Kontrowersje E. Stein

KONTROWERSJE WOKÓŁ POSTACI EDYTY STEIN

Susanne Batzdorff w swoich wspomnieniach zadaje pytanie:
Czy Edyta Stein stanowi przykład pojednania czy przeciwnie, budzi kontrowersje,
będąc przeszkodą w dialogu katolicko-żydowskim, utrudniającą wysiłki zbliżenia?
Jest to pytanie, z którym zmagają się różne stowarzyszenia Edyty Stein w różnych
częściach świata, a problem ten wraca w każdej wiadomości na jej temat 1.
Jeżeli myśli się poważnie o dialogu chrześcijańsko-żydowskim, w szcze-
gólności katolicko-żydowskim, nie sposób nie odnieść się do tej kwestii.
Z pewnością katolicy mają prawo do kultu swojej świętej, mają także prawo
wyboru formy tego kultu, który – jak to miało miejsce niejednokrotnie –
przejawia się poprzez budowanie pewnej legendy. Z kolei akademicka de-
bata nad przeszłością i teraźniejszością relacji chrześcijańsko-żydowskich
wymaga rzetelnego namysłu, bezstronności i wsłuchiwania się w głosy wie-
lu ludzi: świadków życia Edyty Stein, późniejszych biografów i komentato-
rów, ludzi głoszących swoje poglądy po jej kanonizacji, teoretyków i prak-
tyków dialogu międzywyznaniowego. Bezstronność jednakże nie może
oznaczać szukania prawdy dokładnie „po środku”. Jak wyraził się kiedyś
Władysław Bartoszewski, prawda leży tam, gdzie leży. I tak, na przykład,
jeżeli rodzina twierdzi, że Edyta Stein słabo znała judaizm i nie była zbyt
religijna, czyli porzuciła coś, co nie oddziaływało na nią tak mocno – to nie
warto przeciwstawiać temu twierdzeniu świadectw ludzi, którzy nigdy jej
nie znali i wypowiadają się o osobie, którą widzą jedynie w aureoli święto-
ści. Podobnie nie warto spekulować, tak jak to czyni Daniel Krochmalnik,
jaki rodzaj pobożności reprezentowałaby – obdarzona skłonnością do misty-
cyzmu – Edyta Stein, gdyby wzrastała w kulturze chasydzkiej, a nie w za-
symilowanym środowisku niemiecko-żydowskim2 .
Dialog jest wartością, aczkolwiek można wyobrazić sobie dwie społecz-
ności żyjące obok siebie w zupełnej izolacji i wzajemnej obojętności, czyli
sytuację, w której żadna ze stron nie odczuwa potrzeby zrozumienia sąsia-
da. O ile było to możliwe przed II wojną światową we wschodnich mia-
steczkach II Rzeczpospolitej, gdzie życie polskich i żydowskich mieszkań-
ców mogło toczyć się równolegle, czyli osobno, to dzisiaj, gdy myślimy o
Polakach i Żydach, byłoby to trudne do wyobrażenia. Pamięć o wojnie, oku-
pacji i Zagładzie łączy bardzo ściśle losy polskie i żydowskie. Jeżeli zatem
uważa się w Polsce, nie od dzisiaj zresztą, że dialog jest potrzebny, to jego
warunkiem musi być nie tylko otwarcie się na argumenty drugiej strony, ale
także coś więcej – aktywna próba zrozumienia jej punktu widzenia, rodzaj
empatii czy wczucia, o którym tyle mówi się przy okazji omawiania filozo-
ficznych dokonań Edyty Stein.
Nie musi to być wcale łatwe. Katolikowi, zwłaszcza w Polsce, który mo-
dli się do swojej świętej, kanonizowanej przez papieża z Polski, trudno bę-
dzie zrozumieć żydowskich krewnych tej osoby, którzy, na przykład, kryty-
kują pewne posunięcia lub wypowiedzi swojej – po prostu – siostry lub cio-
ci. W dialogu uczestniczyć mogą nie tylko głęboko wierzący i praktykujący.
Tym mniej religijnym katolikom empatia przyszłaby, być może, łatwiej,
gdyby nie to, że – jak sądzę – mało znają problem i o żadnym wczuwaniu się
nie myślą. W dialogu bowiem uczestniczą zazwyczaj ci, którzy bardziej się
angażują i raczej są gorący aniżeli letni. Bez względu na stopień trudności,
umiejętność wyobrażenia siebie w roli innego oraz umiejętność spojrzenia
na pewien problem cudzymi oczyma jest podstawą wyobraźni moralnej,
której nie powinno zabraknąć w żadnym dialogu. „Wyobraźnia jest podsta-
wowym narzędziem dobra” – jak twierdził John Dewey3 . Warto tutaj pod-
kreślić, że „ja w roli innego” oraz „perspektywa innego” to nie to samo. Ła-
twiej wyobrazić sobie siebie w sytuacji, w której znalazł się ktoś inny, aniżeli
zrozumieć i uznać za pełnoprawny cudzy punkt widzenia. W tym pierw-
szym przypadku to wciąż jestem „ja”, natomiast w drugim – mam do czy-
nienia z rzeczywistą „innością”4 .
Spróbujmy zatem zrozumieć żydowski punkt widzenia. Ułatwiają to
wypowiedzi sporej liczby osób, a wśród nich cytowanej już tutaj Susanne
Batzdorff (siostrzenicy Edyty Stein), Abrahama Foxmana i rabina Klenickie-
go (dyrektorów Anti-Defamation League) czy Stanisława Krajewskiego (pro-
fesora UW, który wygłosił odczyt w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświę-
cimiu w 2006 roku).

***
W liberalnym społeczeństwie zmiana przynależności religijnej jest spra-
wą prywatną. Także wśród Żydów jest wiele osób mało religijnych, dla któ-
rych problem indywidualnej konwersji nie jest źródłem większych emocji.
Możemy jednak tak myśleć dzisiaj, w sytuacji zasadniczo różnej od atmosfe-
ry lat dwudziestych ubiegłego wieku, nie mówiąc już o latach trzydziestych,
gdy zamiary nazistów stały się aż nadto czytelne. Decyzja Edyty Stein
(zwłaszcza ta dotycząca wstąpienia do klasztoru) podjęta została w określo-
nym kontekście historycznym, w którym musiała budzić niepokój rodziny
i przyjaciół, bez względu na stopień ich religijności. Już wówczas nie było to
wydarzenie czysto prywatne, nie mówiąc o jego wymiarze w perspektywie
tego, co wydarzyło się 64 i 76 lat później, to znaczy wobec faktu beatyfikacji
i kanonizacji św. Teresy Benedykty od Krzyża.
Rodzina Edyty Stein wybór swojej krewnej odczuła bardzo boleśnie.
W społeczeństwie, które przez wyznawców danej religii uważane jest za
mało tolerancyjne, konwersja budzi lęk, poczucie zagrożenia i rzeczywiście
przestaje być sprawą prywatną. Wciąż żywa była pamięć przymusowych
konwersji, a także istniała świadomość, że te dobrowolne często były dyk-
towane chęcią uniknięcia sankcji społecznych – w postaci zamkniętej drogi
do kariery zawodowej, w tym akademickiej – za bycie Żydem czy Żydówką.
Konwersja Edyty Stein odbierana była przez jej rodzinę jako utrata bli-
skiej osoby. Jej wstąpienie do zakonu w 1933 roku, w trudnym dla niemiec-
kich Żydów momencie, gdy nawet ci mało religijni szukali jedności z wła-
snym środowiskiem, odbierane było jako jeszcze boleśniejsza strata, a nawet
zdrada tego środowiska, jeśli wziąć pod uwagę poczucie zagrożenia, które
wywoływały poczynania Hitlera jako kanclerza Rzeszy Niemieckiej5 .
Pojęcie utraty jest tu jednak kluczowe. Edyta Stein nie opuściła rodziny
tak po prostu, wyjeżdżając, zaprzestając z nią kontaktów i stając się kimś
innym, jak to się często dzieje z dziećmi, które wyjeżdżają na studia i po
wielu latach czują, że nie łączy ich zbyt wiele z rodzinnymi stronami. Stała
się siostrą zakonną, odciętą od świata, a po śmierci świętą. Oznaczało to
proces utraty symbolicznej, której źródłem było również przeinterpretowa-
nie przez samą siostrę Teresę (oraz, siłą rzeczy, późniejszych jej czytelników)
jej prywatnego życia, życia jej rodziny, a nawet jej percepcji ówczesnych
wydarzeń historycznych. Cytuje się często wypowiedź samej Edyty Stein:
„Co nie było zgodne z moim planem, było częścią planu Bożego”6 .
Przyszła Karmelitanka pamięta, że przestała się modlić w wieku 15 lat.
Jej siostrzenica pyta jednak, czy było to oznaką planu Bożego, czy też wyni-
kiem burzy emocjonalnej dojrzewającej nastolatki 7 . Ta sprowadzająca
wszystko na ziemię psychologiczna diagnoza wcale nie musi oznaczać chęci
kompromitowania katolickiej świętej, lecz jedynie to, iż rodzina nie chce
wyrzekać się własnej pamięci o krewnej. Nawet jeżeli ona sama, po latach,
widzi własne życie inaczej. Krewni Edyty Stein nie chcą tracić historii ro-
dzinnej z powodu takiej reinterpretacji przeszłości dokonanej przez samą
świętą, ani tym bardziej za sprawą hagiograficznych narracji8 . Dom rodzin-
ny Edyty Stein nie był zbyt religijny, jak twierdzą9 – w wielu opracowaniach
przeczytać mogą jednak coś odwrotnego. Zdaniem Susanne Batzdorff, cel
takich opowieści jest jeden: „opisuje się przytłaczającą atmosferę ortodoksji,
aby uzasadnić wyobcowanie wrażliwej natury Edyty w jej wierze i zwróce-
nie się ku chrześcijaństwu”10 . Tymczasem Edyta Stein, zdaniem rodziny,
słabo znała tradycje żydowskie, nie rozumiała znaczenia wielu praktyk reli-
gijnych i obyczajowych. Podobnie zresztą jak jej siostra, Erna. Relacja Susan-
ne Batzdorff jest bardzo przekonująca i dotyczy faktów z życia rodziny, któ-
re łatwo sprawdzić, podobnie jak można je porównać z ich interpretacją
dokonaną przez samą Edytę Stein 11 .
Batzdorff podkreśla „zwykłość” młodości Edyty Stein, co nie ma oczy-
wiście na celu negowania jej niezwykłych cech charakteru, wrażliwości,
uzdolnień oraz ambicji, lecz ma pomóc w zachowaniu pamięci o bliskiej
osobie, której nie chce się stracić po raz drugi. To życie krewnej, o którym
chce się pamiętać w rodzinie, obejmuje także fascynację Edyty Hansem Bi-
bersteinem, która nie słabnie nawet w dniu jego ślubu z Erną, czyli jej wła-
sną siostrą, związki z Hansem Lippsem czy wreszcie znajomość z Romanem
Ingardenem12 .
Nawet jeżeli pewne zdarzenia były bolesne dla samej Edyty Stein, sta-
nowiły przecież część jej życia, które także rodzina przeżywała i które do-
brze zapamiętała jako własną historię. Oczywiście, wszystkie swoje niepo-
wodzenia Edyta Stein ma prawo tłumaczyć planem Bożym. Niemniej jako
dzisiejsi jej interpretatorzy nie możemy zapominać, iż mamy do czynienia
z autobiografią. Jej autorka ma prawo do autokreacji – tak jak każdy autor.
Nikt nie zna planów Bożych, które niejako z definicji są niepoznawalne
w fazie, gdy są jeszcze planami. Można je jedynie odczytać po fakcie, a i tak
czynność ta jest zawsze mniej lub bardziej subiektywną interpretacją. A za-
tem osoba pisząca ma prawo do kreowania własnej biografii, a czytelnicy,
zwłaszcza ci, którzy ją znali osobiście, mają prawo widzieć poszczególne
wydarzenia i fakty inaczej.
Żydzi mogą czuć się dotknięci do żywego mówieniem o planach Bożych
w sytuacji, gdy były to plany iście diabelskie. I tak, nie rezultatem planów
niebios, lecz przyziemnym i powszechnym wynikiem prześladowań Żydów
w tamtych czasach było to, że wśród wykładowców Edyty Stein „wielu jej
nauczycieli pochodzenia żydowskiego zostało chrześcijanami. Był to często
pragmatyczny krok przewidziany w celu umożliwienia kariery na uczel-
ni”13 . Dzisiaj używa się terminu „szklany sufit”, aby opisać niewidoczną
barierę uniemożliwiająca awans zawodowy kobiet w wielu organizacjach.
Wówczas był to dobrze widoczny, oczywisty dla każdego betonowy sufit:
kobieta i Żydówka nie mogła zrobić akademickiej kariery. A zatem kiedy
Susanne Batzdorff pyta, czy to było częścią Bożego planu, trudno nie rozu-
mieć przyczyn tego sarkazmu. Jednocześnie sama przyznaje, że w czasach
jej młodości „judaizm miał niewiele do zaoferowania” kobiecie14 . I to też nie
było częścią Bożego planu, lecz wynikiem interpretacji Pisma w tak zwanym
społeczeństwie tradycyjnym.
W dyskusjach na temat życia Edyty Stein zdarza się słyszeć argument
padający ze strony katolików, a sprowadzający się do pytania, kim jest sio-
strzenica świętej, że dajemy wiarę wszystkiemu, co napisze i powie o swojej
ciotce. Sądzę jednak, iż podważanie świadectwa Susanne Batzdorff nie ma
sensu, a ponadto nie służy dobrze dialogowi katolicko-żydowskiemu. Jeżeli
chcemy poznać żydowski punkt widzenia, to właśnie Ciocia Edyta byłaby
tym pierwszym, aczkolwiek nie jedynym, źródłem wiedzy – źródłem,
w sumie, niezależnym, mającym dystans względem niepokojów duchowych
i objawień religijnych tytułowej postaci. Zaryzykowałbym twierdzenie, iż jako
przykład żydowskiego punktu widzenia wspomnienia Susanne Batzdorff są
bardziej wiarygodne od pism autobiograficznych samej św. Teresy, która wła-
śnie pragnie uwolnić się od swojej dawnej przynależności i perspektywy,
o czym świadczy wiele fragmentów jej prac.
Na przykład wspominając Maxa Schelera, jego osobowość i jego katoli-
cyzm, nie kryje swojej fascynacji tą formą religijności.
Było to moje pierwsze zetknięcie się z nieznanym mi dotąd światem. Nie doprowa-
dziło mnie jeszcze do wiary, ale otwarło pewien zakresu „fenomenu”, obok którego
nie mogłam przejść jak ślepiec. Nie na darmo wpajano nam stale zasadę, abyśmy do
każdej rzeczy podchodzili bez uprzedzeń, odrzucając wszelkie „obawy”. Jedne po
drugich, opadały ze mnie więzy racjonalistycznych przesądów, w jakich wzrastałam,
nie wiedząc o tym, i nagle stanął przede mną świat wiary15.
W każdym razie problem „Bożego planu” prowadzi nas do kluczowej
różnicy perspektyw pojawiającej się w odniesieniu do tego, jak postrzegana
jest śmierć Edyty Stein, a zatem w kwestii niezwykle ważnej dla stosunków
katolicko-żydowskich. Czy śmierć Edyty Stein w komorze gazowej była
częścią tego planu? Czy Holokaust w takim razie był również częścią tego
planu?
A.H. Foxman i rabin L. Kliencki pisali w 1998 roku, co oznacza dla Ży-
dów kanonizacja św. Teresy Benedykty od Krzyża.
Byłoby rzeczą zrozumiałą oddawanie czci chrześcijańskiemu męczeństwu, gdyby nie
to, że dokonuje się za cenę ignorowania faktu, iż Holocaust był co do swojej istoty
programem eksterminacji narodu żydowskiego. […] Jako Żydzi czujemy, że stracili-
śmy Edytę Stein dwukrotnie. Po raz pierwszy za sprawą jej konwersji na katolicyzm.
Po raz drugi w chwili jej kanonizacji, na mocy której pewne ugrupowania przy-
właszczają ją sobie jako chrześcijańską męczennicę, pomimo faktu, iż jej śmierć ma
związek z Zagładą Żydów. Edyta Stein postrzegana w ten sposób staje się żydow-
skim pretekstem dla chrześcijańskich usprawiedliwień, jakoby Kościół był także ofia-
rą, a zatem ofiarą własnych antyżydowskich praktyk skierowanych przeciwko nie-
winnym Żydom. Dlaczego Edyta Stein, a nie Franz Jägerstätter, skromny austriacki
katolik ścięty przez nazistów w 1943 roku za odmowę walki w hitlerowskich oddzia-
łach? Dlaczego nie polski katolicki wieśniak, który ukrywał Żydów, lub opiekunka,
która przyjęła żydowskie dziecko jako swoje własne?16
Zarzut zawłaszczania Zagłady (owa druga utrata Edyty Stein) pojawia
się wielokrotnie od czasu jej beatyfikacji. Jeżeli jednak chcemy rozumieć
żydowski punkt widzenia, ten moment byłby kluczowy. Uzmysławia nam
to przemówienie Stanisława Krajewskiego wygłoszone w Oświęcimiu
w 2006 roku.
Choć wierzę – mówił on – że Kościół nie miał intencji zawłaszczania Holokaustu –
a należy dodać, że wielu Żydów jest podejrzliwych w tym względzie – to jednak po-
zostaje faktem, że Edyta Stein uczyniona została wyróżnionym reprezentantem ofiar.
Nie da się uciec od pytania, co dla pamięci o Zagładzie oznacza fakt uczynienia kato-
lickiej świętej przedstawicielką ofiar, jedną z bardzo nielicznych twarzy reprezentu-
jącą masy bezimiennych ofiar obozów śmierci. Nie powinna dziwić powracająca
wątpliwość, czy nie prowadzi to do zawłaszczania, chrystianizacji Zagłady17.
Edyta Stein została zamordowana jako Żydówka wraz z milionami in-
nych Żydów, kobiet i mężczyzn, starców i dzieci. Nie poszła na śmierć za
swoją nową wiarę, lecz za przynależność do narodu żydowskiego. Trudno
dziwić się jej siostrze Ernie, która „miała trudności z zaakceptowaniem kon-
cepcji męczeństwa Edyty, ponieważ, poza nią, straciła dwie inne siostry
i brata w nazistowskiej maszynie zniszczenia, nie wspominając już o milio-
nach innych, którzy również stracili życie w holokauście”18 .
Edyta Stein umarła tak, jak pozostali Żydzi zagazowani przez nazistów.
Wszyscy oni zginęli śmiercią męczeńską. Trudno też oprzeć się pytaniu,
dlaczego właśnie Edyta Stein została wyróżniona przez Kościół wyniesie-
niem na ołtarze. Równie trudno powstrzymać się od kolejnego pytania, czy
tym zasadniczym powodem nie była jej wcześniejsza konwersja, której kon-
sekwencją po jakimś czasie było wstąpienie do klasztoru? Towarzyszący
historii Kościoła problem nawracania Żydów to trudny temat w rozmowach
Żydów i katolików. To także – śmiem twierdzić – przeszkoda w zrozumie-
niu żydowskiego punktu widzenia w kwestii wymowy życia i świętości
Edyty Stein. Bardzo często katolicy nie rozumieją, dlaczego podnosi się
kwestię konwersji w kontekście kanonizacji Edyty Stein. Przecież chrześci-
jaństwo jest „logicznym” dopełnieniem judaizmu, a życiowa droga św. Te-
resy pozostaje zgodna z tą logiką19 . Argument ten tylko umacnia obawy
Żydów, iż kanonizacja Edyty Stein mogła być swego rodzaju nagrodą za
konwersję, i w efekcie nie służy dobrze prawdziwemu dialogowi.

***
W 2006 roku Stanisław Krajewski przyznał, iż mogłoby się wydawać, że
wszystko już zostało powiedziane na temat różnic w postrzeganiu kanoni-
zacji Edyty Stein, niemniej jednak akurat w Polsce sprawa ta nie została po-
ważnie przedyskutowana i dlatego warto do tego tematu wracać. Osiem lat
później można powtórzyć te słowa. Tyle już powiedziano i napisano, ale
podczas kolejnych konferencji i dyskusji okazuje się, że postać Edyty Stein
wciąż raczej dzieli niż zbliża środowiska żydowskie i katolickie. Naprawdę,
poważna dyskusja jeszcze przed nami.

Jacek Sójka