Walka duchowa

 

Walka duchowa, czyli budzenie męskiej części Kościoła

I ukazał mu się Anioł Pana.

«Pan jest z tobą – rzekł mu – dzielny wojowniku!»

(Sdz 6,12)

 

Stary temat religijnych wojen wypływa nie tylko przy okazji muzułmańskich protestów i wezwań do dżihadu, czy wzbudzanego u chrześcijan poczucia winy za krucjaty. Psychologicznie, jest odwoływanie się do męskich wzorców męskiej obecności w historii, jak i chłopięcych zabaw – rozstawianych ołowianych żołnierzykach, w zwycięskich czy przegranych bitwach. A nie sądzę, by chłopcy dorastali zbyt szybko. Coś zawsze w męskiej duszy gra, a czasem jest to trąbka na alert, by formować szyk, bo nadszedł czas bitewny.  Co więcej, wojna ma najgłębsze duchowe uzasadnienie. Święty bój – jest stałym elementem duchowej rzeczywistości. A mistrzowie ducha, jak dominikanin Mikołaj z Mościsk w dziełku „O walnej wojnie” zachęcają, by bezzwłocznie doskonalić sztukę bojowania. Być może to nie jest przypadek, że największe zainteresowanie w Europie czarnym prochem, wymyślonym przez Chińczyków, wykazywali od XII w. przede wszystkim mnisi.

Przy okazji ostrzegam, że nie chciałbym „odgrzewać” utartych przedsoborowych schematów myślowych, o samoświadomości Ludu Bożego jako „Kościoła walczącego”, ale nade wszystko ostrzec przed naiwnością, która utrzymuje, że chrześcijaństwo ogranicza się do terapeutycznego łagodzenia obyczajów.

Poza tym, przez wiele lat uważałem czas, który spędziłem w wojsku za zupełnie zmarnowany, a przecież tam dojrzało moje powołanie, gdyż niechybnie po „woju” obrałem kurs na Karmel. Już czas zamienić to w dni wdzięczności.

Do walki zachęca nas św. Paweł, nakazując Tymoteuszowi, by wsparty proroctwami toczył dobrą walkę (1Tym 1,18) Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź życie wieczne: do niego zostałeś powołany (1Tym 6,12). Zapraszam zatem mężów walecznych do wspólnej refleksji.

Wojenne prawo

Nie jest to żaden żart – żyjemy na scenie teatru wojennego. Ta wojna się toczy nieustannie, o każdą minutę, o każdą myśl, o każdy krok. Bliżej nieokreślony przeciwnik, znakomicie zamaskowany, depcze każdemu po piętach, doskonale wyszkolony, przebiegły, wyrachowany i elastyczny, nie zmienia swego celu, i chce utrzymać go za wszelką cenę. A celem tym jest odebranie szczęścia człowiekowi.  Z tej sceny wojny nie da się zejść, a nawet wtedy, gdy człowiek nic nie robi – przegrywa z kretesem. Co prawda stan rycerski, przynajmniej w Polsce, ukształtował się w XI i XII wieku, ale chrześcijaństwo na tych terenach już wcześniej zagrzewało do innej wojny.

Walka duchowa winna być częścią formacji, tym bardziej że formacja kojarzy się z formacją zbrojną. Posiada ona niebywale długą tradycję, zwłaszcza od czasów Ojców pustyni. Zmaganie się z niewidzialnym wrogiem, demaskowanie jego pułapek, szukanie skutecznych rozwiązań, doprowadziło do powstania całych traktatów na temat zbrojnych  „interwencji”. W praktyce teoria walki jest bardzo użyteczna. Najpierw należy dokonać rozeznania wroga, następnie pola bitwy, wreszcie poznać strukturę własnego uzbrojenia, by stoczyć bitwę.

Należy jednak zaznaczyć, że nie jest to zaproszenie do jakiejś komputerowej gry, ale uświadomienie, że żyjemy poniekąd w samym środku piekła, podobnie, jak w samym środku nieba, i nie toczy się jakaś gra, choć spowiedź może być traktowana jako odzyskiwanie kolejny raz życia. Jest to bój poważny i niebezpieczny, a stawką jest życie.

Rozeznanie wroga

Św. Paweł odsłania przed nami zręby tajemnicy: Nie toczymy… walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich (Ef 6,11). Z tego wynikają dwie zasadnicze sprawy. Przeciwnikiem naszym jest rodzaj potęgi, sytuującej się wysoko na niebie, na szlaku naszej duchowej drogi, który oddziela nas od Boga. Walka ta odbywa się w przestrzeni naszego zadomowienia w ciele.

Imię naszego wroga: zły, nieprzyjaciel. Biblia mówi o nim diabolos – oszczerca, satanas – przeciwnik, a Chrystus nazwał go ojcem kłamstwa (J 8,44). Toksyczność zakłamania przenosi na wszystkie tereny i teatry wojenne, zatruwając studnie o czystych wodach i strumienie prawd.

Jest nieprzyjacielem wszystkich, wszędzie wznieca wojnę i pozbawia pokoju. Ma naturę węża, wije się, gładko wślizguje, pomiędzy ludzie słowa, uczucia, czyny. Ma naturę cierpliwego pająka. Starannie, metodycznie rozciąga swą pajęczynę w labiryntach zdarzeń.  Ma naturę robaka, co drąży owoce od środka, pozwalając im cieszyć się do końca okazałą powierzchownością.

Co więcej, istnieje po to, by zabijać. Jest bezwzględnym myśliwym, a zadawanie śmierci jest jego pasją. Zachowuje się niczym lew ryczący, który krąży szukając kogo pożreć (1P 5,8). Bezwzględność pożerania jest przerażająca. Lecz nie tylko żarłoczność i dzikość są jego cechami.

Niestety, nasz wróg jest doskonałym strategiem, działa bowiem bez twarzy. Jak nazwał go kiedyś, przy okazji innych analiz kard. J. Ratzinger, jest raczej nie-osobą niż osobą, gdyż znajduje się  w stanie rozkładu. Jest mistrzem niewidocznego stylu, stosuje zasady technologii niewidzialnej, niejasności, wulgarny i oszałamiający zarazem. Podaje z pełnym elegancji gestem dżentelmena, wytworny puchar pełen cykuty.

Nasz nieprzyjaciel posiada świetnie zorganizowany wywiad, forsowny ostrzał. Działa przez błyskawiczne przegrupowania głównych sił i brawurową zmianę linii ataku. Zwłaszcza doskonałe maskowanie należy do najlepszych stron wroga.

Działa, wciągając człowieka w przestrzeń grzechu. Grzech ma imię człowieka, jest złem przyswojonym, wybranym.

Sprzymierzeńcy wroga

W swej dalekowzrocznej strategii nasz nieprzyjaciel pozyskał sobie dwóch sprzymierzeńców: jednego wewnętrznego, zwanego przez św. Pawła dawnym człowiekiem, drugiego, zewnętrznego, zwanego przez św. Jana tym światem. Pierwszy ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz (Ef 4,22), a drugi specjalizuje się w sprzeciwianiu się Bożym drogom, nie ma w nim miłości Ojca (1J 2,15).  Zarówno jeden, jak i drugi, leży w mocy Złego (J 5,19). Zarówno stary człowiek, jak i ten świat nienawidzi Bożej rzeczywistości (por. J 3,13).

Dawny człowiek zajmuje się zdecydowanie swoim małym światem, małymi radościami. Nie interesuje go natomiast Bóg z prostego powodu – sam chce być bogiem w swoim karłowatym świecie. Świat zaś posiada niezwykłą właściwość – absorbowania sobą w sposób wyczerpujący, poczynając od kreacji powabu i nachalnego przyciągania, a często skończywszy na zupełnym wypłukaniu człowieczego wnętrza.

Wiele wyjaśnia św. Paweł w Liście do Rzymian: W członkach zaś moich spostrzegam prawo…, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach (Rz 7,23). Mamy zatem walkę wewnątrz człowieka, walkę pomiędzy grzechem i łaską, o wolność i niewolę; mamy ją na zewnątrz.

Istota wojennego sporu

Celem naszego bojowania jest spieranie się o świętość. Konkretnie chodzi o wolność dzieci Bożych, o wyzwolenie się spod dominacji zła, zwłaszcza spod grzesznych inklinacji, swoistego instynktu zła, spod dzikości natury. Wszystkim, którzy wolą raczej święty spokój należy przypomnieć słowa naszego Pana: Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz (Mt 10,34).

Zapowiadana wojna toczy się o przynależność, służbę i szacunek. Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi (Mt 6,24). W tym zakresie człowiek buduje swój dom, zamieszkuje pod dachami Boga, albo Niegodziwca (2 Tes 2,8). Prawo duchowego stołowania formułuje św. Paweł: Nie możecie pić z kielicha Pana i z kielicha demonów; nie możecie zasiadać przy stole Pana i przy stole demonów (1Kor 10,21). Zatem możemy, albo się związać z Niegodziwcem, albo z Chrystusem. Nie ma neutralnych przestrzeni, enklaw, obszarów. Swoim przyjaciołom Chrystus tłumaczy: Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza (Łk 11,23). Należy sobie uświadomić, że to jest imię wroga: rozproszenie. Dlatego może przyjść jako jeden, ale jest ich legion, gdyż ciągle się dzieli. Mimo, że człowiek często świadomie wybiera Boga, ten wybór jest narażany na „kwestionowanie” Niegodziwca. Przynależność musi być potwierdzona w walce. To bardzo ważny element strategii. I nawet wtedy, gdy swój dom posprzątamy, uporządkujemy, przygotujemy na przyjście Pana, ale nie dbamy o życie w stanie łaski, tzn. żeby tam przebywał Pan, to przychodzi zły, który błąka się po miejscach bezwodnych, … bierze siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam (Łk 11,24.26). Każdy dom ma zatem gospodarza i toczy się walka, o bycie gospodarzem.

Doktryna wojenna wroga

Doktryna wyznacza koncepcję wojny, jej strategię. Wypracowana zostaje zazwyczaj odpowiednio do sytuacji wewnętrznej, potencjału i zasobów duchowych, doświadczenia wojennego przeciwnika. Jaka jest doktryna wojenna naszego przeciwnika? Nasz przeciwnik na pewno nie dopuszcza do doktryny „dobrego sąsiedztwa”, chyba, że wyłącznie  na jego warunkach. Nie zna okresów pokoju, chyba, że jest to pokój po zwycięskiej bitwie i poddaniu pod pręgierz grzechu kolejnej ofiary.

Nasz przeciwnik natomiast wypracował doktrynę typowo zaczepną. Posiada mentalność kolonizatora. Według naszego wywiadu, chodzi nie tylko o panowanie na ziemi, jest on władcą mocarstwa powietrza, który działa w synach buntu (Ef  2,2). Czai się niemal we wdychanym powietrzu. Swoje kontyngenty zdolny jest wystawić o każdym czasie i  miejscu, nawet najbardziej strzeżonych (np. klauzury zakonne).

W sensie makro, ogólnoświatowym, zainteresowany jest tworzeniem ognisk konfliktów, zwłaszcza na terytoriach graniczących z religią; tworzeniem paktów, umów czy układów, ignorujących wiarę, marginalizujących problemy religijne. Interesuje się naruszaniem stabilności etycznej. Nasz nieprzyjaciel popiera partyzantkę cywilną, prowokacyjne napaści na ludzi religijnych, czy Kościół. Istotnym jego celem jest pomniejszanie znaczenia i osłabianie etycznych systemów ostrzegawczych, drożności zabezpieczenia duchowego, oraz dezorganizacja działań obronnych wspólnot, dywersja wewnątrz struktur. Ukrywa się pośród struktur zła.

W sensie mikro, a więc lokalnym, działa bezpośrednio przez tzw. pokusy, czy dręczenie, ale długofalowo, taktycznym celem jest wpędzenie w kryzys religijny, a nawet całościowo – życiowy.  Usiłuje za wszelką cenę osłabić, rozregulować i pokonać mechanizmy obronne, prowadzi wojnę informacyjną, by zarazić ośrodki dowodzenia (umysł)  wirusem, czy cały organizm duchowy epidemią zniechęcenia, czy acedii.

Cele strategiczne są dwa: sprowokować, wzbudzić bunt przeciw Bogu i utopić człowieka w wiecznej nienawiści (w potępieniu). Wspólnym ich korzeniem jest gniew.

Doktryna posiada kilka funkcji: jest narzędziem władzy, a więc dąży do podporządkowania sobie wspólnot czy określonej osoby, budząc „słuszny” gniew, nienawiść, w nieskończoność dzieląc. Następnie ma funkcję programową, staje się sposobem myślenia, podstawą uzasadnień, czy rozumienia całej rzeczywistości. Zbuntowany umysł poszukuje coraz śmielszych form „wcielenia” dla szerzenia zła, nienawiści, czy pogardy. Doktryna posiada funkcję identyfikacyjną, tzn. nawet jeśli nie jest do końca klarowne, człowiek identyfikuje się z określonym obozem, pod określonym sztandarem staje do boju, co tak pięknie wykazał, stary żołnierz i wytrawny rycerz, św. Ignacy Loyola w swych Ćwiczeniach duchowych.

Wróg stosuje jedną zasadę – maksymalnego zniszczenia.

Taktyka wroga

Nieprzyjaciel namierza, rozeznaje najsłabsze punkty w naszym „murze obronnym” i chce się dostać do systemu wewnętrznego zarządzania, by przejąć stery. Wysyła specjalistów od „włamań” do duchowego systemu. Są jak robaki, trojany i inne typy inteligentnych szkodników, wykorzystujące luki w naszym systemie obronnym. One nie tylko wykradają poufne informacje o wewnętrznym stanie, co w wojskowości znane jest jako „morale”, ale dokonują osłabienia na obszarze dowodzenie (sztab czyli rozum) – linia starcia, starając sprowadzić życie religijne do ciągle oddalających się życzeń i tęsknot, tzn. by ono kończyło się na westchnieniu, że może kiedyś będzie czas na modlitwę, na zwolnienie biegu, bo na razie niestety go nie ma… Albo bardziej skutecznie – dążą do osłabienia całego systemu przez zniechęcenie, zwątpienie, lenistwo i rozsiewanie fałszywych informacji o nieskuteczności czy też wręcz nieistnieniu wroga.

Techniki wojenne

Taktyka pochodzi od gr. tássein, táttein znaczących układać, porządkować, ustawiać w szyku. Ponieważ przeciwnik jest w stanie rozkładu, mamy do czynienia z chaotycznym, zmasowanym atakiem. Stara sztuka wojenna rozróżnia starcia, oblężenia, forsowanie murów obronnych. Starcie przybiera formę boju spotkaniowego, który polega na bezpośrednich, krótkotrwałych, szybkich manewrach, czasem na wyprzedzeniu przeciwnika. Trwa do chwili, aż jedna ze stron przechodzi do obrony, albo się wycofuje. Starć bezpośrednich wiedza duchowa raczej nie zaleca. Należy salwować się ucieczką. Niestety nasz przeciwnik korzysta z taktyki wojny błyskawicznej (nie musi to być od razu Blitzkrieg), ale nader często jest ona imponująco, czy też przerażająco, skuteczna.

Najczęściej nasz przeciwnik stosuje najstarszą metodę, tzw. wojnę szarpaną, czyli partyzancką. Polega ona najczęściej na wciąganiu w zasadzkę i ciągłym nękaniem, dniem i nocą. Stąd niekiedy zachęty, jak w regule karmelitańskiej z XIII w.: powinniście także wykonywać jakąś pracę, aby szatan znajdował was zawsze zajętych i nie mógł znaleźć żadnego dostępu do waszych dusz[1]. A pouczenie pochodzi od czcigodnego św. Hieronima, z listu do mnicha Rustyka.

Techniki podjazdowe wroga zostały rozwinięte z niespotykana pomysłowością. Wojny domowe, wspólnotowe, plemienne, czy jak je nazwać mają historię tak długą, jak pierwsze przepychanki Adama i Ewy, przerzucanie oskarżeń i uchylanie się od odpowiedzialności.  Spojrzenia stają się wówczas jak przeładowanie broni, a słowa jak strzały.

Istnieją również techniki głębinowe. Wojny morskie znają zastosowanie tzw. jeża, czyli wielolufowego miotacza pocisków głębinowych. Pociski te wybuchają przy zetknięciu się z kadłubem okrętów podwodnych. Można to porównać do działania naszej podświadomości, w której niekiedy eksplodują ukryte emocje, naruszające czy zmiatające nasze racjonalne zachowania.

Technika zastraszania czy też wymuszania, należy do najczęściej stosowanych. Nieprzyjaciel sugeruje, że każda zmiana w życiu duchowym na lepsze, wszelkie podjęcie radykalizmu ewangelicznego (co oczywiście oznacza wymknięcie się spod jego kontroli), będzie szkodliwa i grozi załamaniem się lub naruszeniem całego systemu. Jest to taktyka „interwencji humanitarnej”. Już św. Teresa z Avila znakomicie demaskuje to, jako opór dawnego człowieka. Pisze w Drodze doskonałości (21,2): Niech przyjdzie co chce, niech boli jak chce, niech szemrze kto chce, niech własna nieudolność stęka i mówi: nie dojdziesz, umrzesz w drodze, nie wytrzymasz tego wszystkiego, niech i cały świat się zwali z groźbami, a ty mimo tego, musisz zdecydowanie iść w stronę Boga.

Znana jest niebezpieczna technika zwana „back door” (dosł. tylne wejście), czyli pozostawianie otwartych małych furtek, przez które łatwo przeniknąć do wnętrza. Nieprzyjaciel, po jednym czy drugim przeniknięciu, może łatwo pozostawić sprzęt podsłuchowy, miny z opóźnionym zapłonem, i inny sprzęt z wysoko zaawansowaną technologią. Człowiek przez niedbałość lekceważy owe niedomknięcia w systemie obronnym, bagatelizuje małe, codzienne zachowania, które niestety tworzą każdorazowo „osad” na duszy, tak, że po wielu latach niefrasobliwych zachowań nagle stwierdza, że nie może tej furtki domknąć.  A zarażony system zaczyna zachowywać się w nieprzewidzialny sposób, gdyż nie służy już celom gospodarza, ale wroga, realizując ukryte programy i przedsięwzięcia. Zostajemy zaskoczeni własnym zachowaniem, niekontrolowaną złośliwością, nieuzasadnioną podejrzliwością czy uległością wobec dwuznacznych sytuacji.

Naukę możemy wyciągnąć również z gry w szachy. Po tzw. „roszadzie”, przeciwnik jest zainteresowany przede wszystkim w wybiciu naszych pionków, które zasłaniają króla. Pionki mają z natury małe nieznaczne, są bez większej wartości, ale stanowią solidną linię obrony. Właśnie tam, w małych sprawach nasz wróg próbuje doprowadzić do powstania „wyrwy”.

Zniecierpliwiony wróg może przełamać nasz szyk lekką czy też ciężką jazdą, dopracowaną na Węgrzech, a która Polakom przyniosła chwałę pod Wiedniem. Chodzi oczywiście o husarię. Nasz nieprzyjaciel swoich huzarów wysyła, by wzbudzić lęk i zagłuszyć głosy komend, dochodzące od naszego Hetmana polowego.

Inną techniką jest nakierowanie troski, czy też naszej uwagi na określone cele, z gruntu fałszywe. Wróg mnoży fałszywe komunikaty, wznieca niepokój, by ciągle, w miarę pieczołowicie dbać, wysilać się i kłopotać wokół narzuconych realizacji, doprowadzając do wyczerpania „zasobów” duchowych.

Nasz nieprzyjaciel zainteresowany jest również demontażem ewentualnego duchowego wsparcia, dlatego intensywnie podcina podstawy zaufania,  więzi, relacji, zwłaszcza dąży do odsunięcia, zerwania, mnożąc podejrzenia, nieporozumienia, oskarżenia, co doprowadza do zwiększenia zasięgu rażenia.

Należy zwrócić uwagę na stary fortel oddziałów konnych zwany zagonem. Zagon polegał na niedostrzeżonym dotarciu na tyły przeciwnika, by tam wykonywać jakieś działania operacyjne.

Obozy jenieckie i jasyr

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że poddający się w bitwie czy wojnie człowiek, podlega niewoli. Po zakończeniu działań wojennych, wróg bierze do niewoli, tzn. wikła w grzeszne zachowania. Niewola przyjmuje bardzo podobną formę do niewoli babilońskiej: człowiek wyprowadzony jest ze swej ziemi, gdzie się rozumie i czuje „swojo” i zostaje wypędzony na ziemię, gdzie czuje się obco, której nie miłuje i ciągle mu sygnalizuje się o utracie wolności. Jest to obraz prostego uzależnienia od grzechu, nałogowego jego popełniania. Zwyciężony, a raczej zwyciężany coraz bardziej pogrąża się w usposobieniu spętanym, uwikłanym, zalęknionym, bo dostrzega, że nie ma tu żadnych praw i stał się ofiarą podstępu. W obozie, tzn. w nałogu, ciągle to samo: nikłe możliwości, totalne ograniczenie, życie na smyczy. Istota niewoli polega na tym, że jeniec pracuje na rzecz ciemiężyciela, a smak przegranej toczy go jak rak. A rak domaga się coraz większych racji żywieniowych, wywołuje coraz większy głód. Pociąga ku przepaści.

Organizacja obrony

Aby zorganizować obronę zgodnie z najlepszym kunsztem duchowym, należy zapoznać się ze sposobem walki, oraz dobrze rozeznać własne środki „bojowe”.

Apel, czyli rachunek sumienia

By sprostać wymaganiom wojny, a nie zawsze jest ona konwencjonalna, potrzeba wewnętrznego rozpoznania, wywiadu, czy też kontrwywiadu, a jest nim rachunek sumienia.

Rachunek sumienia ma podobną rolę, jak wojskowe apele. Zazwyczaj są dwa, poranny i popołudniowy, a na wieczór sprawdza się jeszcze stan obecności. Podczas apelu ustala się stan liczebny wojska, stan umundurowania, itd.

Podobnie na statkach stosuje się tzw. konosament, czyli morski list przewozowy, który jest świadectwem załadunku. Pomaga sprawdzić stan, jakie są zasoby, pozwala ustalić, co się znajduje na pokładzie życia. Bywa, że na pokładzie jest „obcy” element, może nawet niebezpieczny, podrzucony przez nieprzyjaciela, który może uniemożliwić prawidłową pracę na statku czy też nawigację.

Łączność ze sztabem – modlitwa

Łączność dla naszych potrzeb rozumiemy te sytuacje, które umożliwiają spotkanie. Najważniejsze jest spotkanie z Bogiem, ze Sztabem Głównym. Światło Boże rozjaśnia nie tylko pole bitwy, ale i poucza o Bożej strategii, podsuwa Boże rozwiązania. Może one wyglądają nielogicznie, albo są niezrozumiałe, ale ufność do Boga pomaga nam uwierzyć, że ma On doskonałe rozeznanie przeciwnika i teatru wojennego, na którym się obecnie znajdujemy.

Łączność najlepiej nawiązać zaraz z rana i cały dzień być na podsłuchu. Żołnierze na Wschodzie, związani z ławrami w głębi Rosji, opracowali nieustanny system łączności zwany modlitwą hezychastyczną. Polega on na powtarzaniu cały czas tajnego hasła łącznikowego, pochodzącego z Ewangelii: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! (Łk 18,28). Wśród specjalistów nosi ona nazwę „patentu” Bartymeusza.

Niekiedy łączność trzeba nawiązać w błyskawicznym tempie, dlatego wymyślono radiotelefon. Normalnie ma on zasięg 4 kilometrów. Dobrze by było, gdyby twoja modlitwa miała przynajmniej taki zasięg.

Łączność na linii frontu – wspólny język

Sprawa dogadania się jest podstawowa. Nie znajdziesz języka, nie masz dostępu do informacji – nie wiesz, co się dzieje wokół ciebie, nie masz rozeznania, co zamierza wróg i jakich dokonał manewrów.

Łączność – to zrozumiałość komunikatów. Niestety dzisiaj wieża Babel nam się rozrasta, i mimo, że nominalnie posługujemy się językami zrozumiałymi, stwierdzamy, że dogadanie się jest trudne. Tę dezinformację wykorzystuje nasz wróg, by jak najbardziej nas oddalić, skłócić, pozostawić w zawieszeniu słów.

Leczenie ran po uderzeniu lub zbyt wysokie straty uświadamiają, że łączność jest ważna. Wtedy też zaczynamy rozumieć, że miłość bliźniego „rozpoczyna się” od wysiłku tłumaczenia siebie na bliźnią zrozumiałość, a ostatecznie – że możemy się spotkać w jednym słowie – Chrystusie. Na froncie ważna jest jedna rzecz – nawet, gdy jesteśmy daleko, nasza obecność jest czytelna, a postępowanie przewidywalne.

Zaopatrzenie – sakramenty

O ile „łączność” możemy przetransponować na język modlitwy, tak sakramenty należałoby ulokować w sektorze kwatermistrzowskim, a dokładniej – żywnościówce i mundurówce.  Dopiero na froncie żołnierz rozumie, co znaczy utrzymanie ciągłości linii transportów, regularne zaopatrzenie w amunicję i żywność. Najboleśniej przeżywali to zdaje się Niemcy z 6 armii gen. Friedricha Paulusa pod Stalingradem. Jesienna plucha, a następnie siarczysty mróz pozwoliły słabej, wręcz młodocianej radzieckiej armii odnieść zwycięstwo. Rosjanie wykorzystywali barki rzeczne, by Wołgą dostarczać sobie potrzebnych rzeczy, a niemiecki transport, szarpali wojną partyzancką.

Człowiek duchowy potrzebuje takiego samego zabezpieczenia ciągłości dostaw. Dlatego codziennie, okresowo, dba o dostawy duchowej strawy, czy okrycie łaską. A w kapłanie widzi rodzaj furiera – kwatermistrza, pełniącego funkcje „gospodarcze”. Kluczem jest Eucharystia.

Nie ma wojen bez ran, ofiar, rozlewu krwi. Chrystus, jako pierworodny z Żołnierzy, stoczył krwawą bitwę i oddał życie. Idziemy w jego ślady. Mamy spierać się aż do przelewu krwi. Dlatego autor Listu do Hebrajczyków domaga się stanowczości: Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi (Hbr 12,4). Eucharystia winna być najbardziej żołnierską sprawą, zasadniczym wiktem. To żywienie się ofiarą wzmaga ducha waleczności.

Zbroja duchowa

Naszą wojenną wyobraźnię mocno podsyca św. Paweł, pisząc o zbroi duchowej. Zgodnie z jego pouczeniem, mamy zasadnicze elementy zbroi:

Stańcie więc do walki przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość głoszenia dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże – wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu! (Ef 6, 14-18)

Biodra otoczone prawdą

Mówiąc o przepasaniu bioder, odwołujemy się do paschalnej gotowości do wyjścia, gdzie w obrzędzie tego wieczoru mowa jest o ich przepasaniu (Wj12,11). Eliasz, po interwencji Boga, przepasze swe biodra, by wyprzedzić Achaba (1Krl 18,46). Przepasanie idzie w szranki z czasem, niejako wyprzedza historię.

Przepasanie jest również związane z powierzeniem misji. Izajasz słyszy słowa znamienne: przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Nie lękaj się ich, bym cię czasem nie napełnił lękiem przed nimi (Iz 1,17). Również w historii św. Piotra, przepasanie uświadomione zostaje jako integralna część posłuszeństwa, poddania Bogu, nie sprzeciwiania się Jego dziełu: wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz (J 21,18). Przepasać zatem biodra, odwołuje się do głębokiej prawdziwości życia zakotwiczonego i ogarniętego przez Boga.

Przepasanie prawdą posiada jeszcze jeden interesujące znaczenie. W lekturze Pierwszego Listu św. Piotra znajdujemy wyrażenie: przepasawszy biodra waszego umysłu, bądźcie trzeźwi, miejcie doskonałą nadzieję na łaskę, która wam przypadnie przy objawieniu Jezusa Chrystusa. (1P 1,13). Wyrażenie „biodra umysłu” w sposób istotny współbrzmią z pojęciem prawdy. Przepasany umysł, jest z jednej strony osłonięty przed kłamstwem, z drugiej – mocno do prawdy przylega.

Prawda dotyczy najpierw zgodności słów i czynów, następnie dochodzenie prawdziwości samych słów i przejawiania siebie. Wreszcie głębię serca, czasem pełnego cieni i przysłon. Człowiek przepasany w przedziwny sposób może zedrzeć z siebie wszelkie kłamstwo, stając przed Bogiem nagi, tzn. w pełni prawdy o sobie. Wtedy Bóg okrywa go swoją własną, boską prawdą o człowieku. Jedynie w przestrzeni takiej prawdy można uchronić się od zakłamania i wpływu Niegodziwca. Przepasanie zatem oznacza zmaganie się z niewiernością. O Mesjaszu prorok Izajasz stwierdza: wierność będzie mu przepasaniem lędźwi (Iz 11,5). W sensie zaś bardziej pozytywnym, wyznacza przestrzeń wysiłku otoczenia pasem wierności wszystkich przeżywanych sytuacji. Wierność jest wybieranym i potwierdzanym wiązaniem się z Bogiem Wszelkich Prawd – jedynie prawdziwym Bogiem.

Pancerz sprawiedliwości

Zbroja (np. używana już w starożytności, a w Europie do XIX w. zwana z francuskiego – kirysem) czasem składała się z dwóch części, zwykle dwóch blach, napierśnika i naplecznika, wiązanych na ramionach, i przypomina symbol szkaplerza, maryjnej zbroi duchowej.

O ile biodra osłonięte zostały prawdą, tak pierś, a zatem serce – tajemnicą  sprawiedliwości. Pancerz, zwłaszcza płytowy, łuskowy, skutecznie chroni przed zranieniem.

Pancerz sprawiedliwości jest duchową sztuką osłony wykonaną przez Boskiego płatnerza i doprawdy zasługuje na miano dzieła sztuki wojennej. Tym bardziej, że to Pan najczęściej przywdziewa sprawiedliwość jak pancerz (Iz 59,17).

Ma on chronić przede wszystkim od zła, odpierać i parować to, co może człowieka zranić, osłabić. Im bardziej lśnił, tym bardziej odbijał i zasłaniał.

Dlaczego właśnie sprawiedliwość ma charakter pancerza? Sprawiedliwość jest z definicji oddawaniem tego, co się innym należy. Jeżeli pójdziemy tropem „oddawania” trafiamy na tajemnicę człowieka uczynionego z chwały Bożej i przeznaczonego dla niej. Sprawiedliwość odkrywa chwałę Boga, jako coś, co należy Mu oddawać. Skoro „oddać” to znaczy, że ona pochodzi od Niego i jest mu w jakiś sposób „zwracana”.

Dlatego wydaje się, że sprawiedliwość to również część czci dla siebie, która jednak nie wynika ze znaczenia, ale z charakteru służby. Swoiste braterstwo chwały rodzi się we wspólnocie służby  i wyprowadza z zaklętego kręgu skupienia na sobie.

Obuwie głoszenia pokoju

Obuwie posiada podwójną charakterystykę: oznacza przywiązanie do ziemi, oraz chroni nogi pielgrzyma. Poza tym w starożytności noszenie butów było przywilejem ludzi wolnych. Być może dlatego, że wolny – miał prawo do własności, a postawić but na ziemi, jak to uczynił Jahwe z ziemią Edomu (Ps 60,10), znaczyło brać w posiadanie.

Pokój oznacza najpierw możliwość życia. Poza pokojem jest ono rozszarpywane pośród dzikości serca i ciała, niezdolne do przejawiania się w Bożym świecie.

Pokój to stan po-jednania, który idzie w dwóch kierunkach: pojednanie ze sobą, pojednanie z innymi. Człowiek często żyje niepojednany. Czy to gniew, pretensje, czy wrogość rozsadzają go wewnątrz, dzielą i oddalają od głębi ducha. Czasem żyje skłócony ze sobą, tkwiąc w grzechu czy grzesznych kontekstach, albo skłócony z innymi, przeciw komuś.

Niepojednanie dotyczy często relacji z Bogiem, gdy człowiek nie podejmuje Jego drogi, wierzga i spiera się, gdy łaska zaczyna intensywniej działać. Albo buntuje się, bo utracił swój umiłowany świat, do który był mocno przywiązany, czy nawet nim zniewolony.

Co więcej, pokój winien być poszukiwaniem dobra bliźniego. Pokój najpierw odnajduje bliźniego: nie wroga, nie konkurenta, nie obcego, ale bliźniego – tego, który jest blisko, i który „bliźni”, czyli zabliźnia ranę okrutnego osamotnienia.

Następnie, szuka wspólnoty, ponieważ pokój wynika ze wspólnoty: celów, drogi, pragnień. Jest bliskością spełnienia. To jedynie w czas pokoju możliwy jest wzrost i dojrzewanie do pełni.

Wreszcie pokój jest milczeniem: nie tylko uciszeniem walecznych słów czy okrzyków, nie tylko uciszeniem szczęku oręża, ale pogrążeniem w głębokim skupieniu tego, kim człowiek jest. Kiedy milknie to, co ludzkie, do głosu dochodzi Słowo Boga. Połyskujący miecz słowa pozostaje stróżem milczenia. To znaczy doskonalić pokój.

Tarcza wiary

Tarcza umożliwia parowanie ciosu, pozwala się ukryć, często powstrzymać śmiertelny cios, obronić się przed zabójczą strzałą czy bełtem kuszy. Doświadczony Paweł radzi: W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego (Ef 6,16). Pociski złego są po części jak bomby fosforowe, które przystosowane są do palenia bardziej ludzi, niż otoczenia, wypalając tkankę aż do kości. A co chce w nas rozżarzyć przeciwnik? Aż do białości – ścieżki naszych namiętności. Nie prowadzimy zatem jakiejś „zimnej wojny”, ale wojnę „gorącą”,  żarzącą się głowicami zła.

Przeciwko jego destrukcyjnej inteligencji, sztabom dowodzenia, podstępom, musimy wystawić najwyższej jakości zorganizowaną obronę – typu boskiego. Jest nią wiara, boski rodzaj poznania i poddania się Bogu. Wspiera to obraz Boga jako tarczy, która chroni: Panie, Ty, jesteś dla mnie tarczą (Ps 3,4), tarczy hartowanej w ogniu. Tarcza boskiej obecności, tarcza boskich, za którymi chronił się Chrystus, pokazują, jak skuteczna jest treść wiary.

Wiara jest z drugiej strony miarą ufności. Oby każdy z wojowników otrzymał takie słowa, jak Abraham: Nie obawiaj się, Abramie, bo Ja jestem twoim obrońcą; nagroda twoja będzie sowita (Rdz 15,1).

Waleczny sens wiary zrozumiemy jedynie wtedy, gdy dojdzie do nas prawda, że jest to jedyny skuteczny środek przeciw naszemu wrogowi. Przenikliwość i skuteczność wiary przewyższa zasięg wszelkich noktowizorów, daleko bardziej przekracza geniusz maskowania wroga, gdy przychodzi on bezczelnie nawet jako anioł światłości, jako sprzymierzeniec w walce.  Wiara jest boską zręcznością i boską taktyką bojowania. A bojowaniem, wierzeniem, jest żywot człowieczy.

Wiara to również jest jedynym, bezpośrednim, jak poucza nas św. Jan od Krzyża, środkiem do zjednoczenia z Bogiem. To jedyny typ więzi, który trwale i prawdziwie wiąże. Niewiara zatem jest córką rozkładu, rozproszenia. Uwierzyć, znaczy postanowić budować dom na Chrystusie, na Jego fundamencie. Dzięki wierze bowiem  zasadniczo uczestniczymy w zwycięstwie Chrystusa.

Miecz Słowa

Sławne miecze miały swe imiona: Szczerbiec Chrobrego, Żuraw Bolesława Krzywoustego. A my mamy miecz Słowa – Pisma św. Nie można tu pominąć najsłynniejszej potyczki Boskiego Słowa z demonem pustyni. Istotą walki było Słowo. Ono miażdżyło wielkość wroga.

Biada wrogom Boga. Tak mówi Pan. Mów: Miecz, miecz! Wyostrzono go i wyczyszczono. Na krwawy bój wyostrzono, by lśnił jak błyskawica, wyczyszczono… (Ez 21,14). Miecz Słowa  istoty, rozcina istotę. Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4, 12). Jest ono żywe, a zatem ma moc ożywiać, jest ono skuteczne i ostre oraz przenika, by rozdzielać oraz osądzać. Posiada moc obnażania subtelności knowań. Tylko słowo Boże posiada taką moc, moc burzenia, dla Boga twierdz warownych. Udaremniamy ukryte knowania (2 Kor 10,4). Znajomość Pisma, to doskonały sprzęt o zasięgu taktycznym.

Hełm zbawienia

Hełmy miały podwójne zadanie: chronić głowę i nadawać groźny wygląd. Hełmy polskie były o tyle skuteczne, że były stożkowe, i nawet wtedy, gdy cios doszedł głowy, często miecz, czy topór, ześlizgiwały się, nie czyniąc większej szkody. Do XVIII w. lekka jazda używała hełmu zwanego misiurka.

Idea hełmu jest jasna: osłonić zdolność myślenia zbawieniem. To zbawienie nas chroni, a nie my mamy się chronić dla zbawienia. To należy odkryć stanowczo. Zbawiać, tzn. wybawić od klęski. Bóg jest jednoznaczny: Twoim ciemięzcom dam na pokarm własne ich ciało, własną krwią się upiją jak moszczem (Iz 49,26).

Bóg zbawia przede wszystkim od grzechów. Takie wyjaśnienie  otrzymuje na temat dziecka Maryi św. Józef: On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów (Mt 1,18). Przychodzi, by szukać i zbawić zwłaszcza to, co zginęło (Łk 19,10). Hełm zbawienia należy zatem i tym, którzy mają głowę pełną zdrady, zagubienia, wątpliwości. Być może właśnie oni potrzebują uzbrojenia, opancerzenia, wzmocnienia oręża.

Zwycięstwo: poddanie rozkazom

 

Istnieje takie żartobliwe powiedzenie, że jeżeli wyparłeś wroga, nie zabieraj się za drugie śniadanie, bo może wrócić po twoje kanapki. Wspiera to Ewangelia o wyrzuconym złośliwym duchu, który błąkał się i wreszcie wrócił z o wiele silniejszymi kompanami i zdobyli uwolnione serce.

Na polu bitwy nie załatwiamy interesów, nie układamy się, nie snujemy rozważań, ale walczymy. Nasz doskonały Dowódca, Chrystus, sam zaprawiony w boju, jest gwarantem zwycięstwa. Zwyciężamy jedynie w Nim. Sami zaś, tzn. osamotnieni, jesteśmy szalenie naiwni, czy wręcz śmieszni, narażając się na druzgoczącą porażkę. W wojnach istotne jest ścisłe poddanie rozkazom, oraz używanie nowoczesnego sprzętu. Modernizacja uzbrojenia oraz ciągłe odnawianie  zdolności bojowej, tj. dzielne trwanie w łasce,  gwarantują nam nie tylko przetrwanie, ale i zadanie wrogowi znacznych strat. A nasz wróg ma miękkie podbrzusze: nie lubi przegrywać, nienawidzi upokorzenia klęski. Dlatego do tego, kto jest mocny Chrystusem,  nie podchodzi. Życzę  zatem pasma zwycięstw i pogromów, oraz tematów pokrewnych, z tej niewyczerpanej i bardzo inspirującej metafory wojennej dla życia duchowego.

 

o. Marian Zawada OCD

 


[1] Reguła, konstytucje, przepisy wykonawcze Zakonu Braci Bosych Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, Kraków 1997, s. 27.