Rodzaje miłosierdzia

Grzech i miłosierdzie

Rekolekcje są narzędziem, dzięki któremu możemy odkryć dwie linie boskiego działania: światło rzucone na grzeszny stan ludzkiego życia i intensywność doświadczenia miłosierdzia. O tych dwóch rzeczywistościach można mówić w kontekście sakramentów, łaski, ale chciałbym zatrzymać się na nieco głębszym poziomie, samego podejścia do grzechu i miłosierdzia i języka, którym się posługujemy w ich opisie. Uświadomimy sobie zatem różne języki, którymi możemy mówić o tajemnicy grzechu i miłosierdzia.

I. Współczesność grzechu

 

I.1. Grzech – dorobek biblijny (tradycja hebrajska)

Tradycja biblijna posługuje się najczęściej językiem legislacyjnym. Język legislacyjny, klasyczny dla teologii, mówi o grzechu jako o dobrowolnym przekroczeniu prawa bożego[1]. Kluczem jest naruszenie odwiecznego ładu stworzenia, wykroczenie wobec porządku. Stąd wniosek, że grzech jest nieuporządkowaniem, sieje zamęt i ostatecznie chaos. W tej wizji grzechu eksponuje się nieposłuszeństwo wobec Boga, Jego obrazę, co w każdym przypadku ujawnia brak uległości wobec Stwórcy. Źródło tej koncepcji wypływa ze Starego Testamentu, gdzie idea prawa i jego łamania stanowi wewnętrzny nurt moralności i duchowości. Hebrajskie słowo peša (grzech) znaczy złamanie, zerwanie i odnosi się do oczekiwanego porządku. Jest to podejście nie personalne, ale przedmiotowe, które na uwadze ma status normatywny.Inne słowo hebrajskie używane na określenie grzechu to:

· hatta’: dosłownie oznacza brak celu, niemożność znalezienia tego, czego się szuka, poczynić fałszywy krok;

· Awôn – popełnić niesprawiedliwość, sprzeciwić się normie[2],

· Raša – być winnym, być przestepcą;

· nebalah – szaleństwo, głupota: [Kiedy Abigail chce przed nadciągającym Dawidem uratować skórę Nabala, tłumaczy mu: Niech pan mój nie zwraca uwagi na tego nicponia Nabala, bo on jest jak jego imię “Nabal” oznacza, że w nim jest wiele głupoty (1Sm 25,25)].

· zonah czy ta’ab znaczy po prostu nieczysty. Być nieczystym, tłumaczy św. Tomasz tzn. zmieszać się z czymś mniej cennym od siebie, na przykład nieczyste jest srebro zmieszane z ołowiem[3]. Żydzi mieli na myśli nieczystość rytualną.

· Kolejnym wyrażeniem stosowanym do grzechu jest awen, co znaczy próżny,

· oraz šaw, czyli niegodny, kłamliwy, zły.Zasadniczo grzech był rozumiany jako przejście od przymierza z Jahwe do przymierzy z obcymi bogami. Św. Paweł używa słowa zamiana: zamienili (ellaxai) chwałę niezniszczalnego Boga na podobizny i obrazy śmiertelnego człowieka, ptaków, czworonożnych zwierząt i płazów (Rz 1,23). Orygenes to później skomentuje: Cóż jest bardziej odrażające, bardziej podłe i ohydne niż zamienić chwałę Bożą na cielesny i zniszczalny obraz ludzkiej postaci[4].

Zamiana Bożej prawdy na mamiące podobizny. Krzątanie się wokół nieprawdziwych ikon, półprawd. Istotą grzechu byłoby uleganie pozorom. Najbardziej precyzyjnie grzech w kontekście starobiblijnej teologii można określić jako niewierność, zdrada. Dlatego w pierwszym rzędzie grzech jest zniewagą Boga. Izraelici jednak chcąc wynagrodzić Bogu zniewagę starali się o rygor zewnętrznych praktyk religijnych, w czasach Chrystusa doprowadzony do obłędu mnożenia przepisów nie do zrealizowania. Izajasz w rozdziale pierwszym używa bardzo sugestywnych wyrażeń: opuścili Pana, wzgardzili Świętym Izraela, odwrócili się wstecz (Iz 1,4). Są to imiona grzechu: opuszczenie, pogarda, odwrócenie się od Boga.Typową grzeszną postawa jest zatwardziałość serca. Prorok Ezechiel mówi o ludziach o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach (Ez 2,3n). Grzech zatem jest rodzajem zuchwałości, twardością karku, tzn. brakiem uległości.W sensie bardziej filozoficznym można określić grzech jako błądzenie pośród niejasnej, skłonnej do fałszu, doczesności. Greckie słowo hamartia oznacza dokładnie zbłądzenie, a ściśle: chybiać celu. Zatem optyka koncentruje się już nie wokół woli, ale wokół umysłu i poznania. Jest to język św. Pawła z Listu do Rzymian. Grzech tkwi w człowieku jako sposób nie rozumienia siebie. Paweł mówi: Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię (Rz 7,15). I jak widzimy, wprowadza i pobudza nienawiść. Można zatem stwierdzić, że grzech nie dopuszcza prawdy, nie pozwala poznawać rzeczy takimi, jakimi są i niesie nienawiść do tego, co jest. Czy też według wyrażenia św. Jana od Krzyża: człowiek smakuje według kłamstwa zawartego w rzeczach.

 

I.2. Tradycja Kościoła Wschodniego

Tradycja Kościoła Wschodniego, mówiąc o grzechu, posiada swój odrębny język. W zestawieniu z teologią wschodnią pojawia się kilka ciekawych rozróżnień:

· O ile Zachód akcentuje zaistnienie świadomego i wolnego czynu, tak Wschód bardziej stan grzechu; grzech dla Zachodu jest aktem (przekroczeniem, w odróżnieniu od wady, dyspozycyjności wobec niego) tak teologia bizantyńska, idąc za św. Janem Apostołem, wskazuje na grzech jako stan (świat grzechu) otwarcie na grzech i trwanie w nim.

· Następnym istotnym rozróżnieniem jest personifikacja grzechu. Dla Wschodu grzech jest osobą; za św. Pawłem akcentują, iż grzech wszedł na świat (Rz 5,12)

· Ujęcie grzechu dla wschodu jest natury moralnej, dla Kościołów Wschodnich (Grzegorz z Nyssy) jest on pozbawieniem istnienia, brak istnienia (wymiar ontologiczny) · Zachód akcentuje bardziej uległość złu, wschód jego stronę dynamiczną (uległość ta się rodzi, wzrasta i rozwija)[5]

· Wschód wywodzi grzech z celu życia, tzn. oznacza on wszystko to, co przeszkadza w kontemplacji Boga. Św. Jan Apostoł wiąże grzech z tym światem (J 1,29), negatywną historycznością, polegającą na iluzji samowystarczalności i niezależności w rozstrzyganiu o własnym życiu. Taka postawa jest jednocześnie wnosi zdecydowany sprzeciw dla dróg Bożych i Boskiego słowa skierowanego do człowieka. Jest to grzech zamknięcia się na to, co Boskie, odmowa dyspozycyjności, objawiająca się w swoistej nienawiści wobec objawienia. Istnieje zmaganie światów Bożego i grzesznego. Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku. Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła (1J 3,8). Św. Jan wyjaśnia dalej: Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie! Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. (1 J 2,15).

 

I.3. Grzeszne wnioski

Z tego można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze oddawanie się światu powoduje, człowiek oddala się od Boga, a więc coraz bardziej zanurza się w grzechu. Skutkiem tego żyje w swego rodzaju uwięzieniu, nie mogąc nabrać dystansu do świata. Po drugie, nie może on powrócić również do siebie. Co więcej, w grzechu nie należy już do siebie. Chrystus tłumaczy: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu (J 8,34).Podsumowując należy stwierdzić, że w analizie i prezentacji tajemnicy grzechu należy podkreślać:

· nie tyle legislacyjne przekraczanie przykazań, co zrywanie osobowego kontaktu z Bogiem (wymiar miłości);

· zamknięcie na prawdę (tkwienie w kłamstwie);

· niewola grzechu.Dzięki temu eksponujemy relacyjny, interpersonalny wymiar z Bogiem, wrażliwość na wolność i prawdę. Grzech w sposób podstępny pozbawia nas tych wartości.

 

II. Rodzaje miłosierdzia

Obecnie wejdziemy głębiej w tajemnicę miłosierdzia. Ono nie oznacza jakiejś lekkiej miary ocen, powierzchownej wyrozumiałości, przymykania oczu, bagatelizowania powagi ludzkich dramatów czy mrocznej tajemnicy grzechu. Znaczy natomiast: serce zwrócone ku biedzie. W istocie jest zniżaniem się w miłości ku grzesznikowi. W miłosierdziu zostaje nawiązana tajemnicza więź pomiędzy człowiekiem spychanym w grzech i tkwiącym w nim, często bezradnym, a Bogiem, który pragnie zrealizować swoje dzieło. Bóg konsekwentnie zniża się ku tym, których dotyka bieda największa. Z tego wynika, że miłosierny nie ma upodobania w wielkości, ale w tym, co małe, wręcz godne potępienia czy pogardy w oczach innych i paradoksalnie objawia w tym właśnie swą wielkość. Im dłuższą drogę trzeba przejść do cudzej biedy, tym bardziej miłosierdzie nabiera większej miary.

 

II.1. Miłosierdzie jako doczesne wsparcie bliźniego

Ogólnie możemy miłosierdzie podzielić na dwa rodzaje: doczesne i nadprzyrodzone. Miłosierdzie może kierować się ku doczesności (gr. eleos) i akcentuje przede wszystkim sytuację wsparcia. Pyta i szuka możliwości, jak pomóc drugiemu, pragnie nie tylko jego dobra, ale chce obudzić czas miłosierdzia. Zazwyczaj rozumiemy je jako wyzwolenie z opresji, ze stanu cierpienia, z trudnego położenia, z głębi rozpaczy, pustki, czy trwogi. Przychodzi ktoś, kto wyciąga rękę, pomocną dłoń. Taki ton pobrzmiewa w wielu modlitwach. Np. „Pod Twoją obronę” prosimy Maryję: od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać. Podobnie w kolekcie na święta Matki Bożej: uwolnij nas od doczesnych utrapień. Miłosierdzie pojawia się w kontekście doczesnych niebezpieczeństw. Za tym stoi wizja spokojnego życia, w dobrobycie, radości. A od Boga oczekujemy uwolnienia od uciążliwych, trudnych okoliczności życia. Wydaje się, że jest to z duchowego punktu widzenia, zbyt mały format, bo okazywane miłosierdzie może przeżywać pokusę ograniczenia do zwykłej filantropii. A nie chodzi jedynie o jakieś wzruszenie, ale jego okazywanie – sięga w najgłębsze pokłady człowieczeństwa. Miłosierdzie pragnie współuczestniczyć w losie bliźniego, w jego dramacie, w nieszczęściu. Dlatego wywodzi się ze specyficznego smutku. Ewangelia mówiąc o dobrym Samarytaninie określa ten stan: wzruszył się głęboko (Łk 10,33), a o Chrystusie – na widok wdowy z Naim, która utraciła jedynego syna – iż użalił się nad nią (Łk 7,13). Te oba stany mają jeden mianownik: wczuć się w duszę bliźniego, by wyprowadzić go z nieszczęścia. Okazujący miłosierdzie bierze los bliźniego na siebie. Ich drogi się w przedziwny sposób łączą, stają czymś wspólnym.

 

II.2. Miłosierdzie nadprzyrodzone

Zupełnie inaczej do problemu cierpienia, zła czy uciążliwych aspektów życia podchodzi się z punktu widzenia miłosierdzia nadprzyrodzonego. Zazwyczaj rzadko dajemy sobie radę z tym problemem. Narastające i tężejące struktury zła, przybierające formy nawet instytucji społecznych i cierpienie bezbronnych mogą spowodować gniewne spojrzenie w górę i pytanie, skąd bierze się tyle niegodziwości i dlaczego Bóg nie reaguje, gdy zło jest tak dokuczliwe. Wielu w czasach wojen i historycznych przełomów wraz z bliskimi, majątkami, zdrowiem, tracili również wiarę. Miara cierpienia przekroczyła granicę, poza którą nie stawia się już pytań. W trudny czas Kościół, jak dobra matka, przypomina prawdę o Boskim Miłosierdziu. Wskazuje na Ojca, który posyła Syna, aby wziął grzech na siebie i pomógł powrócić człowiekowi do Boga. Ale Chrystus przychodząc, swą ofiarą nie powstrzymał cierpienia, nie przyszedł, by je wytłumaczyć. Nie powstrzymał zła drzemiącego w ludzkiej naturze. Co zatem zrobił. Jak to stwierdził kiedyś Paul Cloudel – przyszedł wypełnić je swą obecnością. Tylko ta miłość, zstępująca z góry może nadać sens cierpieniu i tylko miłosierdzie potrafi na tym obszarze poruszać się swobodnie. W tym rodzaju miłosierdzia odkrywa się, że cierpienie nie jest dowodem opuszczenia przez Boga, braku błogosławieństwa, ale Jego niezwykłej miłości. Ten wyższy rodzaj miłości miłosiernej tłumaczy doniosłość spojrzenia nadprzyrodzonego, a więc daleko przekraczającego miarę natury. Zmienia się w nim zasadniczo optyka wobec zła, winy, kary, bólu. O ile naturalne zaufanie i miłosierdzie dąży do uwolnienia od tego typu zła, chrześcijaństwo widząc zasadniczo podstawowe zło w grzechu, chce rozwiązać problem na sposób Boży, a nie ludzki. Miłosierny nie dyskutuje „z grzechem”, o sprawcach, proporcjach winy, ale jak Chrystus, bierze ten grzech na siebie i obarczony złem ofiaruje je Bogu, by On swą boską mocą nadał temu cierpieniu znaczenie. Miłosierdzie zatem nie zadowala się ofiarowaniem bliźniemu dobra i szczęścia w wymiarze doczesnym, ale również – a może nawet zasadniczo – w wiecznym. Św. Teresa od Jezusa wypowiedziała kiedyś opinię, że ludzie zabiegają i modlą się o rzeczy, których realizacja mogłaby zakwestionować ich życie wieczne i Bóg w swym miłosierdziu ich nie wysłuchuje. Wiemy, jak człowiek może się zacietrzewić w zdobywaniu dóbr doczesnych, albo zajadle bronić swych racji, czy pilnować własnych spraw. Na dłuższy dystans może okazać się to karkołomne. Dlatego ten, kto miłuje człowieka na miarę jego wielkości, chce dla niego dobra na miarę syna i córki Boga. Nie wystarcza okazjonalnie wspomóc czy pocieszyć. Człowiek do głębi miłosierny pragnie wpisać swego brata i siostrę w nurt zbawienia. Ten rodzaj miłosierdzia kieruje się zupełnie inną logiką dobra. Nie tyle oczekuje go dla siebie, ale chce je ofiarować innym, nawet za wszelką cenę, za cenę własnego szczęścia. Nie zwraca on uwagi na to, co mu się należy, nie dba o swoje, nie martwi się, że niewiele otrzymuje od boga, bo żyje w myśl słów, które św. Teresa z Lisieux usłyszała od ks. Pichon: Największym zaszczytem, jakim Bóg może obdarzyć duszę, jest nie to, że jej wiele daje, ale ze wiele od niej wymaga (List 172). A jaka jest racja takiego myślenia? Teresa spieszy nam z odpowiedzią, jak swej siostrze Leonii: Bóg bardzo cię miłuje i obsypuje hojnymi swymi łaskami… Uważa, że godna jesteś cierpieć dla miłości Jego, a to największy dowód tkliwości, jaki Ci może dać, bo cierpienie upodabnia do Niego (L 173). Kluczem jest upodobnienie do Syna.

 

III. Język miłosierdzia

W obrębie miłosierdzia możemy posługiwać się trzema językami: zaufania, zawierzenia i ufności.

 

III.1. Zaufanie

Zaufanie jest postawą, rzeklibyśmy, naturalną, opartą o ludzkie możliwości. Czerpie ono z doświadczenia, z sekwencji wydarzeń. Jeżeli ktoś jest solidny, wierny, dotrzymuje słowa, jest dyskretny, i posiada wiele innych zalet, to staje się godny zaufania. Jest ono zatem warunkowe, wymaga swoistego potwierdzenia. Narasta ono, pogłębia się, w miarę, jak człowiek przekonuje się, że kogoś można zaufaniem obdarzyć. W zaufaniu można coś powierzyć.Człowiek nabywa również zaufania do Boga. Jeżeli Go prosi, modli się, a Bóg Go wysłuchuje, otwiera się logika zaufania, gdy spełnia się pokładana w Nim nadzieja. Dotyczy to jednak sytuacji, gdy Bóg chodzi drogami człowieka, gdy realizowane są ludzkie scenariusze, często zamykające się w unikaniu kłopotów czy niebezpieczeństw. Gdy jednak Bóg nie odpowiada zgodnie z oczekiwaniem, gdy człowiek nie widzi skuteczności swych modlitw i próśb, wtedy może więź z Bogiem wpaść w kryzys, powodując najpierw utratę zaufania, następnie korodując tkankę wiary. Rozczarowany człowiek wycofuje się z nadprzyrodzonej przestrzeni, może stać się szalony, a nawet mścić się na Stwórcy, odsyłając Go w niepamięć, bądź też wykreślając z ziemi, na której żyje. Częste skargi, że Bóg „nie słucha”, ma ten kontekst.

 

III.2. Zawierzenie

Drugą postawą, bardzo znaczącą w Kościele polskim jest zawierzenie. Sama konstrukcja słowa jest ciekawa: za-wierzyć, iść za wiarą. Zawierzyć znaczy oddać, już nie coś, jak w zaufaniu, ale – siebie. Oto ja, z własnego wyboru zawierzam siebie Bogu czy Maryi. Dotyczyć to może całego narodu, jak to przeżywaliśmy w millennium chrztu narodu polskiego za sprawą prymasa Wyszyńskiego; bądź też odnosi się do osobistej relacji. Nie chodzi tu o jakiś magiczny obrzęd schronienia, ale powierzenie swego życia, o głębsze i bardziej dojrzałe włączenie w ekonomię zbawienia. Przeto wielbimy Boga, wychowujemy się do religijnej wolności, chcemy Jemu służyć. Zawierzenie w pierwszej warstwie znaczy całkowite uznanie zależności od Stwórcy. Jest oto postawa wymagająca, dotycząca poświęcenia jakiegoś dobra osobistego na rzecz wyższego, albo rezygnacji z czegoś, co wiele kosztuje. Może mieć charakter ekspiacyjny. O ile zaufanie było formą jakiejś uległości wobec Stwórcy, tak zawierzenie oznacza przylgnięcie do Niego. Na zawierzeniu można budować relację, np. małżeństwo czy konsekrację. O ile zaufanie otwiera się na drugiego, tak zawierzenie jest sposobem wychodzenia ku drugiego, powierzania siebie, ofiarowania się. Poszukuje ono dopełnienia, jedności, wzajemności. Wzorzec swój czerpie z fiat Maryi.

 

III.3. Ufność

Ufność jest najwyższym stopniem tego typu relacji pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Ona nie odwołuje się do potwierdzeń, znaków czy zapewnień, ale zasadniczo oznacza postawę bezwarunkową. Opiera się na słowie obietnicy, danej przez Boga. Dana obietnica najczęściej poddana jest próbie, dlatego u ufności należy odkryć zupełne ogołocenie, usunięcie wszelkich racjonalnych czy duchowych „podpórek”. W takiej sytuacji człowiek ni spiera się o możliwości, o realizacje, ale wszystko powierza Bogu w taki sposób, by on mógł swobodnie i bez ograniczeń działać. Jest to rodzaj nadprzyrodzonej inteligencji, które odwołuje się do Boga, jako początku wszelkiego działania. Ufność stanowi przestrzeń, uczynioną w historii dla Boga, by mógł On objawić swą wszechmoc, swoje dzieło. Nie chodzi zatem odwoływanie się do Boga o wsparcie, ani powierzanie się Opatrzności Bożej, co jest domeną poprzednich stopni, ale o poruszenie Bożych możliwości.Polega na tym, że bardziej ufam Bogu, Jego obietnicy, Jego miłości, niż moim kalkulacjom, ocenom czy punktom widzenia. Jest to cudowne uwalnianie historii dla Boga. W ufności Bóg przejmuje decydującą rolę i wypełnia sobą powierzenie człowieka. Wtedy przestaje ona być tylko ludzkim aktem, jest o wiele bardziej czymś boskim, gdyż Bóg osadza decyzje człowieka poza granicą ludzkich możliwości. W ufności dokonuje się radykalne przekroczenie wymiaru historycznego, antropologicznego, czy doczesnego. Jest ona szalenie uprzywilejowana, gdyż dzięki człowiek przez Ojca jest rozpoznany jako Syn. Przecież to On powierzył Mu się w najtrudniejszej, najbardziej paradoksalnej i dramatycznej sytuacji – na krzyżu, gdy wydarzenie zbawienia osiąga swe apogeum. Miłosierdzie i ufność zlewają się w jeden strumień historii zbawienia.

 

IV. Cztery kroki miłosierdzia

Miłosierdzie jest postawą, która nie tylko idzie w kierunku ludzkiej biedy, nie tylko bliźniego wspomaga, ale tę biedę bierze na siebie. Droga miłosierdzia formułuje się w cztery kroki.

 

IV.1. Trwać w samym sercu trwogi

W trakcie remanentu Soboru Watykańskiego, Kościół zmienia strategię, pragnie być bliżej świata – nie tyle obok, czy ponad, ale „w” świecie. Tak brzmi podstawowa, konstytutywna deklaracja: Kościół w świecie współczesnym. W ocenie wielu była to stroma droga w dół, ku zaprzepaszczeniu klarowności eklezjalnej, zdrada podstawowej funkcji uświęcania krnąbrnego i zuchwałego świata, który po modernizmie, przestał się bać kogokolwiek. Kościół potwierdza głęboki udział we wszystkich wymiarach egzystencji: radości, nadziei, smutku i trwodze ludzi współczesnych, gdyż nie ma nic prawdziwie ludzkiego, co nie miałoby oddźwięku w sercu wiernych (GS 1). Z całą świadomością pozostaje w samym sercu trwogi obecnej doby (GS 82) i tu chce szafować miłosierdziem. Słynąc z rozwiązań dalekowzrocznych, w swej mądrości Mocą Ducha wyprzedza czas i czasy, odsłania coraz wyraźniej Boże drogi. Żyć w świecie stanowi nową optykę, o wiele bardziej wymagającą, niż proste strącanie niewiernych do piekieł. Co innego bowiem potępiać, spychać w piekło, szafując zasadą sprawiedliwości i przyzywając pomsty z nieba, a co innego uczestniczyć w świecie, wejść i trwać w nim, podzielać jego sytuację duchową: wejść w smutek, trwogę, rozpacz czy pustkę i konać razem ze światem.Wielkim błędem byłoby współczesnym stanom trwogi, pustki, rozpaczy i śmierci przypisywać tylko charakter sekularyzacyjny, nieboży, wywodzący się z serca zbuntowanego wobec Boga człowieka. Owszem, współczesność nosi tę niedolę w sobie i często wynika ona w prostej linii z uwięzionego pychą ducha. Lecz stają się w one równiej mierze udziałem wierzących. Czasami są zaskoczeni, że po wielu latach poczciwego, a nawet intensywnego, duchowego życia przychodzi jakiś zmierzch, pomroka, duszność, demoniczny wiatr, który nie zasiewa bożych natchnień, ale wymiata nadprzyrodzoną świadomość z jakichkolwiek wyższych aspiracji. Ciążenie ku temu co niskie, uwłaczające godności synów Bożych, odsłony pokładów własnego zła, nie tylko że zniechęcają do dalszej wspinaczki ku Niebu Wysokiemu, ale wypełniają duszę aż po brzegi poczuciem nieuchronnej duchowej katastrofy. Miejsce dawnej miłości (czasem szalonej) do Boga, zajmuje chłodny, wrogi wstręt. Wewnętrzne miejsca święta wyścielone obietnicami, poczuciem bliskości, bezpieczeństwem, czułością, pokojem pożera zwątpienie i beznadzieja. To, co karmiło i umacniało, dawało religijną radość, stało się twarde, nieprzejednane, suche. Słowa i myśli wzywające kiedyś do tańczenia z radości zmieniają się w ostre strzały przeszywające szyderstwem resztki świętej pamięci. Człowiek wydaje się być wydany, sprzedany, oszukany, opuszczony przez Boga. Serce nieodparcie ogarnia i zalewa podstępne tsunami.Bóg jakby daje zasmakować najtrudniejszych sytuacji swoim ludziom, osadza ich w głębi przerażających stanów zatrwożenia, bezkresnej pustki czy rozpaczy potępienia. Świadomość nocy ciemnych, pełnych ujadania i kąsania rozpaczy. Na bezkresnym niebie, rozdartym na fragmenty, strzępy poświadczeń, przeziera coś bez wyrazu, bez nazwania – rozpacz czasu nieocalonego. Wszystko może zostać przegrane.Co może wynikać z kruchego, nieudolnego, a nawet przegranego życia? Na pewno, w wymiarze naturalnym, gorycz rozczarowania sobą. Ale tu możemy odnaleźć klucz. Właśnie niemoc i kruchość winna być przestrzenią zamieszkania. Wtedy zamiast nabierać wody w tonącej łodzi zrozpaczenia, nabiera się otuchy. W ten sposób formuje się droga zawierzenia. W zatrzymaniu się na dnie historycznej i osobistej bezradności, powstaje sytuacja, że człowiek nie ma już wyjścia, żadnych rozwiązań, i bezradny wszystkiego lub też czegokolwiek, może jedynie oczekiwać. Z dna człowieczeństwa woła o nadzieję, o Boga. Całkowitej klęsce może jedynie zaradzić ktoś z wysoka. Zawierzenie formułuje optykę ostatniego słowa: ono nie należy do człowieka. Z głębi bezradności, aby ocaleć – może jedynie powierzyć wszystko Bogu. Zbawienie pojawia się w formie czystej. Absolutnie niemocny człowiek i absolutnie mocny Bóg. Odstępując Bogu ostatnie słowo, sam staje się słowem, brzmieniem boskich spraw. Bowiem we wnętrzu swego życia jest prostym świadkiem tego, co ocalił Pan. W sytuacji, gdy wszystko przegrał, gdy nie było już nic do ocalenia, przyszedł ktoś, aby ocalić to, co zginęło (Mt 18,11). W taki sposób, Ten, który przychodzi i nie znajduje już wiary, a jedynie rozpaczliwą nadzieję, odzyskuje wszystko, całego człowieka, ze śmierci.

 

IV.2. Nieść ciężar czasu

Miłosierdzie nie polega jedynie na dotarciu do trudnej sytuacji, ale i na niesieniu ciężaru czasu. Pamiętamy św. Teresę z Lisieux zasiadającą za stołem grzeszników, by jeść gorzki chleb niewiary: Twoje dziecko o Panie… prosi Cię o przebaczenie dla swoich braci. Gotowe jest spożywać chleb cierpienia, jak długo tego sobie życzysz i nie chce wstawać od stołu… Solidarność nie ogranicza się jedynie do wspólnoty stołu, jest wspólnotą istnienia, wspólnotą grzesznego losu: Czy nie może więc także w swoim imieniu, mówić w imieniu swych braci: Zmiłuj się nad nami Panie, bo jesteśmy biednymi grzesznikami? Solidarność przemienia się w akord historii zbawienia, a zatem wzięcia grzechu na siebie. Teresa kontynuuje: O Jezu, jeśli jest koniecznym, by splamiony przez nich stół został oczyszczony przez jakąś kochającą Cię duszę, to chcę chętnie jeść samotnie chleb doświadczenia, aż Ci się spodoba wprowadzić mnie w Twoje jaśniejące królestwo. Nie jest drogą Bożą kreowanie oskarżeń, wskazywanie „na”, obwinianie, zrzucanie ciężaru krzyża. Szczególnie na polskiej ziemi winniśmy uczynić krok w stronę solidarności ducha zbawiającego. Jak to zrobiła Faustyna: Oto jest stan biednych, który przyjęłam na siebie. O ile Teresa z Lisieux mówi o stole goryczy, Faustyna chętniej używa wyrażenia kielich goryczy, kielich przeznaczeń: Pragnę wysączyć kielich przeznaczeń aż do ostatniej kropelki, nie chcę badać ich przeznaczenia, w goryczy radość moja, w beznadziejności ufność moja.Przyjąć na siebie grzech to znaczy być niewinnie oskarżony i srogo ukarany. Ale człowiek odnajduje rację, by ogarnąć i wziąć na siebie istniejące zło, rację jeszcze większej miłości, która wypływa z boku Chrystusa. Ogarnia je nie po to, by je gromadzić i roztrząsać, ale by utopić w głębi historii zbawienia, ginąc, oddając życie, oddając siebie za ten świat. Słowa zło dobrem zwyciężaj (Rz 12,21) nabierają tu najwyższej rangi.Człowiek eklezjalny, zanurzony głęboko w prawdę Kościoła, szukający rozwiązań Chrystusowych przejmuje się i cierpi, ale nie ma to nic wspólnego z siermiężną „ewangelizacją” wypatrywania i przeganiania niewiernych. Odbywa się to na zasadzie cichej ofiary, zanurzonej w trudnej, dokuczliwej codzienności. Opiera się to o ufność. Teresa i Faustyna są pod pewnymi względami całkowicie zgodne. U Faustyny znajdujemy słowa: Cała nicość moja tonie w morzu miłosierdzia Twego; z ufnością dziecka rzucam się w objęcia Twoje, Ojcze miłosierdzia, by Ci wynagrodzić za niedowierzanie tyle dusz, które lękają się Tobie zaufać. O, jak mała liczba dusz prawdziwie Cię zna.

 

IV.3. Heroizm cierpliwego znoszenia

Przywołane z Gaudium et spes słowa o trwaniu w sercu trwogi, uświadamiają nam, że Bóg nie chce ucieczek. Ale tym samym osadza nas w czasie heroicznym. Dziś wszystko, każde dobro wydaje się okupione krwią, wymaga wysiłku, zmagania. Odwaga dobra nieskrępowanego egoizmem jest czymś bohaterskim. Pomimo trudu człowiek nie może uciekać od współczesności, swej historii i przyszłości, mimo, że jest ona niełatwa i uciążliwa. Dotkliwość czasu należy nieść cierpliwie. Cierpliwość wydaje się być najbardziej religijną postawą we współczesności. Kiedy wszystko tak zaciekle goni do końca, ogłaszając kolejne końce historii wielkich i małych, cierpliwość znoszenia staje się miarą odwagi. Biegnący nie usłyszą pochwały Pawła: Biegliście tak wspaniale! (Ga 5,7). Cierpliwość pozwalająca się zatrzymać, powstrzymać, wyzwolić się od przymusu bezmyślnego pośpiechu. Jednocześnie zwraca uwagę człowieka w sam środek oka tego cyklonu, którym rządzi się wir współczesnych dziejów. Cierpliwość nie tylko wytrzymuje napięcie czasu, ale i otwiera przestrzeń na spokojnie konfrontowanie się z prawdami i fasadami doczesności. Człowiek oczywiście woli całą gamę znieczuleń. Począwszy od wytwornego rozwieszania dumnych słów i deklaratywnych, i nie mniej magicznych formuł na liniach wysokich napięć, do chemii toksycznego upojenia – zamierzonej, umyślnej nieświadomości, niepamięci. W ten sposób odbiera sobie powagę istnienia. Nie chce już sobie ziemi czynić poddanej, sam obwołuje się niewolnikiem, chwytając się wewnętrznych, genetycznych determinizmów, aż po najbardziej zewnętrzne i najdalsze – gwiazdy i księżyce. Wszystko to pozostaje niewolniczą proklamacją człowieka upadłego w szaleństwo.Cierpliwość nie tylko daje szansę na powstrzymanie czasu szalonego, ale i podobnie jak Chrystus Ukrzyżowany, odwraca głowę od gąbki nasączonej odurzeniem. Nie szuka znieczulenia, ale z całą powagą chce przejść przez czas, przez teraźniejszość oszołomioną i zagłuszoną, gniecioną przez banał i wzniosłość – nadętą i obrzydłą. W tym miejscu należy przywołać pełne brzmienie słów: Nie stawiajcie oporu złemu (Mt 5,39). Znaczy to: nie zajmujcie się złem, nie wypatrujcie go.

 

IV.4. Ulżyć śmiertelnej trwodze Chrystusa

Powyższe słowa mogą być zrozumiałe jedynie wtedy, gdy dotrzemy do korzeni chrześcijańskich postaw. Z kart Ewangelii znamy trwogę Chrystusa z Ogrójca, czy rozpacz opuszczenia na krzyżu. On ma swoje tłumaczenie śmierci. Z miłości Bóg bierze na siebie całe ludzkie zło, cały grzech człowieka, przerażający ciężar historii i ponosi za to odpowiedzialność, karę, bo za grzech płaci się życiem. W miłości Chrystus nie skupia się na sobie, ale całkowicie na biedzie ludzkiej. Chrystus tego samego wymaga od Faustyny:Miłość czysta daje duszy moc w samym konaniu. Kiedy konałem na krzyżu, nie myślałem o Sobie, ale o biednych grzesznikach i modliłem się do Ojca za nimi. Chcę, ażeby i ostatnie chwile twoje były zupełnie podobne do Mnie na krzyżu. Jedna jest cena, za którą się kupuje dusze – a tą jest cierpienie złączone z cierpieniem Moim na krzyżu. Miłość czysta rozumie te słowa, miłość cielesna, nie pojmie ich nigdy. Naśladując Chrystusa przechodzimy również przez te trudne etapy Paschy. Bóg chce, abyśmy mieli w nich udział. Faustyna usłyszała głos: Nie ustawaj za grzesznikami. Ty wiesz, jak Mi bardzo na Sercu ciążą dusze ich, ulżyj śmiertelnemu smutkowi Mojemu, szafuj miło­sierdziem Moim. Szafowanie boskim dobrem przynosi ulgę Zbawcy. Stoi za tym Jego hojność: dam ci cząstkę męki Mojej, ale nie lękaj, ale bądź mężną, nie szukaj ulgi, ale przyjmuj wszystko z poddaniem się woli Mojej. To ostatnia tonacja, ostatni akord, czysta motywacja, zrozumiała jedynie dla tych, którzy idą Bożą drogą. Wielki krzyk natury, która pragnie łatwych zaspokojeń zostaje przezwyciężony z miłości do człowieka, by pozwolić mu dalej żyć, ponad szablonami odstępnych miar. Teresa kwituje to krótko, jak krótkie było jej proste życie: oddałam się Jezu­sowi, by Mu sprawiać przy­jem­ność i pocieszać Go. Jest to jedno z najszlachetniejszych zajęć: mnożyć Bogu radość. Trwając głęboko w realiach, w trudzie i wszystkich współczesnych biedach człowieka, mnożyć miłosierdzie.

 

V. Wnioski miłosierne

W obecnej sytuacji piętrzącego się grzechu możemy albo odcinać się od niego na zasadzie sprawiedliwości, domagając się jego ukarania, bądź zastosować logikę miłosierdzia. Miłosierdzie, jest w dużej mierze spotkaniem człowieka w sytuacji grzechu. Lecz zawiera taki stosunek do grzechu, że pozwala człowiekowi odnaleźć prawdę o sobie, o swej godności, o swym powołaniu. A zatem winniśmy sobie zdać sprawę, że nie chodzi jedynie o uciszenie gniewu Ojca, nie chodzi jedynie o wyrwanie człowieka z grzechu, ale o to, by uczynić go podobnym do Stwórcy. W samym centrum miłosierdzia znajdujemy boską troskę o podobieństwo. To podobieństwo odnajdujemy w łasce. Dzięki łasce Miłosierdzie Boga może nie tylko ocalić człowieka, ale i upodobnić go do Stwórcy. O. Marian Zawada OCD


 

[1] A. Tanquerey, Zarys teologii ascetyczenj i mistycznej, przekł. Bp P. Mańkowski, t. II, Kraków 1949, s. 77.

[2] S. Virgulin, Peccato, w: Nuovo Dizionario di Teologia Biblica, Cinisello Balsamo 1988, s. 1123-1224.

[3] Św. Tomasz, Wykład Listu do Rzymian, przekł. J. Salij, Poznań 1987, s. 38.

[4] Orygenes, Komentarz do Listu świętego Pawła do Rzymian, przekł. S. Kalinkowski, Warszawa 1994, t. I, s. 75.

[5] T. Spidlik, La spiritualita dell’Oriente cristiano. Manuale sistematico, Roma 1985, s. 160.