Prawda „Księgi mojego życia”
„Im ciemniej wokół nas,
tym szerzej musimy otwierać nasze serca
na światło z góry” (Edyta Stein)
Serce Edyty Stein było sercem otwartym na światło z góry, było sercem otwartym na prawdę i miłość, a doświadczane ciemności i niepewność czyniły je otwartym jeszcze bardziej. Ten rys duchowości św. Teresy Benedykty od Krzyża dostrzeżony został przez Kongregację do spraw Świętych: „Sługa Boża miłowała prawdę ponad wszystko, szukała jej niezmordowanie, a znalazłszy ją nigdy jej nie porzuciła. Nigdy nie zniekształciła, nie ukryła prawdy ani też nie starała się uciec przed konsekwencjami odkrytej prawdy. Po długim poszukiwaniu i ciężkiej walce, Bóg pozwolił się jej znaleźć. 23 marca 1938 roku pisała do s. Adelgundis: . Została wychowana w miłości do prawdy i szczerości”.
Prawda jednak ukazuje się w różnych postaciach, przyjmuje różne oblicza, zaś sama w sobie pozostaje w ukryciu. Prezentowana tu próba opisania prawdy podąża tą drogą, na której prawda ta wiąże się z życiem, z codzienną egzystencją. Dlatego też analizy będą prowadzone w duchu filozofii egzystencjalnej, czyli w postawie pochylania się nad ludzkim życiem, nad tym, co człowiek przeżywa, zwłaszcza w chwilach ważnych i wzniosłych, nierzadko niepozbawionych cierpienia, ale też i radosnych. Prawda jest prawdą życia. Człowiek uczy się tej prawdy przyglądając się życiu innych, tym razem proponuję przyjrzeć się wielkiemu dziełu św. Teresy od Jezusa Księdze mojego życia. Uczy nas ona − dzieląc się swymi duchowymi przeżyciami − jak szukać prawdy, jak przy niej trwać i jak zdobywać się na odwagę, by oddać za nią życie. Świadkami takiego umiłowania Prawdy jest i św. Teresa z Avila i św. Teresa Benedykta od Krzyża − filozof i karmelitanka bosa.
1. Prawda i życie
„Na chybił trafił”
Refleksji na temat prawdy i życia trudno byłoby nie związać z pewnym wydarzeniem, które przytrafiło się Stein latem 1921 roku. „Sięgnęłam po jakąś książkę na chybił trafił. Nosiła tytuł: Życie św. Teresy z Avila, napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać, urzekła mnie! Czytałam jednym tchem do końca. Gdy ją zamknęłam, powiedziałam sobie: to jest prawda”. Zanim to się stało, Stein przeżywała głęboki kryzys duchowy i religijny. W marcu 1921 roku opuściła rodzinny dom we Wrocławiu i przeniosła się do Getyngi, by tam podjąć największe decyzje swojego życia. Przeżywała wewnętrzny kryzys, którego w domu nie przezwyciężyłaby, jak sama pisze. Kryzys zakończył się wstąpieniem do Kościoła Katolickiego w dniu 1.01.1922 r., kiedy to w kościele św. Marcina w Bargzabern przyjęła chrzest św.
O tych wydarzeniach jak zwykle bardzo dyskretnie donosi Ingardenowi w liście z 15 października 1921 roku: „ Jestem teraz w przededniu przejścia na katolicyzm. O tym, co mnie do tego skłoniło, nic Panu nie pisałam. Bo też trudno jest o tym wszystkim mówić, a pisać tym bardziej. W każdym razie, przez te ostatnie lata dużo więcej żyłam niż filozofowałam. Moje prace są zawsze jedynie odzwierciedleniem tego, czym zajmowałam się w życiu, bo jestem już tak skonstruowana, że nie mogę się obejść bez refleksji”.
Poruszoną tu kwestię, zwłaszcza jeśli chodzi o podejście do pisania, pisania o tym, co się w głębi swego ducha przeżywa, rozjaśnia nieco wypowiedź z listu z 13 grudnia 1921. Chodziło o reakcję Ingardena po przeczytaniu książki H. Conrad-Martus, Metaphysische Gespräche. Była to − jak podkreśla Stein − reakcja gwałtowana. Ale nie to jest aż tak istotne. W wyjaśnieniu Stein czytamy: „Ale metafizyka, która składa się z samych ścisłych analiz, nie jest przecież w ogóle możliwa. Z drugiej zaś strony, jeśli kogoś porywają problemy metafizyczne − kogoś, kto nigdy nie pisze inaczej jak tylko pod nieodpartym wewnętrznym przymusem − to, czy ulegania tej pasji ma się mu może zabronić? (…) Wyczuwa Pan, że zawiera się tutaj jakieś roszczenie do prawdy. Jaka ma być ta prawda? Wedle jakiej metody się ją osiąga?”. Z całym przekonaniem można sądzić, że i w tym przypadku, i w wielu innych, poszukiwanie prawdy pozostaje w ścisłym związku z pasją i zaangażowaniem, z „wewnętrznym przymusem”, który pochodzi od Prawdy Wiecznej.
Prawda miłująca
Dla Edyty Stein związek prawdy z życiem jest czymś oczywistym. Prawda noszona jest przez życie, rozwija się w jego łonie, dlatego podjęcie trudu życia, trudu istnienia jest jedyną drogą na spotkanie jej samej. Na swój sposób wyraziła to Stein w znamiennym fragmencie Bytu skończonego, w którym ukazuje istotny związek prawdy i życia, poszukiwania jej i faktu własnego istnienia. „Ilekroć, poszukując prawdy, umysł ludzki poszukiwał niepowątpiewalnego i pewnego punktu wyjścia, wówczas napotykał coś nam nierozdzielnie bliskiego: fakt własnego istnienia”. Słowa te rozjaśnia Stein przywołaniem stosownego fragmentu De Trinitate św. Augustyna: „Co z tego wszystkiego, co wiemy, wiemy w tym stopniu, w jakim wiemy, że żyjemy? Tutaj na pewno nie ma obawy pomyłek w oparciu o pozór prawdy, skoro nie ulega się przecież wątpliwości, że żyje także i ten, kto się myli. (…) gdyż tutaj − poprzez uwolnienie od wszelkich złudzeń zmysłowych [RK] − nie widzi się oczyma ciała. Poznanie tego, że żyjemy, jest najbardziej wewnętrznym poznaniem, tu żaden z wątpiących nie może powiedzieć: może śpisz nie wiedząc o tym (…). Lecz posiadający pewność tego, że żyje, nie mówi tu: wiem, że czuwam, ale: wiem, że żyję; czy śpi, czy czuwa: on żyje”.
Poszukując prawdy należy wyjść od siebie − od ludzkiego istnienia osobowego, gdyż to ostatecznie ja jestem jej poszukiwaczem, ona zaś jest dla mnie. Szkicując refleksje na ten temat należy zdawać sobie sprawę, że mowa jest tu o specyficznie zinterpretowanym „ja jestem”, które rozgrywa się pomiędzy bytem skończonym a wiecznym. „Ponad bytem przedmiotowo-podmiotowym (istnieniem myślnym i rzeczywistym w nomenklaturze Edyty Stein), skończonym, uchwytnym pojęciowo, rozwiniętym czasowo-przestrzennie, fenomenologicznie poznanym, istnieje byt wieczny − niezmienny, przedrozumowy, do końca prawdziwy, niewyczerpywalny, niezgłębiony”. Dla Stein najważniejsze są tu dwa pojęcia: byt i prawda. Byt, czyli to, co jest − Stein idzie tu za ujęciem metafizyki Arystotelesa − dzieli się formalnie i pod względem treści na różne rodzaje, stąd mamy byt duchowy (idealny, istotowy) i rzeczywisty. Szczególnym wyróżnieniem cieszy się byt wieczny, który jest zarazem bytem absolutnym; w nim istota i istnienie są w pełni zintegrowane: jednocześnie jest istota i istnieniem. W innych bytach − stworzonych − ta pełnia nie została jeszcze zaktualizowana, jest w możności, dąży do pełni, do pełnej i doskonałej identyfikacji istoty z istnieniem. W ten sposób do bytu wiecznego odnoszą się wszystkie inne byty duchowe i rzeczywiste. To odnoszenie się do bytów do siebie, a raczej bytowe przyporządkowanie (adequatio) określa się mianem prawdy. Omawiana kwestia odnosi się przede wszystkim do rzeczywistości ludzkiej, do życia człowieka, który dzięki różnym wydarzeniom, wydawałoby się przypadkowym, dochodzi o prawdy swego istnienia, do nierzadko ukrytego sensu życia.
Niczym świadectwo brzmią słowa Stein w kontekście omawiania relacji pomiędzy istnieniem wiecznym a istotowym. Zauważa, że w życiu przypadków nie ma, że całe jej życie leżało w Bożych planach, choć wydawać by się mogło, że jednak toczy się jako przypadkowe i pozbawione głębszego sensu. „Co nie leżało w moich planach, leżało w planach Boga. I im częściej coś takiego mnie spotyka, tym żywsze jest we mnie przekonanie płynące z wiary, że − gdy się patrzy od strony Boga − nie ma przypadków i że całe moje życie aż do najdrobniejszych szczegółów zostaje nakreślone w planach boskiej Opatrzności i przed oczyma wszystko widzącego Boga prezentuje się jako doskonałe powiązanie sensu. (…) Dotyczy to nie tylko pojedynczego ludzkiego życia, ale również życia całej ludzkości, co więcej, całości wszystkich jestestw. Ich w Logosie jest powiązaniem całości sensu (…), doskonałym dziełem sztuki, gdyż każdy poszczególny rys ma swoje miejsce, wytyczone według najczystszej i najściślejszej prawidłowości, we współbrzmieniu z całą strukturą. To, co z <> udaje się nam uchwycić, co <>, jest w stosunku do owej całości sensu jak pojedyncze, niesione przez wiatr, zagubione tony rozbrzmiewającej w oddali symfonii. (…) W języku teologicznym powiązanie sensu wszystkich jestestw w Logosie nazywa się boskim planem stworzenia (ars-divina)”. Czy w związku z tym lektura Księgi mojego życia − na chybił trafił − była rzeczywiście przypadkiem, czy też wydarzeniem wpisanym w odwieczne plany Stwórcy? Z tego, co stało się w życiu Stein po przeczytaniu dzieła, wygląda na to, że to kolejny nie-przypadek, a zamysł Miłującej Prawdy wobec Poszukującej Prawdy.
Prawda, prócz dobra i piękna jest określeniem transcendentalnym znamionującym jestestwo jako takie w odniesieniu do innego, czyli w jego zgodności z czymś od niego różnym. „Byt, do którego relację określenia te ustanawiają, nie jest jakimkolwiek jestestwem, ale całkowicie określonym: duszą”; choć Stein woli termin duch, zamiast dusza (dusza duchowa). Prawda jest zatem zgodnością danego bytu (stworzonego) z bytem-duchem, w pełni urzeczywistnionym zaktualizowanym. Jestestwo to nie jest identyczne z prawdą, ale też i byt, z którym pozostają w relacji prawdy, niczego mu nie dodaje; prawda niczego „realnego” nie dodaje do jestestwa, wszystko bowiem już należy do jego istoty (jest przecież jestestwem absolutnym). „To, co one [prawda i dobro − RK] dodają, może być więc tylko czymś myślnym”, czyli doskonalącym go. Doskonalenie − w duchu i prawdzie − polega na rozpoznaniu niejako nowej treści w jestestwie, na zbliżeniu się do niego, przy zachowaniu ontycznej odrębności. Byt stworzony, egzystując w duchu i w prawdzie, zbliża się do bytu wiecznego, odsłaniając w sobie nową treść, którą tamten już dysponował. Akty duchowe danej osoby − w aspekcie prawdy − urzeczywistniają ją wówczas, gdy doskonalą to, kim ona sama w swej duchowej naturze już jest, już jest jako byt potencjalny, ale aktualizujący się. Osoba w ten sposób doskonali się w sobie, czyli ostatecznie w duchu, jako ukierunkowana na ducha, bowiem tylko to ukierunkowanie naznaczone jest nadzieją osiągnięcia bytowej pełni. Duch prowadzi ją ku sobie, wzywa ją, daje jej siebie, w zamian za to, że ona da siebie, w zamian za dar ducha.
Prawda umiłowana
W początkowych refleksjach na temat prawdy Stein tylko wspomniała o tym, że pojecie ducha jest bardziej adekwatne niż pojecie duszy duchowej. Po krótkiej prezentacji prawdy logicznej, ontologicznej i transcendentalnej, rozwija to zagadnienie. Zauważa, iż „wyraz duch określa (…) pewien tylko rodzaj bytu (…). Jest to jednak rodzaj wyróżniony, ponieważ duch ma tę właściwość, że jest otwarty na wszystko, co istnieje; na wypełnianie się przez nie [wszystkimi jestestwami – RK], a na zajmowaniu się nimi polega jego życie, tzn. najbardziej właściwa (aktualna) realizacja własnego bytowania”. Stąd pełne zrozumienie prawdy, i prawdy transcendentalnej, wiąże się z pogłębioną analizą pojęcia „duch”, „otwartość ducha”, „jawność dla ducha”.
Istota ducha. To, co duchowe jest nieprzestrzenne i niematerialne, posiada „wnętrze”, pozostaje zawsze „w sobie”, wychodząc przy tym „z siebie” bezinteresownie. Jego Ja przyjmuje postawę daru − oddawania siebie, dawania, zatracania siebie, by w ten sposób uczynić się czymś widocznym − widocznym w darze, nie w skrywaniu się i ucieczce. „W całkowitym oddaniu się osób boskich, w którym każda wyzbywa się całkowicie swej istoty, w pełni ją przy tym zachowując, i każda znajduje się całkowicie w sobie samej i całkowicie w innych − mamy przed sobą ducha w jego najczystszym i najpełniejszym urzeczywistnieniu”.
Tak rozumiane pojęcie ducha pozostaje w ścisłym związku z byciem osobą; człowiek bowiem jest bytem osobowym, ale i duchowym zarazem. Według Stein być osobą oznacza „nosiciela istoty i to nosiciela natury obdarzonej rozumem”. Osoba nosi swoje życie, ale i noszenie to jest także samym życiem, życiem w pełni uświadamianym, co nie oznacza pojmowanym i rozumianym (uchwytywanym). Wniosek ten jest bezpośrednią konsekwencją prezentowanego rozumienia prawdy, czy też struktury osoby. W byciu osobą mamy więc szczególnego rodzaju nosicielstwo: „Jeżeli do Ja jako takiego należy to, że z niego wypływa jego życie i że ono uświadamia sobie to życie jako swoje własne, przeto Ja osobowe musi ponadto rozumieć swoje życie i musi mieć możność swobodnego kształtowania siebie. (…) Ponieważ życie osobowe jest wychodzeniem z siebie, a jednocześnie byciem i trwaniem w sobie − przeto byt osobowy musi oznaczać także byt duchowy”.
Analiza ludzkiego istnienia osobowego w rzeczywistości jest dla Stein wydobywaniem tego, co nosi człowiek w swojej własnej głębi. „Osoba ludzka nosi i obejmuje <> ciało i duszę, lecz jednocześnie jest przez nie noszona i objęta. Jej życie duchowe wyłania się z ciemnej głębi, wznosi się na kształt płomienia świecy, który świeci (…). Świeci ona nie będąc całkowicie światłem. Duch ludzki jest dla siebie widoczny, ale nie jest bez reszty przejrzysty”. Trzeba podjąć proces uwidocznienia go, ujawnienia, by nie stał już − używając metaforyki ewangelicznej − pod korcem, ale na świeczniku.
Drogę do głębi ludzkiego ducha, w którym także skrywa się początek i cel człowieka, wytyczają osobiste doświadczenia Miłośnika Prawdy, ważną pomoc otrzymuje on także od tych, którzy dzielą się swym własnym doświadczeniem życiowym, a także ze strony prawd wiary, które niczym drogowskazy oświetlają ten nieprzetarty jeszcze duchowy szlak. Korzystając z tych wszystkich „pomocy” przyjmujemy postawę nadziei wobec faktu, że sekrety ludzkiego ducha zostaną i nam udzielone. I nie dzieje się to jedynie za sprawą spekulacji filozoficzno-teologicznych czy wyrafinowanych wywodów z dziedziny mistyki, ale przede wszystkim dzięki Bożej łasce i miłości.
Stein, chcąc zrozumieć ludzkie istnienie osobowe, wnikając w jego ciemną głębię, stosunkowo często nawiązuje do terminologii i ustaleń filozofii arystotelesowsko-tomistycznych, na swój własny, zgodny z metodą fenomenologiczną sposób je interpretuje i pogłębia, ale bardzo wyraźnie nawiązuje do Twierdzy wewnętrznej Św. Teresy od Jezusa; czyni to zresztą w wielu innych miejscach.
Kilka istotnych uwag, które mogłyby naprowadzić nas na odczytanie przesłania Księgi, wydobywam także z ostatnich fragmentów O zagadnieniu wczucia. Ukazują one bowiem to nastawienie Stein, które mogło odegrać ważną rolę poznawczą i egzystencjalną − pochylenie nad życiem i prawdą. Kiedy Stein zapytuje o warunki możliwości wczucia w osoby, zauważa, że „każdy podmiot, w którym we wczuciu uchwytuję doznawanie wartości, traktuję jako osobę, której przeżycia zespalają się w zrozumiałą całość. Ile z jej struktury przeżyciowej mogę sobie w wypełniony sposób unaocznić − to zależy od mojej własnej struktury”. W aktach wczucia odsłaniają się przed człowiekiem motywy działania drugiego, świat wartości, który urzeczywistnia wszystko to, co sam w swym duchu przeżywa. We wczuciu jest on dostępny, pozostaje osobowe wypełnienie tym siebie. W tym kontekście wspomina Stein o typie tzw. homini religiosi − może on być zrozumiały, ale dla zewnętrznego obserwatora niewypełniony. Ktoś już jest „człowiekiem religijnym” − wypełnionym Bogiem i Jego sprawami, ja − mimo że o tym wiem i że to wszystko wyczuwam − wypełniony nie jestem. Wypełnienie człowieka religijnego ma postać aktu, w możności jest natomiast we wczuwającym się. Takim „człowiekiem religijnym” mogła być dla Stein św. Teresa od Jezusa i jej Księga, skoro z takim przejęciem wyznała, iż „to jest prawda”. Współbrzmienie tych kobiecych dusz, materii, które skrywają w sobie, staje się tu bardzo wyraźne i narzucające.
Poznanie cudzej osobowości − jak wyjaśnia Stein dalej − ma zasadnicze znaczenie także dla poznania samego siebie, bowiem „doprowadza do rozwoju to, co w nas <>, i jako wczucie w innego rodzaju struktury osobowe uświadamia nas o tym, czym nie jesteśmy, czym więcej albo mniej jesteśmy niż inni”. Drugi człowiek odsłania przed nami nieznany nam świat wartości, ale przez to zaprasza nas, byśmy nie pozostawali w stanie poczucia ich braku, a weszli na drogę wypełniania się nimi. Czy tak było w przypadku Stein i Księgi mojego życia?
2. „Księga mojego życia” jako źródło prawdy o własnym istnieniu
W przypadku Edyty Stein poszukiwanie prawdziwej wiary skończyło się wraz z przeczytaniem Księgi mojego życia. To, co odsłoniła w swej autobiografii św. Teresa od Jezusa, głęboko zapadło w serce i umysł tej, która szukała Prawdy. Księga zawiera mnóstwo ważnych dla życia duchowego wątków, ważne są przede wszystkim te, które dotyczą życia modlitwy i jej spraw, autentyczności przeżycia religijnego i Boga, który jest dawcą wszelkich duchowych darów. To, co należy do dziedziny życia duchowego wypływa z szeregu wydarzeń o charakterze historycznym, wydarzeń zdawałoby się nieważnych czy przypadkowych. One jednak z czasem okazały się miejscem spotkania z Bogiem, miejscem rozpoznania Jego światła, które objawiło się w Jezusie Chrystusie, osobie tak umiłowanej przez św. Teresę. On bowiem jest prawdą i drogą i życiem, kto więc szuka prawdy, szuka Boga, a najpełniej znajduje Go właśnie w osobie Jezusa Chrystusa.
Męstwo w prawdzie („hart duszy”)
Rozeznawanie prawdy dotyczy mów wewnętrznych, do których św. Teresa przywiązuje wielką wagę. Skoro tak, to ważne jest także to, by potrafić odróżnić przemawianie Boga od „przemawiania” ludzkiego ducha, lub złego ducha, który potrafi wmieszać się w głębiny ludzkiej psychiki. W rzeczywistości chodzi tu o umiejętność wsłuchiwania się w głos Prawdy, a odrzucenie głosu Kłamcy.
Przechodząc do konkretnych objaśnień św. Teresa „[chce pokazać] różnicę, jaka jest pomiędzy tym, gdy jest to dobry duch, a tym, gdy jest [duch] zły, albo jak może to być również wytworem samego rozumu, gdyż i tak może się zdarzyć, lub [gdy jest to] mówienie tegoż ducha do samego siebie”. Cała ta sztuka polega na odpowiedniej aktywności ludzkiego rozumu, który bądź wytwarza przemowę, bądź jest tym, który uważnie słucha. Rozum, który słucha, nie tworzy − milczy i w sposób bardzo wyraźny docierają do nie go treści boskiej mowy. Zaś umysł, który tworzy − niekiedy sam do siebie mówiąc − wytwarza słowa, które „są jak coś bezdźwięcznego, urojonego”.
Słowa, w których przemawia do człowieka Pan, są zarazem słowami i czynami − dzieje się to, co zostało wyrażone w słowach. Umacniają one ludzką duszę, uzdalniają i zmiękczają, niosą nadprzyrodzone światło i uciszają. W pewnym miejscu św. Teresa powołuje się na fragment z Ewangelii, w którym znajdujemy opis uciszenia wzburzonego morza, zarazem uciszenia przenikniętych strachem uczniów. Słowa „ucisz się” i „odwagi, nie bójcie się, Ja jestem” natychmiast sprawiają to, co oznaczają. Takich stanów duszy człowiek sam w sobie nie wywoła.
Tym, który może wniknąć w głębiny ducha i umysłu człowieka jest także demon. To on − jeśli zjawia się w duchowej i umysłowej przestrzeni człowieka − przynosi niepokój, którego źródła w naturalny sposób nie da się ustalić; „dusza stawia opór, miota się zamartwia nie wiedząc czym [ani dlaczego]”. W ten sposób demon, mistrz kłamstwa, podszywa się pod Boga. Teresa używa tu zwrotu „fałszywe smaki”. Człowiek który nauczy się je odróżniać − smakować prawdę − nie pozwoli, by demon dalej oszukiwał jego duszę. Jeśli tylko dusza nie ufa sobie i trwa niewzruszona w wierze, to z tej miłości wiary, którą Bóg w nią wlewa, zdolna jest oddać wszystko. Gdy natomiast dusza ma do czynienia z demonem, wydaje się jej, że „ukrywają się wszelkie dobra i uciekają z duszy, jako że pozostaje zniechęcona, miotająca się, i bez żadnego dobrego skutku. (…) Pokora, którą pozostawia jest fałszywa, wzbudzająca zamęt i bez łagodności”. Demon − ojciec kłamstwa − rodzi w duszy przerażenie, które przeradza się w zniewalające zatroskanie sobą, zatroskanie o to, co się posiada, o rozkosze i przyjemności, które zamykają duszę w sobie.
Dla św. Teresy sposobem uwolnienia się od kłamstwa, jest życie w prawdzie − kto żyje w prawdzie, nie zawrze paktu z demonem. Wówczas rozum ludzki otwarty jest na światło prawdy, która go prowadzi, która umożliwia mu poznanie prawdziwego bytu, zjednoczenie z Bogiem w Chrystusie; Pan obdarowuje dusze męstwem („hart duszy”). Wszystkie te doświadczenia wywołują jednak w duszy wielki niepokój, rozterki, bowiem Prawda wiąże się zawsze z jej poszukiwaniem, z otwartością duszy i umysłu, z długą pracą, która ogniskuje się na zagadnieniu pokory. Stąd rodzi się wiele wątpliwości, a poszukiwanie pewności jest w tym przypadku ożywiającym duszę pragnieniem. O poczuciu pewności rozprawia św. Teresa w kolejnym rozdziale.
„Poczucie pewności pośrodku morza wątpliwości”
Wątpliwości nachodzące duszę mogą być różnego rodzaju i nachodzić ją z różnym nasileniem. Doświadczane stany znużenia i zniechęcenia, utrapienia i szemrania innych ludzki, uobecniające się w pamięci dawne grzechy i niedoskonałości − wprowadzają człowieka w stan niepewności i niepokoju. Św. Teresa, będąc w tym stanie, opisuje, jak Pan uciszył ją jednym tylko słowem: „Czego się obawiasz? Czy nie wiesz, że jestem wszechmocny? Ja wypełnię to, co ci obiecałem” (…). I pozostałam − pisze Święta dalej − zaraz z taką siłą, że ponownie − jak mi się wydaje − zabrałabym się za podejmowanie innych spraw, aby Mu służyć, choćby kosztowały mnie więcej trudów, i ponownie byłam gotowa na bolesne doświadczenia”.
Św. Teresa szukała także pomocy u spowiedników, którym starała się być posłuszna, ale też i w książkach. Zdarzyło się raz − co boleśnie przeżyła − że zabrano jej wiele książek wydanych w rodzimym języku, wówczas Pan do niej powiedział: „Nie zadręczaj się [tym], gdyż Ja dam ci księgę żywą”. Jest to istotny moment w życiu św. Teresy, bowiem Pan, wraz z pociechą i obietnicą dania jej „księgi żywej”, obdarowuje ją „widzeniem” oczyma ducha Jego Najświętszego Człowieczeństwa.
Prawda jest przy mnie
Św. Teresa opisuje swoje osobiste spotkanie z Chrystusem, którego słyszy, widzi i odczuwa. „Będąc w dniu chwalebnego św. Piotra na modlitwie, zobaczyłam obok siebie, lub ściślej mówiąc, poczułam, gdyż nic nie widziałam oczyma ciała ani duszy, ale wydawało mi się, że Chrystus był tuż przy mnie i widziałam, że to On był tym, który do mnie mówił, jak mi się wydawało”. Nie była to jednak − jak zaznacza Święta − wizja wyobrażeniowa, czyli pośrednia między „widzeniem cielesnym” a „widzeniem duchowym”, czuła natomiast bardzo wyraźnie, że Chrystus był po jej prawej stronie, i był świadkiem wszystkiego, co robiła. Na pytanie o widzialną postać Chrystusa, św. Teresa z przekonaniem odpowiedziała: „(…) nie mogłam przestać rozumieć, że [On] był przy mnie i widziałam to wyraźnie, i czułam, że skupienie duszy w modlitwie ucieszenia było dużo większe i całkiem nieprzerwane (…)”. Pan uobecniał się duszy poprzez „świadomość jaśniejszą niż słońce”. Widzenie to jest bezpośrednim darem Boga, w którym wraz z oddziaływaniem Bóstwa widzi się − razem z nim − Najświętsze Człowieczeństwo Jezusa Chrystusa. Widzenie to niejako „odcisnęło” się w umyśle św. Teresy i stało się tak wyraźne, że trudno było w nie wątpić. Ono stało się źródłem pewności, stało się Prawdą, która rzuca światło istnienia na pozostałe rzeczy. Św. Teresa widziała pewne światło, które rozświetlało sam rozum, bez widzenia światła. Było to światło odwiecznej Prawdy.
Twarzą w twarz
Mamy tu do czynienia z nowym sposobem widzenia i komunikowania się − „z ducha”, który zdaje się pomija „wrzenie” we władzach i zmysłach; „(…) wyraźnie mi się wydaje − pisze św. Teresa − że władze nie są zawieszone ani [dusza nie jest] pozbawiona zmysłów, ale [pozostają one] całkowicie w sobie. (…) Ale wtedy, gdy ma to miejsce, twierdzę, że my [sami] ani nic nie działamy, ani nic nie robimy. Wszystko zdaje się działać Pan”. Bóg i dusza porozumiewają się ze sobą jak dwoje przyjaciół, jak ci, którzy się miłują i w miłości tej dobrze rozumieją, bez żadnych znaków i słów − jest to tylko miłujące niewzruszone wpatrywanie się w siebie, jak Oblubieniec w Oblubienicę (Pieśń nad pieśniami 6, 2).
Miłowanie zgodnie z prawdą
Pod koniec 1565 roku, gdy św. Teresa miała 50 lat, napisała czterdziesty rozdział swej Księgi. Dane jej było „zrozumieć prawdę, która jest wypełnieniem wszystkich prawd”. Przemówiła do niej sama Prawda. Rzecz dotyczyła nieprzyjmowania prawd Pisma z jasną [oczywistością] prawdy oraz tego, że żadna prawda Pisma nie pozostanie niewypełniona. Prawda jest czymś „do wypełnienia”, czymś oczekującym na wypełnienie, jest zakrytą dla umysłu zgodnością bytu z osobą oczekującą na wypełnienie; jest wypełniającą się zgodnością.
W świetle słów zapisanych w Księdze, miłowanie zgodnie z prawdą jest sercem wiary chrześcijańskiej. Św. Teresa nagle odkryła, że pozostała w niej „wyryta prawda tej boskiej Prawdy”, która uobecniając się sprawiła poczucie większego poszanowania Boga, Jego władzy i majestatu. Dzięki tym darom Święta lepiej zrozumiała czym jest życie duszy w prawdzie wobec samejże Prawdy. „Tym, co zrozumiałam było, że Pan dał mi zrozumieć, że [to On] jest samąż Prawdą”. Prawda ta jest prawdą samą w sobie, bez początku i bez końca, wszystkie inne prawdy z niej wynikają tak, jak miłość z miłości.
Cała ta prezentacja św. Teresy zmierza do tego, by przekonać duszę, iż Pan jest obecny w każdej jej cząstce, że jest On w niej samej, nie zaś poza nią, zatem w niej powinna szukać swego Pana. Na tym polega istota modlitwy. Świadectwo Świętej Matki jest bardzo przekonujące: „Gdy pewnego razu pozostawałam na modlitwie uobecniło mi się w bardzo krótkiej [chwili] (bez widzenia czegokolwiek uformowanego, ale było to uobecnienie się z całą wyrazistością), jak są widziane w Bogu wszystkie rzeczy i jak [On] doświadcza ich wszystkich w Sobie”. Porównanie Boga do przeźroczystego diamentu lub lustra służy św. Teresie wyjaśnieniu istoty samej Prawdy, która „ogarnia wszystko w sobie” i wszystko oświeca, by w niej widzialny był świat.
Słowa końcowej modlitwy zwieńczają zaprezentowaną naukę nt. Prawdy: „Niechaj Jego Majestat zawsze prowadzi cię swoją ręką i uczyni cię tak wielkim świętym, abyś swoim duchem i światłem oświecił tę nędzną mało pokorną i wielce zuchwałą, która ośmieliła się zdecydować na opisywanie spraw tak wzniosłych”. Znamienne w tym wszystkim jest to, jak św. Teresa w pokorze dała się prowadzić Prawdzie, którą umiłowała i przez którą była umiłowana. Daje się to odczuć od pierwszych słów Księgi, które wyrażają nie tylko pasję w podejmowanej duchowej drodze, ale wyrażają pasję w poszukiwaniu prawdy i powierzaniu się jej. Cóż bowiem znaczą wyznania Świętej Matki odnośnie jej nielojalnego życia, jeśli nie danie pierwszeństwa Miłości, która przynosi Prawdę. Odkrycie własnej nielojalności i słabości jest pierwszym aktem umiłowania Prawdy, dlatego świadectwa św. Teresy i św. Augustyna z taką siłą pociągają czytelników prowadząc ich do Źródła Prawdy, którym jest Sam Jezus Chrystus.
Pokora obliczem prawdy
W Twierdzy wewnętrznej Teresa stwierdziła lapidarnie, że pokora to prawda. Potem pada wezwanie: „chodźcie w prawdzie”. „Nie ma zaś prawdy większej nad tę, że sami z siebie nic nie mamy dobrego, że nasza jest tylko nędza i nicość. Kto tego nie rozumie, ten chodzi w kłamstwie. Im zaś kto szczerzej uznaje tę prawdę, tym przyjemniejszy staje się Prawdzie najwyższej, bo sam chodzi w prawdzie”. Prawdziwa pokora − tak jak prawda − w życie wewnętrzne człowieka wprowadza ład i harmonię, pokój i łagodność, a przede wszystkim radość, zaś człowiek pokorny przechodzi zwycięsko − zawsze z trudem − okresy doświadczeń i prób, ciemności i zagubienia. Imionami pokory są: uniżenie, poniżenie, ogołocenie, prostota, skromność i cierpienie. Dla św. Teresy pokora wraz z miłością stanowi filar wewnętrznego życia człowieka i jest jednym z pierwszych aktów dobrej modlitwy. W Księdze pisze: „A ponieważ cała budowla musi być oparta na fundamencie pokory, to im bardziej zbliżamy się do Boga, tym bardziej ta cnota musi wysunąć się naprzód, a jeśli nie, wszystko będzie stracone”. Ta przestroga jest dla tych, którzy sami chcieliby się wznieść wyżej, niż chciałby tego Bóg.
Pokora i prawda łączą się z męstwem i niezłomnym postanowieniem. Te trzy filary duchowości terezjańskiej akcentują potrzebę kształtowania mocnej woli, hartu ducha, wielkoduszności i wspaniałomyślności. „Królewska droga”, na którą wstępuje człowiek wymaga takich cech już na samym początku drogi, by z czasem rozwijać je i umacniać. Przeszkód znajdzie człowiek na niej bardzo dużo, a że są to przeszkody zazwyczaj natury duchowej, sił duchowych potrzeba o wiele więcej, niż do rozwiązywania spraw tego świata.
3. „Primum vivere deinde philosophari”
Jeśli współcześnie związek życia z filozofowaniem nie jest czymś oczywistym, to z pewnością trudno szukać takiego związku pomiędzy życiem a prawdą. Wszelkie postacie zrywania tych związków prowadzą albo filozofię na manowce, albo życie. Filozofia oderwana od życia staje się tworzeniem coraz to nowych fikcji, usprawiedliwianiem własnych urojeń, filozofowaniem dla filozofii. W finale można się spodziewać apologii pustki, bezsensu i rozpaczy. Zerwane związki życia z prawdą martwym czynią samo życie − martwym na sens, martwym na żywą obecność drugiego człowieka, martwym na samą istotę życia i na jego źródło. Życie odcięte od źródła zamiera, staje się „życiem”, w którym nie da się żyć, życiem „obok” życia, „życiem na niby”.
Droga, którą opisuje św. Teresa od Jezusa w Księdze mojego życia, jest drogą, na której życie przenika się z prawdą. Życie to jest w rzeczywistości życiem prawdy, natomiast prawda jest prawdą tego życia. Reformatorka Karmelu prowadzi czytelnika po tajemniczych głębinach ludzkiego ducha, trudnych do poznawczego ogarnięcia, a jeszcze trudniejszych do przeżycia. Wymagania, jakie stawia przed człowiekiem Prawda i Życie, w większości przekraczają naturalne możliwości człowieka, dlatego otwartość na transcendencję, na Boga, jest warunkiem sine qua non całej tej filozoficzno-mistycznej wyprawy.
Boża pomoc przychodzi do człowieka pod postacią Prawdy − światła prawdy − która opromieniając jego wnętrze ukazuje mu to, co pozostawało ukryte w ciemności. Ostatecznie tą Prawdą jest osoba Jezusa Chrystusa. Rozdział 27 Księgi prezentuję to spotykanie się Teresy z Chrystusem. Spotykanie tak osobiste, tak przekonujące, że przy stosownym przygotowaniu nawet najbardziej oporna dusza zostałaby złamana i wewnętrznie przymuszona do wyznania: „to jest prawda”. Odwieczną tajemnicą pozostaje fakt, w którym momencie lektury Księgi mojego życia Edycie Stein przyświecała ta właśnie myśl, że „to jest prawda”, w którym momencie Chrystus-żywa Prawda ogarnął już na zawsze jej serce i umysł. Ale nie jest już tajemnicą to, że duchowa wędrówka po Księdze każdego może doprowadzić do takich czy podobnych wniosków, dlatego warto pochylić się nad nią, warto zdobyć się na odwagę zmierzenia się z mrocznymi zakamarkami własnej duszy, by odkryć już nie tylko Prawdę Księgi mojego życia, lecz Prawdę i Sens życia własnego.
ks. Ryszard Kozłowski COr
Tekst został opublikowany w: J. Machnacz (red), Oblicza prawdy. Edyta Stein – s. Teresa Benedykta od Krzyża, Wrocław 2010, s. 148-164