Sens i formy duchowego umierania

  1. Marian Zawada OCD

Sens i formy duchowego umierania

Słowa Chrystusa o traceniu, umieraniu, wydaniu siebie mogą budzić obawy, być skrzętnie omijane, czy zagłuszane w potokach nieewangelicznego optymizmu. Stanowią jednak klucz do prawdy o Chrystusie, o człowieku, o konsekracji.

Sens duchowego umierania rozpościera się od wydobycia z zachowań przyziemnych, odrzucenia zachowań prowadzących do grzechu (śmierci duchowej), aż po wybór Boga. Ten wybór winien być jednoznaczny. Dwa teksty św. Pawła z Listu do Kolosan, naświetlają nam omawianą prawdę: Zadajcie… śmierć temu, co jest przyziemne w /waszych/ członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem (Kol 3,5-6) oraz: odrzućcie to wszystko: gniew, zapalczywość, złość, znieważanie, haniebną mowę od ust waszych! Nie okłamujcie się nawzajem, boście zwlekli z siebie dawnego człowieka z jego uczynkami (Kol 3, 8-9). Taka perspektywa wyraża jedno rozumienie śmierci: śmierć dla grzechu. Umierając w ten sposób człowiek wydobywa się z sieci grzechu, ze skażonej natury. Narodziny z Boga wymagają uśmiercenia dawnego stylu, dawnego człowieka.

 

Następnie, chodzi o śmierć natury w tym znaczeniu, że domeną życia staje się już nie biologia, psychika czy osadzenie w strukturze antropologicznej, lecz życie Boże, łaska, życie duchowe i osadzenie w strukturach teologalnych. W ten sposób nabierają żywej treści słowa: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). Mamy tu na myśli agonię zmysłów i ducha, konanie duchowe, aż do wypracowania takiej przestrzeni wewnętrznej wolności, gdzie Bóg może działać bez przeszkód. Jest to śmierć z miłości, z uwielbienia dla wielkich Bożych dzieł. W tym kontekście wypowiada się św. Jan od Krzyża:

 

Stąd więc śmiercią, o której mówi tu dusza, jest stary człowiek, czyli używanie władz: pamięci, rozumu i woli, zajętych i oddanych rzeczom światowym, pożądaniom i upodobaniom w stworzeniach. Wszystko to bowiem jest objawem życia starego, które jest śmiercią dla życia nowego, czyli duchowego. I tym nowym życiem nie może dusza żyć całkowicie, jeżeli również całkowicie nie umrze stary człowiek. Upomina bowiem Apostoł, „by się wyzuć ze starego człowieka… a przyoblec się w nowego, który wedle Boga stworzony jest, w sprawiedliwości i świętości prawdy” (Ef 4,22.24). W tym życiu nowym, o którym tu mówimy, czyli w tej doskonałości zjednoczenia z Bogiem, wszystkie pożądania i władze duszy, stosownie do swych skłonności i czynności, które same ze siebie były czynnościami śmierci i pozbawieniem życia duchowego, teraz zamieniają się w boskie (ŻPM 2,33)

 Przebywanie i obcowanie z Bogiem wymaga również śmierci, przede wszystkim dlatego, że za życia Boga nikt nigdy nie widział (J 1,18). Potrzeba widzenia staje się tak natarczywa, tak niezbywalna, że dojrzewa jako męczeństwo miłości. Tym umieram, że umrzeć nie mogę[1], że przywołamy słowa św. Teresy z Avila.

1. Tracenie swych światów

Chrystus zaprasza do utracenia swego świata. Pojawia się to w naturze powołania na ucznia. Jaskrawym tego przykładem okazał się bogaty młodzieniec (Mt 19,16-22). Chrystus w spotkaniu z nim ujawnia różnicę pomiędzy ogólną religijnością, dopowiedzmy opartą na lęku, niewolniczą, najemniczą, a doskonałością miłości. Młody człowiek zapytał o dobro: Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne? Można by to pytanie potraktować w kontekście powagi poszukiwań: z kolan pada pytanie o sens życia, o drogę zbawienia. Jest to godne najwyższego uznania. Odpowiedź potwierdza dotychczasową drogę młodzieńca: Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę… W odpowiedzi jednak Chrystus koncentruje się na czymś innym: Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną! (Mt 19, 16.21). Jednak usłyszawszy te słowa, odszedł zasmucony (Mt 19,22). Dlaczego młody człowiek, pobożny i zaangażowany religijnie, odchodzi? Tu przybliżamy się do sedna sprawy. Można zapytać, dlaczego Chrystus nie zaakceptował takiej drogi? Decydował się przecież na bardziej ryzykowne pociągnięcia. Być „dobrym” nie wystarcza. Chrystus musiał zmagać się materią takiej religijności. Królestwo jest dla wolnych synów, wolnych od siebie, od ziemi, od posiadania. Dobre, uporządkowane życie może być religijnością zbudowaną na starej mentalności, a młodość – uwięziona w starych bukłakach. A to nie wystarcza, by być uczniem naszego Pana, by się narodzić do nowego świata. Chrystus nazwał po imieniu niewolę młodego człowieka: jego religijność była zbudowana na bogactwie. Wielbił Boga, bo żył w bogatym świecie i wznosił kwieciste modlitwy; nie oszukiwał, nie kradł, nie zabijał, bo bogactwo go chroniło; czcił ojca i matkę – gdyż właśnie oni stanowili gwarancję dostatniego życia. Diagnozę, którą postawił Chrystus brzmiała surowo: bogactwo było fundamentem jego religijności i ją potwierdzało.

Dotykamy zrębu problemów. Dawny człowiek uwielbia bogactwo religii: bogactwo form i stylów od architektury, po osobowości, skrzące się doświadczeniem Boga, wielością wątków, sączące delikatny zapach olejku mądrości, bogactwo wielkich możliwości – aż po krańce świata, dynamicznych i żywych. Wielu wyznaje religię, która ich ubogaca, dodaje pewności, pozwala wydobyć sens, poprawia samopoczucie. Dzisiaj szeroko znane są dobrodziejstwa religijności. Ale są to wszystko formy nastawione na człowieka, nie na Boga. Człowiek nie może być celem religii.

Chrystus patrząc mu głęboko w oczy z miłością wypowiada słowa: idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim. Duchowość utracenia, rozdawania. Być może bogaty młodzieniec przyszedł, by wspomóc Chrystusa w Jego głoszeniu Dobrej nowiny, dzięki bogactwu można udrożnić nowe kanały, zoptymalizować przekaz, zająć się promocją wspaniałych myśli Mistrza. Wydaje się to zupełnie niezrozumiałe, również dla współczesnych i wywołuje ten sam smutek. Odszedł zasmucony…

Jest smutek duchowy, zdrowy, wynikający z napięcia nadziei, z nieobecności, z czekania na Oblubieńca: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość (J 16,20). Lecz istnieje smutek mroczny, zatęchły z rezygnacji, śmiertelny. Są dwie kategorie smutku: smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się /potem/ nie żałuje, smutek zaś tego świata sprawia śmierć (2Kor 7,10). Są też dwa rodzaje narodzin: ku śmierci i do życia. Smutek rodzący się z pozostawienia tego, do czego przywiązało, co się pokochało, z czym związało swe życie, objawia duchowe krępowanie, zniewolenie. To, co miałoby się zostawić nie tylko wiąże, ale i żywi, utrzymuje przy życiu, jak pokarm, albo krwioobieg czy system nerwowy. Oderwanie się oznaczałoby samobójstwo. Gorycz traconego świata uderza jadem całkowitej zapaści. Dlatego niektórzy odchodzą smutni, bezpowrotnie…

Kiedy jednak człowiek żywi się łaską, oderwanie wiąże się ze świętowaniem wyzwolenia spod ucisku materii, doczesności. Jest radością tracenia, umierania, by odrodzić się jeszcze bardziej w duchu. Wymaga to jednak duchowego hartu. Św. Faustyna pisze: Poznaję, że mało jest dusz prawdziwie wielkich, które by deptały wszystko, co nie jest Bogiem (833)[2].

1.1. Odwaga odpowiedzi

Jedną z form ewangelicznego umierania jest radykalna zmiana kontekstu czy sposobu życia, które nabiera nowych treści. Najlepszym tego przykładem są Apostołowie. Relacje Ewangelistów są bardzo zastanawiające. Oto przechodzący Pan wypowiada słowa kilka słów, najczęściej wzywających: Pójdźcie za Mną. I oto mamy w redakcji Łukasza: przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim (Łk 5,11) albo Marka: I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim (Mk 1,18). Najbardziej zaskakujące jest tu słowo natychmiast. Czy można tak od razu, bez wyjaśnień, pożegnań, załatwienia zaległych spraw zostawić wszystko i pójść za kimś? A zobowiązania wobec rodzin, a odpowiedzialność, a jakiś podstawowy rozsądek? Właśnie tutaj zaczyna się ewangeliczne myślenie. Nowy świat jest tak pociągający i fascynujący, że człowiek bez żadnej zwłoki decyduje się zaryzykować wszystko. Co więcej, takiego zachowania nawet domaga się Chrystus.

Znamy podobny problem z biografii Elizeusza, gdy Eliasza go namaszcza i czyni swoim następcą: Wówczas Elizeusz zostawił woły i pobiegłszy za Eliaszem, powiedział: Pozwól mi ucałować mego ojca i moją matkę, abym potem poszedł za tobą. On mu odpowiedział: Idź i wracaj, bo po co to ci uczyniłem? (1Krl 19,20). Takiej sytuacji Chrystus już nie toleruje: Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10,37). Poprzeczka zostaje podniesiona o wiele wyżej: Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie ich umarłych! (Mt 8,22). Umarli to nie tylko ci, którzy odeszli do Pana. To również dawni ludzie ze swym martwym życiem, zakrzątani wokół codziennych rytów śmierci, którzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami (1Tm 6,10). Grzebią w słowach i zachowaniach bliźniego, by dla siebie ocalić większą przestrzeń życia.

1.2. Zmęczenie doczesnością

Pozostawienie swych światów, w których dotychczas się żyło, wcale nie jest stratą. Jest to jedno z wielkich wydarzeń wiary. Zyskując ufną śmiałość w wierze (1Tm 3,13), pragnąc się narodzić z Boga, człowiek decyduje się na krok niosący niespodziewane wyzwolenie z małych, doczesnych horyzontów, przekroczenie granic zalęknienia, mglistego bezpieczeństwa i odcina jak pępowinę uwięzienie w tym świecie. Zaczynają działać zupełnie nowe mechanizmy, rodzi się zasadniczo nowy typ grawitacji. Nie ciało, doczesność, nie królestwo żywiołów ziemi, ale Boży świat zaczyna niezwykle skutecznie pociągać. Jak pisze siostra Faustyna Kowalska:

 A wszystko, co niby wielkie, rozwiewa się niby dym, a duszy nie daje swobody, ale zmęczenie. Szczęśliwa dusza, która te rzeczy rozumie i jedną tylko stopą dotyka się ziemi. Odpocznienie moje jest, kiedy jestem z Tobą, wszystko inne męczy mnie. O jak bardzo czuję, że jestem na wygnaniu. Widzę, że nikt mego wnętrza nie rozumie, Ty mnie tylko rozumiesz, który jesteś utajony w sercu moim (1141)[3].

 Apostołka miłosierdzia odsłania źródła takiego postępowania. Boży świat, niewidzialny i subtelny, staje się coraz bardziej istotny i wyrazisty, natomiast ten empiryczny i materialny blednie i płowieje, a nawet głęboko znuży. Owo nadprzyrodzone zmęczenie doczesnością jest bardzo zdrowym duchowo odruchem na rzecz nowego świata. Ta forma małej śmierci – wyczerpanie, wywodzi się z nowej formy troski. Troska zorientowana na przyziemną perspektywę, zabiegająca o atrakcyjność życia, kontaktów, wyglądu, związana często z życiem pośród piękna, wydumanej estetyki, którą pragnie się uchronić przed problemami i dramatami społecznymi, biedą, cierpieniem, w głębi kieruje się swoistym lękiem i wstrętem: lękiem utraty czy naruszenia tego świata, a wstrętem do tego, co fizycznie i zewnętrznie brzydkie czy niegodne uwagi. Lęk i wstręt zmienia się wraz z wejściem w nowy świat. Lęk wiąże się przede wszystkim z możliwością utraty bliskości Boga, wypadnięcia z zasięgu promieniowania łaski, a wstręt budzi zasadniczo grzech.

Troska jest czymś fundamentalnym, można by powiedzieć – zasadniczym niepokojem. Ów twórczy niepokój krząta się wokół narodzin, bądź do tego, bądź do nowego świata. Zależy od wewnętrznej grawitacji, której podlega człowiek. W zasięgu Bożej grawitacji doczesność staje się udręką, uwięzieniem, zmorą.

2. Radykalizm odrzucenia i odcięcia

Narodziny duchowe są paschą, przejściem, przechodzeniem śmiertelnym, jednoznacznym, jednokierunkowym. Wymagają porzucenia dawnego świata, dawnych kontekstów, do których nie ma powrotu. Radykalizm podążania za Panem bez oglądania się wstecz, dowodzi dojrzewania w wolności, porzucania skóry mentalności niewolniczej. Do wolności pomocą mogą służyć słowa Jedynego Nauczyciela: Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie, jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie (Mt 5,29-30). Jeżeli wejdziemy w głębię tej wypowiedzi, uświadomimy sobie , iż oko i ręka są symbolami ludzkiego poznania i działania. Objawiają nam zatem radykalizm poznania i działania, które winny jednoczyć się z oczyma Pana i Jego boskim ramieniem.

Bóg, który rozświetla wszystko światłem swojego oblicza (Ps 4,7), ma swoje oczy, a nie są to oczy człowieka: wszystko jest odkryte i odsłonięte przed Jego oczyma (por. Hbr 4, 13), zwłaszcza przepaść człowieczego serca. Tymi oczyma widział, że to, co stworzone było bardzo dobre (Rdz 1,31). Święte oczy Boga przypatrują się całej ziemi (Za 4,10), rozświetlają stworzenie. Wyrażają Jego Opatrzność, bo przecież strzeże On człowieka jak źrenicy swego oka (Pwt 32,10). Bóg jest Bogiem światła, ponieważ ono mieszka u Niego (Dn 2,22). Człowiek, który naśladuje Boga, wezwany jest do zamieszkania w krainie światła, a zagubiony woła jak Mistrz Psałterza: Odcięty jestem od Twoich oczu (Ps 31,23) i szuka prawdziwego poznania.

Zaślepione oko, to nade wszystko ociemniały umysł i serce. Istnieje sugestywne wyrażenie: dotknięcie ślepotą, jak w Ewangelii św. Jana: ciemności dotknęły ślepotą jego oczu (1J 2,11). Dotykanie ślepotą powoduje, że Bóg nie może się człowiekowi objawić, że niejako dzieło zbawienia adresowane i wystosowane jak zaproszenie nie może znaleźć oddźwięku. Chrystus wobec takich pieczętuje sprawy: przyszedłem na ten świat…, aby ci którzy widzą, stali się niewidomi (J 9,39). Ślepota pojawia się jako pewność osobistego widzenia – zaślepienie sobą lub zaślepienie doczesnością.

Człowiek duchowego rozwoju w istotny sposób winien pozyskiwać światłe oczy (Ef 1,18), które olśnił blask Ewangelii (2Kor 4,4). Dziękuje Bogu, że osłania jego poznanie: Ty zatrzymujesz powieki mych oczu (Ps 77,5), by nie widzieć marności i nie wpatrywać się w nią.

W psalmie 101 zawarte jest pewne duchowe pouczenie, które objawia dwa etapy uwikłania w niegodziwość: zwracanie oczu oraz przyleganie. Sprawiedliwy zastrzega się: Nie będę zwracał oczu ku sprawie niegodziwej… nie przylgną one do mnie (Ps 101,3).

Ewangeliczne wyłupywanie oka dotyczy tych dwóch sfer: nie pozwolić oczom się zwrócić oraz nie dopuścić, by przylgnąć sercem. Zwracanie oka to nie tylko dostrzeganie czegoś – to wodzenie za – jak za apokaliptyczną iluzją: cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią (Ap 13,3). Wtedy dokonuje się zmiana wewnętrzna, według scenariusza pierworodnego w trzech akordach: Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy (Rdz 3,6). Wyłupać sobie oko znaczy po pierwsze nie dopuścić, by spostrzeżenie zaowocowało tym, że widziany owoc jest dobry (rodzaj moralnego i duchowego przewartościowania, zamieszania), że jest dobry do jedzenia (dobry do przyswojenia, staje się częścią mnie), że daje zaspokojenie. Po drugie, że jest on prawdziwą rozkoszą dla oczu (rodzaj podziwu, dekonstrukcyjnego uwielbienia). Wreszcie, po trzecie, że nadaje się do zdobycia wiedzy, a zatem staje się częścią człowieka, doświadczeniem, znajomością rzeczy, zła, zamieszkaniem w grzechu, słowem – poznaniem głębin szatana (Ap 2,24). Wyłupywanie oka dokonuje się na tych trzech poziomach.

Wyłupać oko znaczy zrobić coś, by nie widzieć już grzechu, żyć oślepiony dla niego. Jeżeli człowiek wypatruje grzechu, ma oczy pełne uwodzenia, zachłanności, ma oczy wyniosłe (por. Syr 23,4). Oczy te wynoszą go samego nawet ponad Boga. To dramatyczna zmiana perspektywy – chroniczna niezdolność do osadzenia w prawdzie, odnalezienie miejsca zamieszkania jedynie pośród stworzenia, wypatrywanie siebie.

Wierny winien natomiast wypatrywać Chrystusa, wpatrywać się w Tego, który oświeca każdego człowieka (J 1,9), a wpatrując się – przejąć światło życia (J 8,12), by odnaleźć się pośród synów światłości (J 12,36). Dla wiernych oczu Chrystus pojawia się jako światło na oświecenie (Łk 2,30), jako Baranek , którego oświetla tylko chwała Boża (Ap 21,23). Światłe oczy widzą nade wszystko objawiającą się chwałę Pana.

Na jeszcze jeden szczególny rodzaj spojrzenia należy zwrócić uwagę – to spojrzenie Oblubieńca na oblubienicę: Oczarowałaś me serce, siostro ma, oblubienico, oczarowałaś me serce jednym spojrzeniem twych oczu (Pnp 4,9). Spojrzenie pełne miłości w oczach odnajduje drogę do głębi. Jest wstrząsem podobnym do przeżycia szawłowego: jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok (Dz 9,18). Odzyskał go i już nic nie widział poza drogą Pana. Istnieje widzenie piękna tak intensywne, tak zajmujące, tak pasjonujące, że nie można oderwać oczu, a ono pochłania i przemienia coraz bardziej.

A zatem konkludując kluczowe treści: ujrzeć światłość świata, znaczy urodzić się, mieć nowy dostęp do piękna Boga, nie dostrzegać go – pozostać w mroku śmierci (Łk 1,79), zamkniętym w łonie doczesności.

Drugą wielką metaforą Chrystusa jest odcięta ręka. Ów powszechny symbol działania, oznacza ogólnie moc – zarówno boską, jak i ludzką. Stwórca otwiera swą rękę i wszystko, co żyje, nasyca (Ps 145,16). Ramię Pana zwłaszcza obnażone, uświadamia nadciągające Jego Zastępy, by uporządkować historię. Wyciąga swą prawicę, by niszczyć to, co się Mu sprzeciwia. Typowym przypadkiem gniewnej mocy Pana jest historia Elimasa, który nie chciał dopuścić, by do prokonsula Sergiusza dotarła dobra nowina. Usłyszał wtedy gniewne słowa Pawła: Teraz dotknie cię ręka Pańska: będziesz niewidomy i przez pewien czas nie będziesz widział słońca. Natychmiast spadły na niego mrok i ciemność. I chodząc wkoło, szukał kogoś, kto by go poprowadził za rękę (Dz 13,11).

Kontekst Chrystusowych słów o potrzebie odcinania złej ręki, ujawnia nieprawy rodzaj zaangażowania czy działania. Bóg kładzie przed każdym, jak to określa Syrach – ogień i wodę: co zechcesz, po to wyciągniesz rękę (Syr 15,16). Człowiek grzeszny wyciąga grzeszną rękę, by nosić jak apokaliptyczna rozpustnica puchar pełen obrzydliwości i brudów swego nierządu (Ap 17,4) i upija nim swą codzienność, szukając wspólnoty znieprawienia. Bunt dodaje do grzechu i w ręce już przy nas klaszcze, a przeciw Bogu mnoży słowa (Job 34,37). Ludzie upojeni i zachwyceni własnymi miarami wielkości mają wyniosłe oczy, kłamliwy język, ręce, co krew niewinną wylały (Prz 6,17). Opary są tak intensywne i toksyczne, że tracą oni zupełnie orientację, umierając duchowo. Zuchwały wielbi Bestię, i obraz jej, i bierze sobie jej znamię na czoło lub rękę (Ap 14,9), ściągając na siebie nieszczęście. Polega ono na pomyślności: Bo dla nich nie ma żadnych cierpień, ich ciało jest zdrowe, tłuste. Nie doznają ludzkich utrapień ani z innymi ludźmi nie cierpią.[…] Dlatego lud mój do nich się zwraca i obficie piją ich wodę (Ps 73,4-5.10). Zdrowie, bogactwo, sukces – rozległe dziedziny, gdzie człowiek przykłada swą rękę wydają się być błogosławieństwem niebios, są natomiast drogą przeklętych ku śmierci. Jest to śmierć ostateczna, poza Bogiem, w ciemności absolutnej zewnętrzności. Nie widzą już Boga uskarżającego się: Cały dzień wyciągałem ręce do ludu nieposłusznego i opornego (Rz 10,21). Podejmują swe grzeszne dzieło. Jednak grzesznikom światło [zostaje]odjęte i strzaskane ramię wyniosłe (Job 38,15). Zostają stawiani na śliskiej drodze i spychani ku zagładzie (Ps 73,18).

Odcięta ręka jest odcięciem od wszelkiego grzesznego działania, od wyciągania jej po pierworodny owoc, od przykładania jej do pługów na polach Niegodziwca. Odcięcie od tego wszystkiego, co ma choćby pozór zła (1Tes 5,22).

Odcięta ręka stanowi obraz nawrócenia, czego skutkiem są czyste ręce wznoszone ku Panu: Przystąpcie bliżej do Boga, to i On zbliży się do was. Oczyśćcie ręce, grzesznicy, uświęćcie serca, ludzie chwiejni (Jk 4,8). W nawróceniu zostaje objawione ramię Pańskie (J 12,38) – boski zamysł dziejów. Powyższe słowa poparte są w znakomitej tradycji duchowej prawdą wyrzeczenia.

3. Drogi ewangelicznej nienawiści

Odwagę porzucenia dotychczasowego świata wzmacnia ewangeliczny rodzaj nienawiści. Dla tych, którzy już podjęli ryzyko opuszczenia w sensie duchowym tego świata, Chrystus przygotował jeszcze jedną poprzeczkę: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26). Widzimy tu wydłużenie perspektywy, od pierwszeństwa miłości (kto kogoś kocha bardziej niż Mnie, nie jest mnie godzien), od radykalnego pierwszeństwa boskiej relacji, do szczególnej jedyności, wyłączności. Pytanie o ewangeliczną nienawiść wobec innych należy usytuować we właściwym kontekście.

Pierwszy, to kontekst grzechu. Nienawiść grzechu została wpisana w pierwszej scenie po grzechu pierworodnym jako nieprzyjaźń pokoleń Niewiasty i węża. Zrodzony do życia zdaje sobie sprawę z tego, że kto grzeszy, jest dzieckiem diabła (1J 3,8). Bardzo istotne jest to zrodzenie z diabła. Można by uczynić z tego wyrażenia sugestywną antytezę prezentowanego tematu. Apostoł Jakub przywołuje proces rodzenia się grzechu: pożądliwość, gdy pocznie, rodzi grzech, a skoro grzech dojrzeje, przynosi śmierć (Jk 1,15). Nowy człowiek drży świętym drżeniem na każdą myśl, że mógłby pozbawić się życia łaski, oddalić od Boga, a nawet – nie odpowiedzieć maksymalnie na okazywaną łaskę. Dla niego rozbrzmiewa doskonale treść pierwszego przykazania: Będziesz miłował Pana Boga twojego z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił (Pwt 6,5). Nie chce uronić niczego, co pomniejszałoby chwałę takiej miłości, całe serce i cała dusza i wszelka siła wyrywa się ku Stwórcy. Ponieważ należący do Boga kieruje się nowym instynktem życia nadprzyrodzonego, ma w nienawiści grzech, jako sytuację śmierci. Żyjąc z Chrystusem, pragnie się opierać do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi (Hbr 12,4). Jest to właściwa miara duchowego zaangażowania, mając w nienawiści nawet chiton zbrukany przez ciało (Jud 23). Jest to nienawiść nieprzejednana, wyzwalająca siły i moc zbawczą. I jest to jedyne uzasadnienie dla tak wielkiej zazdrości i miłości jak Szeol.

Inną ważną formą nienawiści, która wymaga komentarza jest nienawiść samego siebie, a precyzyjniej – swego życia. Nie można uciekać od takiego słownictwa, ponieważ użył tych słów sam Jezus: kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne (J 12,25). Sens takiego nastawienia tłumaczy matka bohaterskich Machabeuszy. W obliczu śmierci dzielnie woła: Stwórca świata bowiem, który ukształtował człowieka i wynalazł początek wszechrzeczy, w swojej litości ponownie odda wam tchnienie i życie, dlatego że wy gardzicie sobą teraz dla Jego praw (2Mch 7,23). Wyrażenie dla nas istotne: gardzicie sobą posiada warstwę kluczową dla rozumienia owej duchowej nienawiści. Taka nienawiść nie pochodzi od Ojca nienawiści, lecz jest strażniczką wolności. Jest historią heroicznych dusz, które dały się przepasać i poszły tam, gdzie nie chciały. A co najważniejsze: nie umiłowali dusz swych – aż do śmierci (Ap 12,11).

Za słowami Chrystusa o miłość Piotra: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? (J 21,16) winny iść inne, jak negatyw, odbicie lustra: czy nienawidzisz siebie, świata, dzieł diabła bardziej niż ci? Czy potrafisz wbrew swym lękom i słabościom, iść śladem Pana? Nienawidzić życia na tym świecie znaczy ostatecznie: wydać je na okup za wielu. Wtedy człowiek bardziej miłuje bliźniego i wydaję się, na wzór Syna Człowieczego, który… przyszedł… dać swoje życie na okup za wielu (Mt 20,28).

Ewangeliczna nienawiść formułuje się jako postawa męczeństwa, w którym nowy człowiek dla Boga poświęca swój świat, co więcej – swoje życie. Swoją miłość w sercu chciałby wyryć żelaznym rylcem, diamentem, na skale… wyryć na wieki (Job 19,24). Niechęć, wrogość czy odmowa pojawia się czasem w niespodziewanym momencie. Siostra Faustyna zanotowała w swym Dzienniczku:

 

Zrozumiałam, że w pewnych i najcięższych momentach będę sama, opuszczona od wszystkich, i muszę czoło stawić wszystkim burzom i walczyć całą mocą duszy nawet z tymi, od których się spo­dziewałam pomocy (746)[4].

 Nowy człowiek powinien również liczyć się z napotykaną nienawiścią. Chrystus ostrzega: z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich (Łk 21,17). Kroczenie drogami Boskiej nienawiści wyzwala inną nienawiść: Wtedy wydadzą was na udrękę i będą was zabijać, i będziecie w nienawiści u wszystkich narodów (Mt 24,9). Można w ten sposób tłumaczyć historie całych narodów. Nowy człowiek tego typu nienawiść, wrogość, niechęć przyjmuje jako cenny dar, rozumiejąc historię od wewnątrz. Jest to także historia ucisku, która wyzwala i potwierdza źródła nadprzyrodzonej nadziei. Wawrzyniec Scupoli tłumaczy dlaczego Bóg dopuszcza ucisk:

 

Bóg woli, kiedy znosimy udręki wywoła­ne niegodziwością ludzi, zwłaszcza takich, którzy sami zazna­li wielu dobrodziejstw, niż inne utrapienia. Dzieje się tak, ponieważ w tych pierwszych bardziej niż w drugich konieczne jest przezwyciężenie natury. Poza tym znosząc je cierpliwie, zadowalamy i w pełni sławimy Boga, współpracując z Nim w tym, w czym najbardziej jaśnieje Jego niepojęta dobroć i wszechmoc. Chodzi o to, aby z trującego drzewa zła i grzechu zerwać cenny i smaczny owoc dobra[5].

 

Pomimo zakrętów historii, kluczenia i zupełnej nieprzewidywalności losu, nowy człowiek jednego jest pewien: rzeczywistość należy do Chrystusa (Kol 2,17).

4. Śmierć duchowa

Śmierć duchowa wiąże się z ostateczną agonią dawnego człowieka. Winno umrzeć wszystko, co człowieka wiąże ze starym Adamem i być przekształcone w podobieństwo do Chrystusa chwalebnego[6]. Jest to konanie tego wszystkiego, co naturalne, co nie może wytrzymać bliskości i wolności Boga. Człowiek, aby się urodzić musi umrzeć, a jest to śmierć krzyżowa. Razem z Chrystusem przybity zostaje do Krzyża, krzyżując ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami (Ga 4,24). Św. Jan od Krzyża o tej drodze stwierdza dobitnie:

Droga zaś zjednoczenia opiera się na jednej niezbędnej rzeczy, to jest na umiejętności prawdziwego zaparcia się siebie tak co do zmysłów, jak i co do ducha, na cierpieniu dla Chrystusa i unicestwieniu się we wszystkim. Przez tę praktykę więcej się czyni i więcej zdobywa niż przez wszystkie ćwiczenia. Gdy zaś zaniedba się to ćwiczenie, które jest fundamentem i korzeniem cnót, wszelkie inne ćwiczenia stają się bezużytecznym kołowaniem, chociażby dosięgały tak wzniosłych rozważań i obcowań jak anielskie. Postęp bowiem to nic innego jak tylko naśladowanie Chrystusa, który jest drogą, prawdą i życiem i nikt nie przychodzi do Ojca, jeno przez Niego, jak to sam mówi przez św. Jana (J 14,6)(2D 2,7).

Słowa o unicestwieniu wyrażają tajemnicę duchowej śmierci. Człowiek musi umrzeć, aby stanąć pośród tych, którzy utracili życie, by stanąć obok zabitego Baranka, by wreszcie odczytać swe imię zapisane od założenia świata w księdze życia zabitego Baranka (Ap 13,8). Umiera, by odnaleźć życie. Realizmowi śmierci nie można nic przeciwstawić poza słowami obietnicy: kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je (Mt 16,25). Zwycięzca zabity może spożyć owoc z drzewa życia, które jest w raju Boga (Ap 2,7). Oddający życie za Chrystusa zostaje powołany do życia Duchem (1P 3,18). Ale to wyzwala nieprawdopodobny ogień miłości.

Św. Paweł od Krzyża, założyciel pasjonistów, w swoim dziełku Śmierć mistyczna pisze o duszy konającej z posłuszeństwa:

 

Bóg wymaga ode mnie jednego tylko, lecz tym samym wymaga wiele, aby tego jednego dostąpić, to jedno osiągnąć. O Boże, co za gwałt! Mój Jezu, mam umrzeć i być posłuszna! W jednym żądasz ode mnie bardzo wiele, bo chcesz, abym z Tobą umarła na Krzyżu. Śmierci mistyczna, śmierci dla mnie nazbyt surowa, lecz słodka, bo zanim raz umrę, muszę ponosić śmierć tysiąckrot­nie! Panie, na samą myśl o tym natura ludzka wzdryga się, drży i przeraża, lecz duch (któremu) rozkazujesz, jest gotowy do wypełnienia tego z niezłomnym przekonaniem, że jeśli tego żądasz, nie odmówisz pomocy, aby tego dokonać. Muszę jednak pozostawić tę myśl, aby w wierze, na ślepo i z całą obojętnością podążać jak jeleń spragniony do zdroju Boskich rozporządzeń w zupełnym zawierzeniu Tobie. Muszę pozwolić na pokierowanie sobą, jak chcesz. Nie wolno mi szukać siebie samej, tylko upodobania Boga[7].

 

Całkowite podporządkowanie się Bogu, posłuszeństwo sięgające głęboko w korzeń serca, konanie z miłości idącej na krzyż jest doprawdy drogą umierania. Wtedy też ożywa w sercu i żyje sam Chrystus. Człowiek umierając w duchowy sposób niejako udostępnia siebie Bogu, nie zastrzega już nic dla siebie. Sam staje się niemal ontologicznie wypełnieniem woli Boga, wypełnieniem Bogiem.

Skutkiem śmierci jest zupełne wydziedziczenie wnętrza. Człowiek żyje wydany zupełnie Stwórcy. Powodem umierania duchowego są również nieskończone pragnienia Boga. Jest ono tak silne, że powoduje nieznośne pragnienie, głód i utęsknienie ducha:

 

Gdy bowiem pożądanie duchowe jest wolne i oczyszczone z wszelkiego stworzenia i przywiązania oraz wyzbyło się skłonności naturalnych, nastraja się do rzeczy Bożych, ma już dla nich przygotowaną próżnię. A ponieważ jeszcze nie udzielają się jej te rzeczy nadprzyrodzone w zjednoczeniu z Bogiem, odczuwa cierpienie z powodu tej próżni i udrękę pragnienia gorszą od śmierci, zwłaszcza gdy przez pewne widzenie czy przebłyski ukaże się jej jakiś promień Boży, a jeszcze się jej nie udziela. To są owe dusze, które cierpią wskutek niecierpliwej miłości i nie mogą długo trwać w tym stanie, bo albo uzyskają zaspokojenie swych pragnień, albo umrą (ŻPM 3,18).

 

Świadectwo wielu świętych potwierdza ogromną wolę życia razem z Bogiem, gwałtowną potrzebę przekroczenia tego, co oddziela od Stwórcy. Ono tak mocno koncentruje na rzeczach Bożych, że człowiek rzeczywiście umiera dla doczesnych spraw. Tak bardzo się zmienia wartościowanie, że doczesność popada zupełnie w nieznaczenie. Pragnienie to staje się pochodnią ognia Ducha Świętego, która coraz bardziej wypala struktury ludzkie. Bóg staje się szaloną pasją. Rozwój tej duchowej tęsknoty przygotowuje do zjednoczenia ze Stwórcą. Nie można tego zrozumieć bez ogromnej siły miłości, która działa od wewnątrz. Święta Faustyna pisze:

 

Chociaż nie jest łatwe żyć w ustawicznym konaniu,

Być przybitą do krzyża boleści,

Jednak rozpalam się miłością w kochaniu,

I jak serafin kocham Boga, choć jestem słabością (995)[8].

 

W duchowym konaniu pojawia się szczególna postawa, którą można zobrazować jako wierność wdzięczności. Wielkość ducha przejawia się tym, że człowiek nieustannie żyje dziękczynieniem, mimo, jak zapewne u Hioba, stale pije gorycz z kielicha udręczenia.

Śmierć duchowa często przyjmuje formę uczestniczenia w śmierci samego Chrystusa, kiedy Mistrz udziela całej goryczy swego serca w czas konania w ogrodzie oliwnym, albo wciąga w tajemnicę własnej agonii. Święta Faustyna uchyla rąbka tej tajemnicy: Konałam z Nim, a skonać nie mogłam; ale nie zamieniłabym tego męczeństwa za wszystką rozkosz świata całego Miłość moja w tym cierpieniu spotęgowała się do niepojęcia (1054)[9].

Śmierć duchowa oznacza dla bł. Jana van Ruusbroeca po pierwsze śmierć dla grzechu, następnie śmierć sobie i wszelkiej miłości własnej, by umierając z miłości, przekroczyć wszelki byt stworzony aż ponad istotowe bogactwo Boga[10]. Owo wyniszczające życie polega z jednej strony na trwaniu w doskonałej nagości bezkresnego ducha ogołoconego ze wszystkiego, co stworzone, z drugiej natomiast, na pochłonięciu i unicestwieniu przez nadistotną Miłość[11]. Zakończmy klarownym stwierdzeniem św. Jan od Krzyża o tym wewnętrznym stanie: Polega on nie na przyjemnościach, upodobaniach, smakach i uczuciach duchowych, lecz na prawdziwej śmierci krzyżowej w zmysłach i duchu, czyli w zewnętrznej i duchowej części człowieka (2DGK 7,11).

 ***

Umieranie oczywiście jako istotna część Paschy wiedzie ostatecznie ku życiu. Właśnie taka duchowa śmierć pojawia się jako wyzwolenie z małego formatu życia. Dzięki uwolnieniu w śmierci duch może napawać się jego nieskończonością. Oby te przestworza życia, nie ugrzęzły w naszej małoduszności i towarzyszyły naszej konsekracji.


 

 

 

[1] Święta Teresa od Jezusa, Dzieła, t. III, tłum. Ks. Bp. H. P. Kossowski, Kraków 1995, s. 232.

[2] F. Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, Warszawa 1993, s. 232.

[3] Tamże, s. 318.

[4] Tamże, s. 233.

[5] Wawrzyniec Scupoli, Walka duchowa, tłum. A. Dudzińska-Facca, Poznań 2002, s. 125-126.

[6] Gennaro, De G., E.C. Salzer, Letteratura mistica: San Paolo mistico, Citta del Vaticano 1999, s. 444.

[7] Św. Paweł od Krzyża, Śmierć mistyczna czyli całopalenie czystego ducha duszy zakonnej z dodatkiem wyboru modlitw i poezji, tłum. J. Stabińska OSBap, Kraków 1995, s. 29.

[8] F. Kowalska, Dzienniczek…, s. 290.

[9] Tamże, s. 303.

[10] J. van Ruusbroec, Błyszczący kamień, w: Dzieła, t. III, tłum. Ks. M. Lew-Dylewski CRL, Kraków 2003, s. 23.

[11] Tamże, s. 25.