Kamień, który łączy

Janusz Poniewierski

Kamień, który łączy. 70. rocznica śmierci Edyty Stein

W kwietniu 1933 r. Edyta Stein skierowała do Piusa XI list, w którym błagała papieża i cały Kościół o głos protestu. „Obawiamy się – pisała – że jeśli [to] milczenie potrwa dłużej, wizerunek Kościoła będzie jak najgorszy”.

„Uderz w kamień [niem. Stein], a wytryśnie mądrość”. Taką oto dedykację, opartą na grze słów, napisał Edycie Stein – poproszony przez nią o to podczas balu maturalnego – prof. Roehl, dyrektor wrocławskiej Victoriaschule.

Wówczas, w roku 1911, ten kalambur był tylko pobożnym życzeniem starego belfra, odnoszącym się do przyszłości jednej z jego świetnie zapowiadających się uczennic – z czasem okazał się prawdziwym proroctwem. Jego prawdziwy sens odkryto, rzecz jasna, dużo później. Podobnie jak głębię symbolicznego znaczenia daty urodzin Edyty. Przyszła ona bowiem na świat we Wrocławiu 12 października 1891 r., w żydowski Dzień Pojednania, Jom Kippur. W ten właśnie dzień, w czasach, w których istniała jeszcze Świątynia jerozolimska, „arcykapłan wkraczał do [miejsca] Świętego Świętych i składał ofiarę pojednania za siebie i za cały lud”. Matka Edyty, Augusta Stein, która do końca życia pozostała pobożną Żydówką, „przywiązywała do tego faktu ogromne znaczenie i to, bardziej niż wszystko inne, sprawiło, że najmłodsze dziecko [czyli właśnie Edyta] było jej szczególnie drogie”. Dla pani Augusty tak szczególna data urodzin córki stanowiła znak Bożego wybrania. Może dlatego z takim trudem godziła się z życiowymi wyborami Edyty: najpierw z porzuceniem przez nią wiary, a potem z definitywnym, jak sądziła, odejściem od judaizmu: konwersją na katolicyzm, i w końcu z decyzją o zamknięciu się na zawsze w murach Karmelu.

Edyta była najmłodsza, urodziła się zaś – warto to dopowiedzieć – w rodzinie wielodzietnej. Jej rodzice, Augusta i Siegfried Steinowie, mieli jedenaścioro potomstwa, z czego czworo zmarło dosyć wcześnie. Mała Jitschel, jak nazywali ją najbliżsi, niedługo cieszyła się urokami beztroskiego dzieciństwa – kiedy miała zaledwie półtora roku, umarł nagle jej ojciec, a pani Augusta musiała wziąć na siebie ciężar prowadzenia rodzinnego przedsiębiorstwa handlu drewnem. A ponieważ sama „była córką kupca, zaś natura obdarzyła ją specyficznie kupieckimi zdolnościami”, rychło wyprowadziła firmę z długów i doprowadziła do jej rozkwitu.

Dzięki talentom matki rodzina Steinów stała się dość zamożna – oczywiście bez przesady. Wszak „nie było łatwo wyżywić i ubrać siedmioro dzieci – napisze po latach Edyta w mających charakter autobiograficzny Dziejach pewnej rodziny żydowskiej. – Nigdy nie głodowaliśmy, lecz przyzwyczajono nas do największej prostoty i oszczędności i coś z tego zostało nam do dzisiaj”.

Modlitwa tęsknoty

Jitschel już w dzieciństwie i wczesnej młodości dała się poznać jako osoba nader rozwinięta intelektualnie i spragniona wiedzy, wrażliwa i umiejąca postawić na swoim. Jako najmłodsza i uwielbiana przez rodzeństwo (między nią a najstarszym bratem Paulem było aż 19 lat różnicy), czuła w sobie ogromny potencjał. „W marzeniach – napisze w autobiografii – widziałam przed sobą wspaniałą przyszłość. (…) Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do wielkich rzeczy i nie mieszczę się w ciasnym, mieszczańskim świecie, w którym się urodziłam”. Wcześniej niż inni – na własną prośbę – zaczęła szkolną edukację, a potem, pod wpływem jakiegoś kryzysu wewnętrznego, zdecydowała się ją przerwać. To właśnie wtedy utraciła wiarę w Boga i „całkowicie świadomie i z własnej woli” porzuciła jakiekolwiek praktyki religijne. W wieku 14 lat z właściwą sobie bezkompromisowością określała się jako ateistka. Z czasem powie o tym okresie życia, że „jej jedyną modlitwą była tęsknota za prawdą”.

Niechęć do nauki przeszła jej po roku – a rok ten spędziła w Hamburgu, pomagając starszej siostrze, Elsie Gordon, która miała już wówczas trójkę dzieci. Po powrocie do Wrocławia szybko udało jej się nadrobić zaległości i została przyjęta do gimnazjum, gdzie stała się rychło (tak samo jak i wcześniej) jedną z najlepszych uczennic.

Po maturze panna Stein wiedziała już, że jej powołaniem są wyższe studia. Nie była tylko pewna, jaki powinna wybrać kierunek. Nic dziwnego zatem, że pierwsze semestry jej edukacji – na uniwersytecie we Wrocławiu – miały charakter dość przypadkowy. Edyta słuchała wykładów z germanistyki, historii, psychologii i filozofii. I nie czuła się zmęczona. Była raczej rozczarowana. Po latach przyzna, że na wrocławskich studiach najwięcej dały jej prowadzone poza zajęciami uniwersyteckimi debaty na temat reformy szkolnictwa (w ramach tzw. grupy pedagogicznej) i wizyty w rozmaitych zakładach wychowawczych, a także działalność społeczna na rzecz emancypacji kobiet.

Pewnego rodzaju objawieniem stała się dla niej lektura Badań logicznych Edmunda Husserla. Nie zastanawiała się długo: postanowiła opuścić Wrocław i jechać do Getyngi, gdzie wykładał twórca fenomenologii. Zdała sobie bowiem sprawę, że w tym momencie jedynie on mógł zaspokoić jej pragnienie prawdy.

I nie zawiodła się. Husserl odkrył przed nią drogę, która w przyszłości zapewni jej miejsce w podręcznikach historii filozofii. Więcej: stanie się powołaniem „do bezwzględnej rzeczowości i rzetelności [myślenia], do radykalnej intelektualnej uczciwości”. W Getyndze Edyta Stein poznała nowych przyjaciół, m.in. Annę i Adolfa Reinachów, Hedwig Conrad-Martius, Hansa Lippsa (z którym wiązała nadzieje na wspólne życie), Romana Ingardena… Duży wpływ wywarło na nią spotkanie z Maxem Schelerem. Krąg getyńskich fenomenologów pełen był ludzi szukających wiary, odkrywających chrześcijaństwo. Dochodziło nieraz do spektakularnych konwersji. Edmund Husserl żartował nawet, że powinno się go z tego powodu… kanonizować.

Ta przyjazna wobec religii atmosfera udzieliła się również Edycie Stein. „Było to pierwsze zetknięcie z nieznanym mi dotąd światem – napisze kilkanaście lat później. – Jedne po drugich opadały ze mnie więzy racjonalistycznych przesądów (…)”.

Studia filozoficzne i pracę nad doktoratem poświęconym aktowi „wczucia” przerwał wybuch I wojny światowej. Większość kolegów (m.in. prof. Reinach) zaciągnęła się do armii. Stein, czując się pruską patriotką, nie chciała być gorsza: wróciła do Wrocławia, zapisała się na kurs pielęgniarski, a potem podjęła pracę w szpitalu zakaźnym w Hranicach na Morawach (na oddziale chorych na tyfus) – na tyłach frontu karpackiego. Tam po raz pierwszy zetknęła się ze śmiercią.

Po likwidacji wojskowego lazaretu Edyta, nie mogąc doczekać się kolejnego wojennego przydziału, zajęła się swą dysertacją. Obroniła ją – z oceną summa cum laude (tzn. „z najwyższą pochwałą”) – latem 1916 r. we Fryburgu Bryzgowijskim, dokąd przeniósł się prof. Husserl. Wkrótce potem została jego asystentką. Do jej obowiązków należało m.in. opracowanie manuskryptów twórcy fenomenologii, co – po pierwszym okresie euforii – zaczęło z czasem przyprawiać ją o rozpacz. Wszak była filozofem, a nie sekretarką – nawet jeśli jej pracodawcą miał być sam Husserl. Już po kilku miesiącach pracy w liście do przyjaciół pisała, że porządkowanie rękopisów mistrza stało się dla niej „prawie nie do zniesienia”: „Doprawdy nie mam ochoty gromadzić nowych stosów papierów, na które on w ogóle nie spojrzy. Byłabym wtedy wolniejsza, aby znów zacząć coś na własną rękę…”.

W tej sytuacji szybko doszło do zasadniczej rozmowy z Husserlem, po której dr Stein złożyła swą rezygnację. Pomimo tego nieporozumienia oboje rozstali się w przyjaźni. Edmund Husserl doskonale rozumiał, że jego wybitna uczennica chciałaby uzyskać habilitację. W tym celu wystawił jej znakomitą opinię. Niestety, ówczesne niemieckie uniwersytety nie były jeszcze gotowe do nadawania kobietom stopni doktora habilitowanego. Jej wniosek został odrzucony.

Zniechęcona Edyta Stein wróciła do Wrocławia, gdzie prowadziła cieszące się popularnością prywatne seminarium fenomenologiczne. Jednym z jej ówczesnych studentów był późniejszy wybitny socjolog Norbert Elias.

„Świt” chrześcijaństwa a judaizm

W tym czasie nastąpił w niej wyraźny zwrot w kierunku chrześcijaństwa. Pchały ją ku niemu lektury, spotkania z ludźmi i różne przypadkowe, zdawałoby się, wydarzenia, w których po latach dostrzeże działanie Opatrzności. Jednym z najważniejszych impulsów była śmierć przyjaciela, Adolfa Reinacha, który poległ w 1917 r. we Flandrii. Edyta odwiedziła jego żonę, Annę, chcąc ofiarować jej słowa pocieszenia – a tymczasem usłyszała „katechezę” o Ukrzyżowanym. „Było to – napisze – moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Boską mocą, jaką obdarza on tych, którzy go niosą. Ujrzałam po raz pierwszy żywy Kościół, zrodzony z cierpień Zbawiciela, w Jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. Był to moment, w którym załamała się moja niewiara (…) i zajaśniał Chrystus w tajemnicy krzyża”.

Ale to nie było jeszcze prawdziwe nawrócenie. Przyszło ono kilka lat później, w trakcie kolejnego głębokiego kryzysu wewnętrznego – interpretowanego potem przez Edytę (za św. Janem od Krzyża) jako „noc ciemna”. „Lecz gdy dusza znajduje Boga – czytamy dalej – wówczas pośrodku jej nocy nadchodzi świt nowego dnia wieczności”.

Ów „świt” nadszedł dla niej latem 1921 r. w Bad Bergzabern, w domu przyjaciółki Hedwig Conrad-Martius. Edyta znalazła na półce Księgę życia św. Teresy z Avili – i zaczęła ją czytać. Kiedy skończyła, była już innym człowiekiem. „Gdy zamykałam książkę, powiedziałam sobie: »To jest prawda«”.

Pół roku później, 1 stycznia 1922 r. (w Kościele katolickim przypadała wówczas pamiątka obrzezania Pana Jezusa), Edyta Stein przyjęła chrzest w kościele parafialnym w Bad Bergzabern. Zdumiewające: to nowe doświadczenie nie oddaliło jej od judaizmu, czego tak bardzo obawiała się jej matka. Przeciwnie: ono ją do niego zbliżyło. To właśnie teraz – dopiero teraz – Edyta zaczęła odczuwać dumę z powodu przynależności do ludu Abrahama, Mojżesza i Jezusa. Ba, chodziła nawet wraz z matką do synagogi.

Już wtedy czuła powołanie do Karmelu, chciała definitywne zerwać z nauką i świeckim życiem. Jednak jej ówczesny spowiednik, ks. Joseph Schwind, był innego zdania. Pod jego wpływem dr Stein została nauczycielką w prowadzonej przez dominikanki Szkole św. Magdaleny w Spirze. Pracowała tam aż osiem lat, wciąż zajmując się filozofią – i traktując jej uprawianie jak służbę Bogu (przetłumaczyła wtedy m.in. De veritate św. Tomasza z Akwinu i pisma Johna H. Newmana). Stała się także wybitną świecką działaczką katolicką, jeżdżącą po kraju z prelekcjami, zwłaszcza na temat sytuacji kobiet (również w Kościele) i ich praw.

Jej społeczny autorytet rósł i umacniał się. A ona sama – ucząc dziewczęta w Spirze i wygłaszając w całym kraju odczyty – pokazywała niemieckim katolikom, „co oznacza zespolenie wiary i postawy życiowej w doskonałej harmonii”. Jej duchową ojczyzną było w tym czasie opactwo benedyktyńskie w Beuron, a kierownikiem duchowym (po śmierci ks. Schwinda) o. Raphael Walzer. Kiedyś, w czasie jednego z wykładów wspomniała swoim słuchaczom o Beuron, żeby pokazać różnicę pomiędzy tą „cichą doliną pokoju” a zgromadzeniem poświęconym omówieniu palących problemów współczesności, na którym właśnie występowała. To „prawie skok z nieba na ziemię – powiedziała. – Ale może właśnie ten kontrast jest symbolem zadania, które wszyscy otrzymaliśmy”.

Coraz trudniej było jej pogodzić działalność społeczną z pracą nauczycielską. W tej sytuacji odeszła ze szkoły sióstr dominikanek i, w roku 1932, znalazła zatrudnienie (na stanowisku docenta) w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Münster. Wtedy też – po raz kolejny – podjęła starania o habilitację. Tym razem główną przeszkodą okazało się jej żydowskie pochodzenie. W roku 1933, po dojściu Hitlera do władzy, dr Stein otrzymała zakaz wykonywania zawodu. Wkrótce potem zaproponowano jej emigrację do Ameryki Południowej – odmówiła jednak z powodu solidarności z niemieckimi Żydami. Była jedną z nich – i nie wyobrażała sobie, by jej los miał być lepszy od losu innych.

Już w kwietniu 1933 r. skierowała do Piusa XI list, w którym błagała papieża i cały Kościół o głos protestu. „Obawiamy się – pisała – że jeśli [to] milczenie potrwa dłużej, wizerunek Kościoła będzie jak najgorszy. Jesteśmy również przekonani, że owo milczenie nie będzie w stanie okupić na dłuższą metę pokoju z obecnym niemieckim rządem”. W odpowiedzi z Rzymu nadeszło osobiste papieskie błogosławieństwo. Kilka miesięcy później Stolica Apostolska podpisała umowę konkordatową z III Rzeszą.

„Chodź, idziemy za nasz naród”

14 października 1933 r. Edyta Stein wstąpiła do Karmelu w Kolonii. W czasie obłóczyn przyjęła imię: Teresa Benedykta od Krzyża. Teresa, jej imię chrzcielne, to oczywiste odwołanie do hiszpańskiej mistyczki z Avili, „matki” jej nawrócenia. A Benedykta? Warto pamiętać, że imię to oznacza w gruncie rzeczy „błogosławioną”. A zatem: Teresa po-Błogosławiona przez Krzyż. To kolejne proroctwo w życiu Edyty Stein, która wstąpiła do zakonu nie po to, żeby uciec ze świata, ale by „stanąć przed Bogiem za wszystkich”.

Czas w kolońskim Karmelu upływał jej na modlitwie i pracy. Nadal była aktywna naukowo: to właśnie tutaj powstała ostateczna wersja niedoszłej rozprawy habilitacyjnej Byt skończony a byt wieczny.

Czuła się wtedy naprawdę szczęśliwa. Taką właśnie zapamiętał ją opat Walzer. Ona sama zżymała się, kiedy mówiono jej, że wybrała „ofiarne życie”. Pisała w liście do Gertrudy von le Fort: „Ofiarne życie prowadziłam, jak długo byłam w świecie. Obecnie odjęto mi prawie wszystkie ciężary (…). Oczekuję, że kiedyś doświadczę mego powołania do krzyża bardziej niż obecnie”.

Wielką radością był dla niej chrzest starszej siostry Róży i jej decyzja o wstąpieniu do trzeciego zakonu karmelitańskiego. Róża Stein dawno już uważała się za chrześcijankę, nie chciała jednak ranić matki i postanowiła dokonać konwersji dopiero po jej śmierci w 1936 r.

W 1938 r., po „nocy kryształowej”, Teresa Benedykta, nie chcąc, jako Żydówka, narażać kolońskiego klasztoru, postanowiła opuścić Niemcy. Jej nowym domem stał się Karmel w Echt, w Holandii (kilka miesięcy później dołączyła do niej Róża). Tam powstało jej ostatnie, niedokończone dzieło: Wiedza krzyża.

Po zajęciu Holandii przez hitlerowskie Niemcy Echt przestało być bezpiecznym schronieniem dla sióstr Stein. Dość szybko rozpoznano w nich Żydówki i kazano nosić gwiazdę Dawida. Ratunkiem mógł być wyjazd do Szwajcarii. Niestety, z powodu opieszałości władz administracyjnych nie przesłano na czas potrzebnych dokumentów, choć w ratowanie karmelitanek zaangażował się ponoć sam szwajcarski premier.

Tymczasem 26 lipca 1942 r. holenderscy biskupi publicznie zaprotestowali przeciwko prześladowaniu Żydów. Odpowiedzią okupantów było objęcie represjami również katolików pochodzenia żydowskiego. 2 sierpnia 1942 r. siostry Stein zostały aresztowane i deportowane do obozu przejściowego w Westerbork. Karmelitanki z Echt zapamiętały, że Teresa Benedykta wzięła za rękę Różę i powiedziała: „Chodź, idziemy za nasz naród”.
Obie zginęły 9 sierpnia tego roku w Birkenau.

Kilkadziesiąt lat później Jan Paweł II, były biskup diecezji, na terenie której znajduje się dawny obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau, beatyfikował siostrę Teresę Benedyktę od Krzyża, a potem ją kanonizował i ogłosił współpatronką Europy.

Papież widział w niej kogoś, kto przerzuca „most między swoim żydowskim pochodzeniem a wiarą w Chrystusa, prowadząc (…) dialog ze współczesną myślą filozoficzną, a na koniec stając się przez męczeństwo – w obliczu strasznej hańby Szoa – rzeczniczką racji Boga i człowieka. Stała się [ona] w ten sposób symbolem przemian dokonujących się w człowieku, kulturze i religii, w których kryje się zarodek tragedii i nadziei kontynentu europejskiego”. Św. Teresa Benedykta: rzeczniczka racji Boga i człowieka. I wyzwanie dla przyszłych – także naszych – czasów.

Znak, lipiec-sierpień 2012, nr 686-697