O niebezpieczeństwach idolatrii, mądrej relatywizacji, czyli o fundamencie pokoju
We wnętrzu człowieka drzemie potrzeba boskości, ba, domaganie się jej. I to nie tylko wtedy kiedy chce być bezustannie i nieprzytomnie wielbiony czy podziwiany, nadając swoim czasom deficytowy patos, ale także w momencie, gdy zamierza uwiecznić coś z doczesności, a zatem nadać jej absolutne znaczenie. Człowiek jest skłonny łatwo absolutyzować chwile, zdarzenia, postaci, nadając im wyjątkowość i bezceremonialnie stawiając je na ołtarzach historii.
Historie bogów nowych i najnowszych są oszałamiające. Kreacje wydają się być niewyczerpane. Skrzętnie chronione przed krytyką, kwestionowaniem, pomniejszaniem, czy odmawianiem wartości, tworzą kumulatywny panteon zjednoczonych bogów, wspierających się przeciw jakiejkolwiek detronizacji. Krzątanie się przy ołtarzach, codzienna troska idolatryczna, by swoich bogów karmić, bronić i oczyszczać z podejrzeń i winy, jest iście boskim zajęciem, sztuką „tworzenia” nieba. W czołobitności nie masz miary… a sprzedajność, czy dosadniej – prostytucja sakralna (w tym najbardziej ceniona – intelektualna, czyli sprzedajność umysłu) staje się zajęciem owych niebiańskich heroldów.Przydała by się tu duża dawka zdrowego relatywizmu. Relatywizm jaki znamy specjalizuje się w kwestionowaniu zwłaszcza rzeczy absolutnych i świętych, zatem należałoby dopracować rodzaj „czcigodnej relatywizacji”, która burzyłaby absolutystyczne obudowy, chowające za sobą wątłą strukturę świata. Dlatego, tak jak teoria względności uplastycznia widzenie i „dochodzenie” do prawdy o świecie w dziedzinie fizyki, podobnie należałoby mówić o „świętej relatywizacji”, która sieje wątpienie pośród bogów i przywraca realizm ducha. Konsekwentne odmawianie absolutnej wartości dla tego, co ziemskie i swojskie, jest zajęciem zdecydowanie koniecznym, jak spulchnianie ziemi pod zasiew. Na ziemi, którą uparcie ubijamy i walcujemy, by nadać jej charakter ponadczasowy, niewiele może wyrosnąć, a na pewno nie da się założyć Bożego ogrodu. Głęboko niespokojne jest serce, dopóki nie spocznie w prawdziwym Bogu. Chrystus przychodzi jako prawdziwy Bóg i człowiek, dlatego może ofiarować pokój.
Idolatryczne zacietrzewienie jest zasadniczym źródłem współczesnego niepokoju. Innym jest hołdowanie kłamstwu, umiłowanie ciemności (por. J 3, 19). Nieprawdziwość wybierana staje się nie tylko elementem świadomości, samoświadomości, czy sposobem czytania świata. Zakłamany nie potrafi inaczej istnieć, jak kłamiąc. Miłujący kłamstwo jest istnieniem kłamliwym. Po dłuższym czasie jego aprobowania i wchłaniania, staje się on jego źródłem. Z jednej strony już nie dopuszcza prawdy, a z drugiej „projektuje” je na innych – kala cieniem kłamstwa wszystko, co napotyka. Aby żyć, musi być ono ciągle wydobywane, niejako aktualizowane. Kłamstwo ostatecznie pełni funkcję przestrzeni schronienia. Chrystus przychodzi jako Prawda, dlatego uwalnia pokój.
Wreszcie, niepokój wnosi istnienie niepojednane: ze sobą, z Bogiem, z rzeczywistością. Niepojednanie karmi się wrogością, a ostatecznie nienawiścią. Złudzeniem jest, że nienawiść jest reakcją na wrogą rzeczywistość. Funkcjonuje odwrócone prawo: rzeczywistość musi być wroga, by nienawiść znajdowała uzasadnienie. Chrystus przychodzi jako miłość, dlatego daruje pokój. Czynienie pokoju na sposób Chrystusa polega na tym, by po pierwsze osadzić w centrum swego życia Boga, a nie siebie, następnie – osiąść w prawdzie, zamieszkać w niej, wreszcie – by jednoczyć, gromadzić „w sobie”, a nie rozpraszać. Pokój przyniósł Ktoś kto jest Pojednaniem. A pokój to sprawa niebanalna – lecz boskiego synostwa (Mt 5, 9).
o. M. Zawada OCD