Człowiek w królestwie masek

o. Marian Zawada OCD

Człowiek w królestwie masek

Maski najchętniej kojarzy się teatrem, głównie antycznym, lub z weneckim karnawałem, czy balami maskowymi znudzonych życiem arystokratów. W sensie duchowym nakładana maska jest kryjówką, mniej lub bardziej zręcznie graną rolą. Wkłada się ją, by się ukryć, albo by kogoś zmylić lub zwieść. To barwy ochronne. Maski to gry, udawanie, nadrabianie miną, omijanie problemów. To przemyślna dekoracja pokrywająca prawdziwą twarz, czy wnętrze. Ono nie musi być złe, ale może być zbyt wrażliwe. Zakładana jest dla osiągnięcia określonego efektu, ocalenia siebie, albo pozyskania dostępu do jakiejś sytuacji, czerpania korzyści, albo minimalizowania strat.

W czasach trudnych, maski są chodliwym towarem na wielkich rynkach sezonowego przetrwania. Tak było i za czasów proroka Eliasza, czyli dokładnie XXX wieków temu. Nadmorskie królestwo Tyr, sąsiad Izraela przeżywało istny boom gospodarczy za przyczyną floty handlowej, która zapewniła mu dominację w basenie Morza Śródziemnego. Prosperita była wspierana kultem bogów sukcesu: Baalem i Asztartą. Każdy zabiegał, by mieć ich w swym panteonie. Wszyscy patrzyli z zazdrością i pragnęli dzielić podobny, szczęśliwy los.

Przedsiębiorczy król Izraela Ormi obmyślił świetny plan, by pozyskać pomyślną hossę również dla Izraela: ożenił swego syna Achaba z córką króla Tyru Etbaala – Izebel (1 Krl 16, 31). Jednak sprytna królowa wzięła się nie tylko za reformy gospodarcze, ale i religijne. Pomniejszała kult Jahwe, natomiast budowała okazałe świątynie dla Baala, wzmacniając kastę kapłanów do 400. Zaczęła tępić kapłanów oraz wyznawców religii Izraela, zmuszając do uznania nowego kultu. Państwowy kult Baala wymuszany zapewne przez urzędowe rozporządzenia wprowadza zamieszanie, ludzie tracą orientację, bo skoro dwór królewski promuje, to muszą być jakieś racje i jakaś słuszność. Lecz chęć uczestnicze­nia w wielkim sukcesie gospodarczym i ekonomicznym, w końcu okazuje się klęską religijną i naraża jeszcze bardziej na straty, na niepowodzenie i klęski.

W taki czas forsownych zachowań władzy wkłada się najczęściej maski. Ludzie są niepewni, skrywają swe przekonania, rozchwiani, zdezorientowani. Wytwarza się sytuacja, kiedy człowiek wpuszcza do serca kłamstwo  i pod wpływem sytuacyjnych lęków i obaw, pozwala rosnąć „bożkowi” w sercu. Oczywiście, najpierw są to kłamstewka niewinne i zazwyczaj uprzejme czy grzecznościowe, ale zaczyna się gra. Kokietowanie i nadskakiwanie, przemilczanie niewygodnych i drażniących tematów, odkładają się w sercu i nawarstwiają, aż po uznanie zasad tzw. poprawnego myślenia, co jest już dojrzałą formą zakłamania. Lubimy poszerzać tę „szarą sferę” niedomówień, niejasności, nie domykać drzwi w taki sposób, żeby mieć zawsze drogę ucieczki. Ale jest to również czas zdrady siebie i innych. Pełno takich małych i wielkich egzaminów przeżywały pokolenia za czasów zbrodniczego systemu komunistycznego, który do dziś hołduje swym zasadom i ze zbrodniarzy uparcie czyni bohaterów. Równie trudny egzamin mamy wobec dzisiejszych rozchwiań, chociażby forsowana za pomocą przymusu prawnego poprawność na temat płci (gender). O ile komuniści postawili sobie za cel zniszczyć własność człowieka i jego pracę, zabierając wszystko wszystkim i siejąc nienawiść do tych, którzy coś mają, zarazem marnotrawiąc pracę ludzką, tak dziś mamy do czynienia z czymś gorszym. Już nie chodzi o własność, lecz o samego człowieka. Chce się zniszczyć podmiotowość jako taką, człowieka taki sposób, by nie umiał już nic kochać  (zwłaszcza siebie), nie miał odwagi myśleć, ani mówić. Rozrywa się więź pomiędzy człowiekiem a prawdą, pogrążając go w szyderczym, bezdusznym i nienawistnym kłamstwie do samego siebie, do bliźniego, do Boga. Wszystkim odbiera się należny szacunek i pogrąża w pogardzie. Na tym polega demoniczny wymiar naszego czasu.

Prorok Eliasz, podobnie jak my, żył w czasie kryzysu wiary i marzeniach o bogactwie, bezkarności elit (zamordowanie Nabota w wyniku intrygi Izebel – 1 Krl 21), rosnącej niesprawiedliwości społecznej (polityka podatkowa w związku z budową zimowego pałacu i unowocześnieniem wojska) oraz forsownej polityki religijnej na rzecz Baala.

Ludzie skryli się maskami, żyli w rozchwianiu, hołdując nastrojom dworu królewskiego, jak u nas – salonu. Wtedy Bóg powołuje Eliasza, żeby położył kres zakłamaniu, żeby rozjaśnił sytuację, odzyskał naród dla prawdziwego Boga. Prorok staje wobec  ludzi i mówi: «Dopókiż będziecie chwiać się na obie strony? Jeżeli Jahwe jest prawdziwym Bogiem, to Jemu służcie, a jeżeli Baal, to służcie jemu!» (1 Krl 18, 21). W ten sposób nie pozostawił już miejsca na manewr, na dyskusję, na zasłanianie się. Albo-albo. Mówi im: pogubiliście drogi, łżecie życiem i lżycie Bogu, przegrywacie życie! Musie zrzucić maski!

Maska jest wielką iluzją, że człowiek dzięki kłamstwu coś ocali, a owoce życia stają się cierpkie. Zamiast ocalenia zaczyna królować w sercach grzech, a w cieniu za maską lgnie się grzech i umiłowanie ciemności. Budzi się Wielki Interpretator, absolutny pan wnętrza, który staje się „osią życia”. Ma różne imiona: zysk, potęga władzy, radość przyjemności. Jak filtr cedzi rzeczywistość i wyławia z niej potrzebne mu prawdy i fakty, a resztę unieważnia. Chrystus nam jednak uzmysławia porządek miłowania: nie można kochać Boga i Baala: Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi (Mt 6, 24).

Eliasz zmusił ludzi do ściągnięcia masek, do jasnej deklaracji, do porzucenia drogi idolatrii.

Co się dzieje, gdy człowiek zdejmuje maskę? Wydaje się, że staje się nagi. Ale to doskonały stan. Adam w ogrodzie Eden był nagi. Nie chodzi tu o nadmierność golizny, ale o to, że stawał przed Bogiem bez zasłon: prosty, bezpośredni, prawdziwy. Po grzechu się wiele zmieniło: gdy zbliżał się Bóg odczuwał przemożny przymus chowania się gdzie popadnie, zaszywał się przysłowiowe krzaki.

Nagość, a zatem istnienie bez zbędnych draperii, była sposobem jego istnienia, był niezasłonięty. Ciało jego przydawało blasku duchowi. Pogrzeszne komplikacje spowodowały, że człowiek przyobleka się tak, że chciał ukryć swą nagość, czyli to, co miałby go łączyć z Bogiem. Grzech pokrywa człowieka grubą warstwą, jak rdza, on miłuje ciemności (J 3, 19).

Łaska miłuje jasność i przestronność. Człowiek czasem poddany jest duchowemu ogołoceniu, czyli trudnej operacji zdejmowania kolejnych zasłon, masek, ukryć, przyodziewków, które mają zmylić i chronić przed zbyt wygórowanymi kosztami obecności. Ta nagość to czysta prawdziwość istnienia, nie skrywanie niczego. Należałoby życzyć wszystkim życia  tak klarownego, w świetle prawd i jaśnieniu czystego serca tak doniosłym, że powrót do nagości raju byłby możliwy.