieskończoności;
każdy sąd, wypowiadany przez skończony rozum, jest dowodem na istnienie
Boga. Tak więc również całe poszukiwanie jedności bytu jest w gruncie rzeczy
poszukiwaniem Boga, a jednocześnie uznaniem, że żadna istota stworzona nie
jest Bogiem”39. Stąd, zważywszy na jej intelektualną uczciwość i wewnętrzny
radykalizm, by iść zawsze do końca za odkrytą przez siebie prawdą, można by
się ośmielić na przytoczenie tutaj ostatnich słów, jakie umierający Stanisław
Brzozowski tuż po swoim nawróceniu pod wpływem lektury Johna Henry’ego
Newmana zanotował w swym Pamiętniku pod datą 5 kwietnia 1911 roku:
I know, I know Newmana nie jest dowolnym zwrotem literackim. […] I know, I know
jest sformułowaniem niezrównanym faktu trudnego do uchwycenia, lecz niezaprze-
czalnego, stanowiącego najgłębszą podstawę naszej istoty. Na dnie naszej duszy jest
światło. Pozostaje ono w łączności ze słońcem niegasnącym. […] Każda wiara
w zbawienie człowieka musi być uniwersalna. Katolicyzm jest nieuchronny. Nie-
uchronnym, w samej idei człowieka zakorzenionym faktem jest Kościół. Człowiek
jest niezrozumiałą zagadką bez Kościoła. Życie ludzkie jest szyderstwem i igraszką,
jeżeli Kościoła nie ma40.
Das ist die Wahrheit! Edyty Stein jest potwierdzeniem faktu, że również dla
niej zarówno katolicyzm, jak i zakorzeniony w człowieku Kościół stały się
nieuchronne.
Odtąd zaczął się dla niej nowy etap zdążania drogami prawdy, co sym-
bolicznie wyraża przestrzeń zawarta między postacią Edyty Stein znad bap-
tysterium a krzyżem w absydzie kościoła St. Martin w Bad Bergzabern. Etap
bardzo jasnego radykalizmu, który kazał jej przekraczać granice filozofii.
Niezwykle przejmująco wyraził to Peter Wust, opisując pożegnanie Hedwig
Conrad-Martius z Edytą Stein, już jako s. Teresą Benedyktą od Krzyża, w dniu
jej obłóczyn 15 kwietnia 1934 roku:
Pewien szczególny obraz z uroczystości tego dnia stoi mi stale jeszcze przed oczy-
ma, obraz cudownie symboliczny. Było to przy żegnaniu się z siostrą Benedyktą po
zakończeniu uroczystości, w rozmównicy klasztornej. Z tamtej strony kraty stała
nowoodziana karmelitanka, z tej strony – znana kobieta-fenomenolog, Hedwig Con-
rad-Martius, która w swym wnikliwym studium o metafizyce czasu doprowadziła aż
po przepaść wieczności myśl przedmiotową. Była to, jak się zdaje, jedyna w swoim
rodzaju gra przypadku: te dwie najwybitniejsze uczennice Husserla stojące naprze-
ciw siebie przez moment w tej osobliwej sytuacji. Jedna tropiła podstawową myśl
fenomenologii aż do ostatecznych głębin metafizyki, o wiele głębiej niż sam mistrz,
Husserl, druga natomiast w poszukiwaniu najgłębszej podstawy wszelkiego bytu do-
szła aż do mistyki Karmelu. […] Długo jeszcze staliśmy przed kratą klauzury i roz-
ważaliśmy tę długą, tak symboliczną drogę, którą szła ta nowicjuszka od Husserla
poprzez Tomasza aż dotąd, tak – aż dotąd. Potem reguła zakonna wezwała do ostat-
niego pożegnania. Nasze drogi rozeszły się twardo i nieubłaganie – od świata – do
świata (weltabwärts – welteinwärts)…41.
Jednym z bardzo ważnych rozróżnień, jakie w swojej teologii wprowa-
dził Balthasar, jest dystynkcja między duchowym podmiotem a osobą. Jak pi-
sze on w Teodramatyce,
[…] istota natury duchowej wie, że jest podmiotem, a tym samym, że jest człowie-
kiem w sposób niepowtarzalny i nieudzielny. Ale czy wie tym samym, kim jest? To
znaczy: czym – nie tylko ilościowo, ale także jakościowo – różni się od wszystkich
pozostałych podmiotów natury duchowej? Może sobie taką jakościową odrębność
(haecceitas) przypisywać, ale nie potrafi jej pozytywnie określić42.
Według Balthasara, człowiek może przybliżyć zrozumienie siebie jako osoby
na dwóch drogach. Pierwsza polega na empirycznym zebraniu cech danej jed-
nostki decydujących o jej szczególności i wyjątkowości. Natomiast druga dro-
ga ma charakter międzyosobowy. Urzeczywistnia się ona wtedy, gdy druga
osoba lub grupa osób uświadomi tę pierwszą, czym jest ona w oczach tego
drugiego lub całej grupy. Powstaje tu jednak wątpliwość, czy to oświadcze-
nie jest nie tylko w pełni prawdziwe, ale i nieodwołalne. Jeśli więc nie poja-
wi się jakaś inna gwarancja odnośnie do „kto” osoby, zawsze rzekomo ogra-
niczona w sobie jednostka będzie poświęcana na rzecz powszechnej rzeczy-
wistości. Ponieważ taka gwarancja nie może pochodzić ani ze świata
nieosobowego, ani też ze sfery czysto ludzkiej solidarności, trzeba zatem
przyjąć, że może być nią jedynie „absolutny Podmiot, sam Bóg”. Dlatego też
[…] tam gdzie Bóg mówi jakiemuś podmiotowi duchowemu, kim on jest dla Niego,
Boga wiecznego i prawdziwego, gdzie mówi mu jednocześnie, dla jakiego celu ist-
nieje, a więc daje mu uwiarygodnioną przez Boga misję, tam można o takim ducho-
wym podmiocie powiedzieć, że jest osobą43.
Rozważania te odniósł Balthasar przede wszystkim do Osoby Jezusa
Chrystusa, do którego Ojciec zwrócił się ze słowami „Ty jesteś moim Synem
umiłowanym”. Jednakże mają one swe odniesienie także do ludzi. Im bo-
wiem, czyli stworzonym podmiotom duchowym, Chrystus otworzył pewien
obszar, w którym mogą stawać się osobami w sensie teologicznym, to znaczy
mogą stawać się partnerami gry w Boskim dramacie. W obszar ten jednak nie
mogą oni wejść tylko na mocy własnej decyzji ani też – tym bardziej – wy-
brać sami swej teologicznej roli. Wprawdzie obszar ten „dzięki Chrystusowi
daje wolność w Bogu”, to jednak od samego Boga pochodzi wybór, powoła-
nie i misja, które są darami łaski.
Jeśli [one] zostaną zaakceptowane i dobrowolnie przyjęte – stanowią najwyższą moż-
liwą dla człowieka szansę personalizacji i wzięcia w posiadanie swej własnej głębi
albo swej własnej Idei, której w inny sposób nie zdołałby stworzyć44.
Nie znaczy to, oczywiście, że taki człowiek od razu pojmuje istotę otrzy-
manej od Boga misji, tym bardziej że jej celem jest pewna wspólnota, zwłasz-
cza wspólnota Kościoła. Jak stwierdza Balthasar,
[…] kto otrzymał powołanie (kwalifikowane) i został obdarowany nowym imieniem,
nie musi od razu, z dnia na dzień dać pełnej odpowiedzi na treść nowego imienia,
powinien jednak w niej wzrastać; poświadczają to przykłady Piotra, a także Pawła45.
Taką teologiczną osobą stała się Edyta Stein od chwili odkrycia Najwyż-
szej Osobowej Prawdy w Bad Bergzabern. Jednym z przejmujących rysów jej
personalizacji jest przedziwne doświadczenie religijne, jakie stało się jej udzia-
łem podczas nabożeństwa w Kolonii, w drodze do Beuron, jeszcze za czasów
pracy nauczycielskiej w Spirze.
Rozmawiałam ze Zbawicielem i powiedziałam Mu, że wiem, iż to Jego Krzyż zosta-
je teraz włożony na naród żydowski. Ogół tego nie rozumie, ale ci, co rozumieją, ci
muszą w imieniu wszystkich z gotowością wziąć go na siebie. Chcę to uczynić, niech
mi tylko wskaże jak. Gdy nabożeństwo się skończyło, miałam wewnętrzną pewność,
że zostałam wysłuchana. Ale na czym ma polegać to dŹwiganie krzyża, tego jeszcze
nie wiedziałam46.
Natomiast wiedziała to już wtedy, gdy w chwili aresztowania skierowała
do swej siostry Róży następujące słowa: „ChodŹ, idziemy za nasz naród!”,
a następnie gdy odbywała ostatni w swym życiu, być może pośród głębokie-
go milczenia, marsz od kolejowej rampy w Auschwitz-Birkenau do komory
gazowej.
Próbując w pełni zrozumieć dokonujący się w niej proces personalizacji,
trzeba nam zapewne odnieść się zwłaszcza do tych oficjalnych dokumentów
Kościoła katolickiego, w których jednoznacznie, ale przede wszystkim obiek-
tywnie – to znaczy właśnie autorytetem Kościoła – zostały określone to po-
wołanie i ta misja, jakie Edyta Stein otrzymała od Boga i jakie w pełni swej
radykalnej i konsekwentnej wolności nieu stannie realizowała, stając się part-
nerem gry w Boskim dramacie. Pierwszym z tych dokumentów jest homilia
wygłoszona podczas uroczystości beatyfikacyjnej w dniu 1 maja 1987 roku
przez Jana Pawła II. Ojciec św. podkreślił w niej następujące wymiary misji
Edyty Stein, a przez to jej teologicznej osoby: praca naukowa pojęta jako
służba Boża, miłość oblubieńcza Boskiego Baranka, dŹwiganie i umiłowanie
Krzyża za zbawienie narodu żydowskiego, Kościoła i świata, ofiara przebła-
galna za prawdziwy pokój47. Drugim dokumentem jest przemówienie Jana
Pawła II podczas kanonizacji Edyty Stein w dniu 11 paŹdziernika 1998 roku,
w którym Papież wskazał na kolejne elementy jej misji i związanego
z nią przesłania, sprowadzającego się do następujących treści: świadek god-
ności człowieka, związanie z Chrystusem Źródłem wolności człowieka, mi-
łość do ludzi jako miara miłości do Boga, konieczność zmierzania do Boga
poprzez ciasną bramę rozeznania i wyrzeczenia, więŹ między miłością
a prawdą, więŹ między miłością a cierpieniem i krzyżem48. Trzecim dokumen-
tem jest motu proprio Jana Pawła II z dnia 1 paŹdziernika 1999 roku. Na jego
mocy Ojciec św. ogłosił Edytę Stein – wraz ze świętymi Brygidą Szwedzką
i Katarzyną Sieneńską – Patronką Europy. W dokumencie tym podkreślił
wagę zaangażowania Edyty Stein w społeczną promocję kobiety i w ukazy-
wanie przez nią bogactwa kobiecości. Wskazał również na to, że jej śmierć
jest szczególnie głębokim protestem przeciwko wszelkim formom łamania
podstawowych praw człowieka. Jej osoba jest ponadto „zadatkiem nowego
zbliżenia między żydami a chrześcijanami” oraz symbolem „szacunku, tole-
rancji i otwartości” dla wszystkich ludzi, którzy winni wzajemnie siebie ro-
zumieć i akceptować, wznosząc się ponad różnice etniczne, kulturowe i reli-
gijne, budując w ten sposób „społeczeństwo prawdziwie braterskie”49.
Uświadamiając sobie te elementy misji, jaką przekazał Bóg Edycie Stein,
i odkrywając przez to bogactwo jej teologicznej osoby biorącej udział w Bo-
żej grze, widzimy też drogę, która ją ostatecznie do Boga doprowadziła.

MAREK JĘDRASZEWSKI
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza
Wydział Teologiczny
Zakład Filozofii Chrześcijańskiej