Jeszcze raz o Różańcu

Misyjny wymiar codzienności różańcowej

 

Życie jest jak Różaniec – dni jak paciorki przesuwane w Bożych dłoniach. Codzienność różańcowa… To niezwykłe, ale w różańcu trwa tajemnica wrastania w codzienność. Paciorki są jak ziarna, które zapuszczają głęboko swe korzenie, wyrastają w niebo pragnieniami jak ewangeliczne drzewa, na których gnieżdżą się aniołowie (por. Mk 4, 32). Bo cóż jest w codzienności, czego nie opasuje wieniec zdrowasiek? Narodziny, spotkania rodzinne, nawiedzania świątyń, ofiary, cierpienie, śmierć bliskich, chwała nieba… tajemnice różańcowe towarzyszą naszym szlakom. Codziennie rano wypływamy z portu zmierzając ku brzegom wieczoru. Najpierw napotykamy siebie, nasze wnętrze, z którego promieniuje nasz duchowy stan: radość, bądź smutek, entuzjazm albo lęki, wszystko, czym reagujemy na nowy dzień. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, że nasza miłość jest jedna: ta sam dla siebie, ta sama dla innych i wreszcie dla Boga. Mamy tylko jedno serce. Nie kochając siebie nie mogę kochać innych, nawet Boga. Biorąc Różaniec do ręki zapraszamy Maryję do naszej miłości. Jej piękno duchowe, siłę i czystość miłowania. To ważne, by z Jej codziennością przemierzyć własną codzienność. Wtedy paciorki są jak przystanki przy sobie. Spotkać Maryję przy sobie to wielkie odkrycie: pomiędzy powszednimi słowami, garnkami do umycia, zakupami. Zaprosić Ją do swych niepokojów, obaw, trudności, gniewów powszednich. Różaniec posiada niezwykły klucz do siebie: spojrzeć oczami Maryi na własne myślenie, głębie serca, czynione sprawy. Co Ona tam dostrzega? W  naszych życiach „dorosłych” co już dorosło?

W codziennym żeglowaniu spotykamy ludzi, ich zatroskanie powszednie, marzenia, klęski. Patrzymy, uczestniczymy, uciekamy. Codziennie rano razem z Maryją wyruszamy z pośpiechem do naszych małych Ein Karem. Pośród wymienianych uczuć, pośród wejść i wyjść, czytamy prawdę o człowieku: razem z Maryją: między kwileniem niemowlaków, czupurną młodością nastolatków, aż do potakiwania głów sędziwych – napotykamy człowieka. Co więcej, napotykamy Kościół. Kościół żyje pośród ludzi nie tylko w ceremoniach, wylewnych śpiewach, słowach kaznodziejów. Idzie w sercach ludzi codziennych: płacze w ich łzach, cierpi w ich smutkach i bólach, rozjaśnia swą twarz w ofiarowanym dobru serdecznej miłości. Kościół dojrzewa w dojrzewaniu ludzi i zwycięża w ich zwycięstwach, i upada w ich słabości. Z głębi tej słabości woła do Boga, wspierany Maryją. Jesteśmy powołani do tego, by wspierać człowieka. Zatrzymać się przy wydarzeniu jakim jest człowiek, stanąć przy człowieku, razem z nim, a nie naprzeciw niego, zbrojąc myśli i jeżąc słowa. Stanąć, jak Maryja stanęła pod krzyżem i przy nim wytrwać, aż do końca. Czy w  mojej obecności ktoś inny, mój domownik, sąsiad może się czuć bezpieczny, wspierany przez moje modlitwy, miłość, dobre słowo? Tu zaczyna się nasza misyjność codzienna, w taki sposób jesteśmy posłani – najpierw pod swój dach. Pod dachami najbliższych, w mojej ojczyźnie zaczyna się miłowanie Kościoła i podjęcie jego misji. Tu, u siebie, uczę się ocalać człowieka od mojej zaborczości, zazdrości, gniewu, od moich słów, które nie niosą zbawienia, tylko oskarżenie. Maryja, Matka nas wszystkich uczy tej miłości powszedniej, dzielności naszych małych Nazaretów, małych kościołów. Właśnie wtedy, gdy moje „paciorki” staną się paciorkami Kościoła, gdy moja troska – troską Kościoła, znaczy, że człowiek dojrzał. Co dojrzał? Właśnie tajemnicę Kościoła. Jest jeden mały sprzymierzeniec naszych dróg – mała Teresa z Lisieux, patronką misji i zarazem mistrzynią codzienności. Uczy nas jak napełniać miłością codzienne słowa, codzienne spotkania,  trudne sytuacje. Uczy, jak być misjonarzem pośród codzienności, jak być misjonarzem codzienności?

Dlatego codzienność jest misyjna, jest święta. Święte jest krzątanie się i paciorki modlitwy przesuwane po naszym życiu. Misja znaczy być posłanym. Jak na początku archanioł Gabriel otwiera tajemnice Różańca w swym posłaniu, tak również każdy człowiek Chrystusa jest posłany z dobrą nowiną. Dobrą, a nie złą, która osłabia nadzieję bliźniego.

Jak apostołowie słyszymy misyjne słowa: Ja was wybrałem i przeznaczyłem na to, abyście szli i owoc przynosili (J 15, 16). Jesteśmy przeznaczeni do tego, abyśmy szli. To ważne, by nie dać się zatrzymać. Czasem, świadomie, czy bezwiednie człowiek daje się zatrzymać. Zapatrzy, zaryje się w swą przeszłość, w swe bóle i rany tak, że nie ma siły już iść i jego własna historia czyni go niewiernym słowom Chrystusa. A przecież Maryja szła z pośpiechem… Innym razem zatrzymują nas zewnętrzne czy wewnętrzne sprawy, przystajemy, niepotrzebnie drążymy, powracamy (czasem jak ten ewangeliczny pies do swego wymiotu), rozdrapujemy, użalamy się nad sobą…  To znowu troska doczesna tak nas przygniata, zabiera cały czas, to wszystko kim jesteśmy, że prawie nie mamy czasu żyć, a powaleni doczesnością wrastamy w doczesną ojczyznę, zapominając, że zdążamy ku niebieskiej. Tak, istotnie, sięganie po Różaniec jest rodzajem pamięci – abyśmy szli, pamięcią ostatecznych celów. Nieprzypadkowo kończymy jego tajemnice zapatrzeni w niebo, w piękno Ukoronowanej, w piękno otrzymanych obietnic. Zwłaszcza dziś, gdy stajemy w bramach nowego czasu należy rozpalać wyobraźnię powołaniem do tej misji, abyśmy szli. W takiej perspektywie należy uświadomić sobie, że nie tu, nie na tej ziemi, budować mamy swój ostateczny los. Jesteśmy pielgrzymami, tzn. ludźmi, którzy zmierzają. Wędrowcy rozbijają i zwijają namioty, narażeni na niewygody wędrówki, na dokuczliwość słoty i męczącego słońca czy drapieżność nieprzeniknionych nocy. Iść razem z Maryją przez naszą historię rozciągniętą nad Wisłą, ale i otoczoną głębokimi zakolami archipelagu GUŁag czy świecącymi jak świetliki w nocy wysepkami wypędzonych w tułaczkę emigracji. Ogarnąć całą Polskę, ogarnąć swym sercem, miłością i w tej miłości nie dać się zatrzymać oto spełnianie Chrystusowych słów. Co więc najbardziej wspomaga nas w drodze? Mocne, święte, nieskończone pragnienia. Dla pragnień nie ma granic, wiz, embarga. Możemy dotrzeć swą miłością pod każdą szerokość geograficzną i przemodlić cząstkę tej ziemi, na której żyje człowiek, przemodlić ciężar bycia człowiekiem. To znaczy być misjonarzem na wzór św. Teresy. To ona dzięki swej miłości nawracała Eskimosów kanadyjskich – nawet tam rozpoznano jej działanie. Jak to możliwe, że młoda Francuzka, zamknięta za kratami klauzurowego klasztoru dociera na tereny misyjne? Dlatego, że odkryła sekret miłości, która nie zna granic. Dzięki naszym misyjnym pragnieniom możemy nie tylko dotrzeć do Ojczyzny, możemy dotrzeć do każdego miejsca, gdzie człowiek potrzebuje miłości. Nakaz Chrystusa – abyście szli, nabiera takiego znaczenia: nie wolno zatrzymać się w miłości. Nie wolno zatrzymać się w miłości, którą daje nam Chrystus. Ten październik może być twoim wielkim zwycięstwem, w którym orężem  była miłość.

 

o. Marian Zawada OCD