Odwaga krzyża

Masz odwagę…?

Ach, gdyby raz zrozumiano, że nie można dojść do gęstwiny różnorodnych mądrości i bogactw Bożych inną drogą, jak tylko przez gęstwinę wszelkiego rodzaju cierpień! W tym więc powinno być pragnienie i pociecha duszy. Im bowiem większej pragnie mądrości od Boga, tym bardziej powinna wpierw pragnąć cierpienia, by przez nie wejść w gęstwinę Krzyża. (św. Jan od Krzyża)Temat krzyży, krzyżyków, cierpienia bywa czasem pomijany w poczytnych współczesnych poradnikach życia religijnego, które wolą podawać łatwe środki terapeutyczne lub zupełnie znieczulające ból. Przecież – jak wielu mówi – życie niesie dziś tyle cierpień, staje się nie do zniesienia. A powodów jest wiele – wypłukanie z wartości, obezwładniająca nuda, rozczarowania, pretensje do „potwornego i zwyrodniałego” świata. Po cóż więc wzmagać ten ból i czytać o wymaganiach życia duchowego? Ileż można sobie odmawiać, rezygnować z… odrywać się od…? Czy nie lepsza ta religia, która poprawia samopoczucie, jest estetyczna, „dla ludzi”, nie drażni? Nie chcą więc przyjąć słów św. Teresy z Avila: „Nie może nam Bóg użyczyć większej łaski nad tę, abyśmy byli zdolni, za przykładem Pana, wielkie znosić cierpienia”. Rzeczywiście, Bóg ćwiczy i chłoszcze swych umiłowanych. Patrząc z zewnątrz, zupełnie nie wiadomo dlaczego tracimy przyjaciół, jesteśmy traktowani obcesowo, rodzą się wobec nas oskarżenia, pomówienia, wierutne, wyssane z palca kłamstewka, pikantne i dobrze się sprzedające. Kielicha goryczy dopełnia sam Pan, trapiąc nas od wewnątrz. Wali się więc cały dotychczasowy świat, który z takim trudem budowaliśmy, oswajaliśmy, staraliśmy się zagospodarować. Mamy ochotę rzucić ten duchowy i fizyczny plac boju i odetchnąć gdzieś w cieniu obietnic. Zaczynamy szukać ulgi… „Po co się tyle szarpać? Po co być uczciwym, skoro tylu kręcących się wokół cwaniaków dobrze się ma?” – pytamy siebie i innych, szukając usprawiedliwienia. I czasem wątpimy… Mieszkający w nas cielesny człowiek nie znosi przemęczenia, zwłaszcza nie lubi zamęczać siebie pytaniami, uwielbia natomiast tzw. święty spokój, unika więc wszelkich „przesadnych” form. Ten nasz wewnętrzny mieszkaniec w sposób szczególny cierpi, gdy komuś powodzi się lepiej niż nam, dlatego wciąż w nas gdera, zrzędzi, zazdrości, krzyczy z powodu najmniejszej niesprawiedliwości, chciwie rzuca się na smakowite kąski, lubi być zauważany i doceniany. Na sam dźwięk słów: „poświęcenie” czy „ofiara” cierpnie mu (nasza) skóra. W nieskończoność można by mówić na temat naszego duchowego tchórzostwa, niezwykle pokrętnych mechanizmów prowadzących do folgowania sobie, lekkiego traktowania życia, niezwykle elastycznego odwracania głowy od wszystkiego, co trudne. Można przecież być tzw. dobrym chrześcijaninem i zupełnie odrzucać prawdę, że droga do nieba wiedzie przez Krzyż. Można ten Krzyż konsekwentnie omijać. Można go przegapić…Wielu dziwi postawa zażegnującego się na wszystkie świętości Pawła, który mówi, że nie chce znać innego Chrystusa, jak tylko ukrzyżowanego (por. 1 Kor 2, 2). „A po co się tak upierać!? – protestują – To już nie wolno pośpiewać, pokrzyczeć z radości, z Panem pójść na lody?”. Ten sam Paweł w tym samym liście odrobinę dalej i więcej niż odrobinę mądrzej napisał: „Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” (1 Kor 10, 31). A my zamiast wszystko czynić na chwałę Bożą, mamy (czasem nieodpartą) skłonność czynić wiele na chwałę swoją i toniemy w kawiarnianej, iście deserowej wersji duchowości… Ale przywróćmy poważny ton rozważaniu! Prawdą jest, że wszelkie oddzielanie Chrystusa od Krzyża i chrześcijaństwa od Krzyża jest niebezpieczne i prowadzi do uczynienia z religii jeszcze jednej rozrywki. Jeśli przychodzą nam myśli typu: „w tym Kościele to już się nic nie dzieje, trzeba coś wymyślić, by go ożywić”, to powinniśmy się zastanowić, czy przypadkiem nie wygasło już w nas światło chrześcijańskich misteriów dokonujących się w sakramentach, czy nie potrzebujemy reanimacji ducha, czy nie zagłuszyliśmy w sobie wrażliwości na dramat liturgii, dramat samego Chrystusa, który nie tylko raz umarł za każdego człowieka, ale tę ofiarę nieustannie ponawia.Jeżeli oddzielamy nasze życie od Krzyża, nigdy nie zrozumiemy, dlaczego Chrystus – najlepszy z żyjących na ziemi, doskonały, czyniący niezaprzeczalnie najwięcej dobra – przez ludzi zaślepionych grzechem został okrzyczany zbrodniarzem; i dlaczego Ojciec dla umiłowanego Syna wybrał najbardziej według nas absurdalny scenariusz – który gorszy i irytuje – pozbawia Go wszystkiego i do końca poniża. A stało się tak dlatego, że kiedyś człowiek w swej zuchwałości chciał zostać panem wszystkiego, chciał wywyższyć się niepomiernie. Krzyż zatem wprowadza równowagę, przywraca człowiekowi godność, pozwala mu odzyskać pełną miarę człowieczeństwa. Dopiero w miłości, która poddaje się Bogu, Krzyż staje się czymś istotnym. A ponieważ lękamy się wielkiej miłości (gdyż ona wymaga), boimy się Krzyża, cierpienia, poniżeń. „Kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (1 J 4, 18). Również z tego samego powodu – niezdolności do kochania – lekceważymy i omijamy Krzyż. Zachowujemy się jak matka zostawiająca swoje małe dzieci. Dopiero gdy zaczniemy kochać, całą prawdą wybrzmią słowa: „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa” (2 Kor 4, 10). To konanie jest chrześcijańską dumą i honorem. Święci, a zwłaszcza aniołowie, patrzą z wielką zazdrością na naszą zdolność wyrażania miłości przez cierpienie. To najbardziej czyni nas podobnymi do Boga. Ale na ile jesteśmy w stanie świadomie nosić Krzyż, przeżywać tajemnicę Ogrójca, krwawe krople potu, drżenie Chrystusa, wielokrotne upadki i szyderstwa? Na ile jesteśmy zdolni do świętego przebaczenia, które nie liczy bólu i ran, lecz jest owocem miłości? Czy potrafimy przyjąć krzyżujące spojrzenia, słowa, gesty, zachowania? Swoje (i innych) ucieczki od prawdy w stronę kłamstw i zdrad niewyjaśnionych…? Niewiarygodności? Wepchnięte na czyjeś ramiona krzyże? Codzienne krzyżowe drogi…? Czy mamy odwagę pozwolić, by kohorta podeptała to, co miłujemy, by Judasze złożyli na naszych twarzach pocałunki, by Kajfasze patrzyli na nas z pogardą? Czy chcemy wysłuchiwać tyle ludzkiego i diabelskiego szyderstwa? A jeżeli na Kościół przyjdzie trudny czas i trzeba będzie dać świadectwo wierności? Jak wychować się do kontemplacji cierpiącego Oblicza, o którą prosił Ojciec Święty na początku trzeciego tysiąclecia?Święci wyjaśnili już wiele prawd i tajemnic duchowych, ale odkrywanie tajemnic Chrystusa jest bezkresne. „W Nim wszystkie skarby, mądrości i wiedzy są ukryte” (Kol 2, 3). Jest jedna, nieprawdopodobna tajemnica krzyża, o której pisze św. Jan od Krzyża w Pieśni duchowej (zob. strofy 36-37). Mówi on, że do głębi Chrystusa prowadzi droga ucisku i cierpienia – „gęstwina krzyża”. Im większej się pragnie mądrości, tym bardziej należy nastawić się na cierpienie. Dlatego nie upadaj, człowieku, na duchu i chciej „poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę” (Ef 3, 19). Ta miłość objawia się w Krzyżu. I ta niezwykła mądrość tam się objawia. Takie też są bezsenne noce mistyków, taka jest ich pasja. Im czystsze cierpienie, tym głębsze rozumienie i większe miłowanie. To tajemnica duchowych dróg, duchowych oczyszczeń sięgających nawet głębi czyśćca. To wielkie powołanie kontemplatyków. A kontemplacji nikt się nie nauczy (jak student do egzaminu) w jedną noc. Największą rzeczą, jaką możemy uczynić, jest dopełnianie w sobie mąk Chrystusa (por. Kol 1, 24). Człowiek, który miłuje Boga, pragnie, by On już odpoczął, i na siebie bierze ciężar dnia.O jednej rzeczy też nie wolno zapomnieć: najbardziej uprzywilejowaną pozycją jest pozycja łotra. To miejsce przy Krzyżu jest dla nas najlepsze. Łotr umierającymi oczyma widzi umierającego Boga. Przybity, nie ma gdzie uciec, nie ma gdzie się schować. Nadchodzi nieunikniona śmierć. Ale łotr cierpi przy boku Chrystusa. To ważne! Tam właśnie dotyka go Jego łaska. Dzięki niej więcej widzi, więcej rozumie, więcej kocha. Uświadamia sobie, ile w życiu przegrał, ale uznaje swoje winy: „My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił” (Łk 23, 41). I słyszy najbardziej upragnione słowa: „Dziś będziesz ze Mną w raju (Łk 23, 43). Niestety, wielu ludzi ucieka z tego uprzywilejowanego miejsca przy Krzyżu, wielu nie chce zgodzić się na pozycję łotra. Tacy ozdabiają siebie choćby nieprawdziwymi słowami czy pseudoszlachetnością, usprawiedliwiają swoją ucieczkę od Krzyża, mówiąc, że niesłusznie spotykają ich różne trudności. Nie chcą zobaczyć prawdy o własnej słabości czy grzeszności. Jeszcze więcej ludzi ucieka od śmierci – nie są w stanie dostrzec ani powagi śmierci Chrystusa, ani powagi własnego umierania. Ale prawda o Krzyżu jest jedna. I dopełni się ona w zmartwychwstaniu, w życiu, które uzyskamy po przejściu tajemnicy Krzyża. Nie przegap więc najwspanialszych rzeczy. Bądź mądry – nie przegap Krzyża, tej wymagającej i wspaniałej miłości, przez którą przeprowadza cię Pan.

O. MARIAN ZAWADA OCD