O gatunkach inwazyjnych

O. Marian Zawada OCD

O gatunkach inwazyjnych

W teorii ekosystemów istnieje zjawisko występowania roślin i zwierząt należących do obcych gatunków, których pojawienie się ma charakter inwazyjny. Niektórzy przedstawiciele dostojnej fauny czy flory, wpuszczeni do innych ekosystemów potrafią spustoszyć roślinność, wyprzeć inne gatunki czy też zawładnąć akwenem wodnym tak, że nic już nie potrafi tam funkcjonować. Szalone mrówki spustoszyły swego czasu Hawaje i Seszele, brązowe węże drzewne objadły z liści Guam na Pacyfiku, czerwone ślimaki zaatakowały południowe tereny USA, ryby typu okonia nilowego doprowadziły do wyginięcia (czyt. pożarły) około 200 gatunków ryb w Jeziorze Wiktoria w Afryce. Rośliny, jak hiacynty wodne, obrosły całe jeziora w USA, tak, że uwięziły statki. Mangusta stała się plagą Fidżi, wyspy w okolicy Australii.

Podobnie, w naszym organizmie.  Naukowcy na początku XXI w. odkryli obecność tzw. wolnych rodników, które powodują większość schorzeń, zwłaszcza raka i przyspieszają proces starzenia się. Krążą one po organizmie i atakują zdrowe błony komórkowe. Nazywa się to oksydacją (utlenianiem). Ujmując w sposób prosty istotę „wolne” atomy powodują wiązanie koniecznych dla organizmu cząsteczek, przez co nie mogą one spełniać swoich funkcji. Słowem – obezwładniają. Paradoksem wydaje się fakt, że normalnie wolne rodniki tlenowe są naturalnymi substancjami oczyszczającymi organizm, lecz w nadmiarze są zabójcami.

Zarówno inwazyjne gatunki, jak i wolne rodniki są w istocie drapieżnikami, rabusiami, łupieżcami. Wydają się pożyteczne, ale ostatecznie dominują i rujnują. W duchowym wymiarze tego typu gatunki rozpowszechniane są przez naszego wroga – Niegodziwca, który ma na celu zdemolować każdą formę świętości.

Gatunki inwazyjne pojawiają się jako tzw. toksyczne znajomości, ludzie, którzy zawłaszczają nasze życie, albo każą nam więdnąć w cieniu, bez słońca łaski. Nie wiążą z Chrystusem, lecz ze sobą, ograbiając z każdej formy życia. Chcieliby, by wszyscy żyli tylko dzięki nim, pod ich dyktando. Złe powiązania są jak rodniki – tworzą mocne struktury, łapczywie się wsysając, tak, że nie można się od nich uwolnić. Udowadniają nam, że bez nich nie możemy żyć, a tak naprawdę, przez nich zamieramy. To rodzaj wampiryzmu duchowego.

Zaatakowane może być nasze doświadczenie jako takie, gdy chcemy wchłonąć jak najwięcej treści, przeżyć wszystko, co wzniosłe, łudząc się, że doświadczenie nas ubogaca. Jest to syndrom bluszczu, który spontanicznie obrasta, a potem nadchodzi dzień, że drzewo idzie w ruinę, padając martwe. Pokusa ubogacenia duchowego, pozwala wielu odmianom „estetyki religijnej” plądrować zdrowy pień. Kolonizatorem jest mnożenie pragnień, potrzeba funkcjonowania w wielu wymiarach, ale bez krzyża.  Pragnienie należy związać z Bogiem, z wielu różnych uczynić wiązkę Boskiego pragnienia, a doczesne ograniczać.

Charakter kolonizacyjny mogą mieć nasze zwyczaje. Najpierw czegoś nas uczą i podtrzymują w wierności, ale wyczerpawszy swą rolę stają się kagańcem. Wyprute z treści zieją pustą formą, przez co człowiek przypomina pusty miech; staje się – jak to znakomicie ujmuje św. Paweł – miedzią brzęczącą albo cymbałem brzmiącym (1 Kor 13, 1). Symptomatyczna jest w tym przypadku chorobliwa potrzeba robienia wiele hałasu wokół siebie.

Funkcję małych kolonizatorów spełniają złe nawyki. Nie mówimy o oczywistych nałogach, które jak zaciąganie się „marychą” czy tytoniem przynoszą fałszywą ulgę. Są inne: kąśliwość słów, mroczne uczucia z pogranicza zazdrości, gniewu czy lęku, dryfowanie bez jasnego celu (np. po internecie lub po znajomych) czyli zwykłe włóczęgostwo, fizyczne i duchowe, powoduje, że na nasz widok bractwo wieje gdzie popadnie. Czasem dochodzi do zatrucia organizmu przez arogancję, tupet, czy zawiść – to wewnętrzny motor naszych pacyfikatorów. Nawykiem może być zamiłowanie do nadmiaru – nadmiaru słów, pożywienia, przemożnej obecności, przerosty w ocenach i emocjach. Żyje się w coraz większej amplitudzie znaczeń, czyli łatwo popada w skrajności.

Zarażony organizm duchowy może się pogrążyć w gorączce (gorączkowych rozwiązaniach), ulec jednorodnej, negatywnej wizji rzeczywistości, zaryć w smutku i zniechęceniu. Wtedy każdy nowy dzień, każde nowe wydarzenie będzie dokładaniem goryczy, aż cały zaczyn się zakwasi. Nie dajmy się osłabić szkodnikom, dbając o duchową higienę, czystość duchowego środowiska, a zwłaszcza równowagę.  w: Głos Karmelu 4(52)2013, s. 43.