Jestem chlebem żywym (J 6,51)

Jestem chlebem żywym (J 6,51)

Zamierzyłem ziemi dać moc i ziarnu wzrastanie, pęcznienie zbożom rozkołysanym w szczęściu; łanom słonecznym i posłusznym wiatrowi. Daję wstęgi żniw o czasie stosownym, a żeńcom radość spichlerzy. Uczę człowieka obcować z ziarnami, gdyż wszystko ma w zalążku. Sam jest zalążkiem i ku wzrastaniu w nieskończeniu jest stworzony.

Zebranemu ziarnu potrzeba zmielenia, wypiekania w ogniu i złożenia na stole. Wtedy łączy się pył dróg człowieczych z pyłem mąki, który jeszcze mniejszy od gorczycy wyrasta potężnie w zakwasie. Nabiera on smaku dzięki soli, koloru zaś w ogniu. Takie jest znaczenie słów: każdy ogniem będzie posolony (Mk 9, 49).

Widzę głody ludzkie i nieludzkie: są jak uroczy śpiew tęsknot wysokich i skowyt zdziczałych nadziei, wychodzących na żer po zmierzchu. Widzę, co człowiek czyni dla nasycenia: jego odwagę, strzelisty  rozmach pragnień, widzę jego uwięzienie w krzyku o „jeszcze”. Widzę też okrucieństwo spełnień, dyscyplinę bojaźliwego gromadzenia i urąganie prawości. By się sycić człowiek gotów jest odwracać światy, chłonąć je nieprzytomnie, lecz nie znajduje ukojenia. Mądrości głodu sprostać nie może. Namiętnie rozkłada skrzydła swych pragnień, każe szybować wyżej swym podziwom, ale upada z wysokości swych złudzeń. By jeszcze bardziej żyć, jeszcze bardziej rzuca się w śmierć. Śni o urodzajności, lubując się w miarach i porcjowaniu. Szczególnie w pragnieniu człowiek żyje wśród zapożyczeń – mierzy się z innymi, naśladuje, powiela i marnieje.

A ja przynoszę głód bez miary, przepastny i przerażający dla małodusznych – czysty głód Boga. Pojawiam się wszędzie tam, gdzie głody prowadzą człowieka, i czekam aż zmęczy się szaleństwem sycenia, by zapragnął innego chleba. Czekam cierpliwie i rozbijam namioty nawiedzeń, by spotkać i w uczcie rozgościć. Prawdziwym przeciwnikiem Eucharystii jest „ja” nasycone.

Jestem chlebem, lecz nie po to by sycić, lecz by związać głody i spleć je w jeden wznoszący się wysoko w niebo i głęboko w ziemię, by wzmocnić głód jedyny. Jestem chlebem gdyż codziennie człowiek szuka i sięga, a nie zna tajemnicy pragnień. Największą z tajemnic – pragnienie i głód przepastny istnienia i życia. Jestem chlebem, by uczyć – tak spełniam posługę ostatecznych przeznaczeń, by wszystko wracało do Ojca.

Jestem chlebem, co czeka zgłodniałych, szarpiących łapczywie kęsy, w dzieleniu niepowstrzymanym odnajduję radość. Rozdzielany jednoczę i gromadzę jak pasterz owce w bezpiecznym miejscu.

Jestem chlebem, by wzmacniać i siłę darować, by iść, by brać życie w ręce. Lecz człowiek tak chętnie sięga po chleb zatruty. Wybiega na place miast i w zaścianki ogrodów, by z wyszukaną radością zachwalać zatrute i dzielić się chlebem śmierci. I opowiada kłamliwie o szczęśliwych rajach, gdzie wszystko syci, nastraja do życia, a wesele nigdy nie zasypia. Chlebem czyni i chciwość i wyniosłość, zjadliwość i rozpasanie, w wymyślności potraw szukając spełnienia. Łapczywie urąga sobie, trując słowa i myśli, by innych dławić iluzją. Toksyczne serca ropieją zniechęceniem, więdną w zwątpieniu, i trwonią ważność spełnień.  W końcu szamoce się bezsilny w ścianach nieznośnego domu, który sam sobie zbudował. Lecz nie jest dom już, lecz uwięzienie. I kona nie znając prawdziwego życia.

Jestem chlebem, by żywić wieczne w człowieczeństwo wpisane łaską i życie umocnić niewygasające. Chcę być Bogiem gryzionym i miażdżonym, szarpanym chciwie jak maleństwo chciwie zasysa się w pierś. Wtedy świętuję swą boskość.

 

O. Marian Zawada OCD