Duchowa nagość

Nieskrytość czyli duchowa nagość

O znaczeniu i ważności spraw przekonujemy się bądź z przyjacielskich zapewnień, albo z zabiegów wrogów, którzy chcą nas zniszczyć. I tak swoistym terenem walki od początku była nagość. Mężczyzna i kobieta zostali stworzeni jako nadzy, a dokładnie nieokryci (Rdz 2, 25). Owa nieokrytość to sposób istnienia. Jako nieokryty człowiek żył, spotykał się z Bogiem i ludźmi. Jako nieskryty przechadzał się po boskich ogrodach. Nieokrytość, czyli całkowite odsłonięcie było po prostu życiem w prawdzie, nagość niczym innym jak jej świętowaniem.

Człowiek, który nie znał jeszcze tajemnicy dobra i zła, a więc nie był istnieniem moralnym, miał nade wszystko w swej niewinności istnienia swobodę prawdy, jej łatwość i dostępność. Nieskrytość była pięknem, dziewiczością istnienia, bezpośrednim dostępem do wszystkiego. Wydaje się, że jeszcze bardziej była doskonałą jawnością serca, klarownością przejawiania i przyjmowania. Był to uroczysty sposób istnienia w posiadanym i jawiącym się pięknie. Człowiek nie miał nie tylko nic do ukrycia, a objawiał piękno skierowane ku Bogu. Nie sposób było zatrzymać się na takim pięknie, nie wielbiąc Stwórcy. W tym znaczeniu była to nagość niepohamowana. Żywiołowa, mocna, zwarta. Jeszcze jedno: był szczerze jednoznaczny. W nagości tej objawiała się niezwykła prostota i wyrazistość.

Ta nagość/nieskrytość została zaatakowana przez węża. Grzech, który z natury uderza w prawdę, najbardziej uderza w prostotę bezpośrednią piękna – nagość. Zatruta nagość już nie błyszczała prawdą lecz kłamstwem, stała się eksponowaniem haniebności, a człowiek nie może już istnieć jako otwarty, lecz naturą jego jest skrywanie. Nagość uwikłana w grzech przestaje być dumą, staje się krępowaniem, wstydem, rzucaniem zasłon. Pierwszym dramatem było to, że człowiek potrzebował zasłonięcia, okrycia. Nie mógł już żyć jako nagi – szczerze prawdziwy.

Potrzeba zasłonięcia wynika z tego, że człowiek poznał doświadczenie zdrady. Człowieczeństwo zostało zdradzone, wystawione na szyderstwo wieków, czas stał się nieznośny. Człowiek po grzechu nagość przeżywa jako nagość upadłą, uwikłaną w grzech, kłamliwą. W nagości wydaje się mówić: nie jestem tym, kogo widzisz. Widzisz mnie zasłoniętego kłamstwem: widzisz tylko tyle, ile widzisz. A jestem zasłonięty.

Adamowe jestem nagi wyraża przerażenie sobą, przerażające odkrycie, że jestem bez kształtu, bez piękna, jestem niejako pierwotną, chaotyczną masą. Nagość dana jest jako rodzaj uwięzienia w nędzy: istnienie ogołocone, obnażone, bez chwały; istnienie, które należy koniecznie zasłonić wstydem. Wskazuje ono na rodzaj bezkształtnej obecności, obecności okradzionej, zdradzonej, zranionej. Bezkształcie rodzi przerażający typ wolności – bezkarność, która rozdziera powiązania. Rozdarciu ulega człowiek, bo grzech bezkarnie oddziela zewnętrzne od wewnętrznego. Nagość odsłania owo potarganie wnętrza. Nagość, odsłonięcie, demonicznie objawia niemożliwość powiązań, okrutną samotność. Samotność jest okrutna w tym znaczeniu, że pojawia się jako nieprzystawalność do rzeczywistości.

Jeżeli Chrystus czyni błogosławione ubóstwo ducha dotyka i ogarnia tę najbardziej obolałą część człowieczeństwa, duchową nagość. Kiedy człowiek odnajduje się w tej części człowieczeństwa i w niej spotyka się z Bogiem, wtedy to co najbardziej upokorzone – obejmuje moc łaski. Kiedy odnajduje siebie jako duchowego bankruta, który utracił wszystko i nie ma się czym przyodziać, uruchamia się misterium łaski, która wypełnia wszystko. Tajemnica ubóstwa duchowego jest intrygująca: im „mniej” człowieka, im człowieczeństwo bardziej ogołocone, tym „więcej” Boga. Patrz na zhańbionego w człowieczeństwie i bóstwie Chrystusa: ogołoconego, umierającego, opuszczonego przez Ojca. Wtedy dał światu największą moc.

O. M. Zawada OCD