Duchowość dziczki

Duchowość dziczki czyli czystość ufającego serca

W ogrodnictwie znana jest „okulizacja”, czyli oczkowanie winogron. Polega to na przeszczepieniu pączka liściowego lub pędu z odmiany szlachetnej na pęd dziczka. Wtedy nacina się korę i przystawia tzw. oczko, które czerpiąc soki dziczka wprowadza nową jakość. Jest znakomita metafora, by wychwycić to, co się dzieje z nami podczas chrztu świętego i rozwoju duchowego. Czasem kompletnie zdziczała natura (a nie musi to być aż taka namiętność, jak u wczesnego jeszcze nie świętego Augustyna), osadzona, jak mówi św. Paweł w krainie bezsilnych i nędznych żywiołów (por. Ga 4, 9) zostaje poddana procesowi uszlachetniania. Te żywioły powracają często w postaci mocnych instynktownych impulsów, zachłanności czy kreacji swego znaczenia.

Można by naszą naturę, nasze życie porównać do dziczki. Przynosi zazwyczaj cierpkie owoce. Pomimo naszych starań bolejemy nad niestosownością naszych słów i zachowań, nad rozrzutnością czasu, czy też jego marnowaniem, doświadczamy często nieumiejętności miłowania. A zdziczałe elementy naszych tęsknot, oczekiwań rozszarpują w strzępy resztki naszego pokoju. W to „zdziczałe”, mało szlachetne życie zostaje wprowadzona łaska – życie zupełnie nowego rodzaju, królewskie, boskie.

Dzięki tajemnicy łaski Bóg nacina naszą świadomość, wbija się głęboko w nasze serce, w nasze nadzieje, i poprzez to „nadprzyrodzone oczkowanie” wprowadza nowe soki. Wtedy możemy pracować w zupełnie nowych kontekstach i odniesieniach. Soki łaski, jak krew ożywia nasz organizm nadprzyrodzony. Wydajemy na jej kanwie zupełnie nowy owoc, często niespodziewany.

Czasem dokonuje się to późno, pod koniec życia. Jest coś zakodowanego w naturze człowieka, iż w młodości, sile wieku, zazwyczaj ma on wiele do zrobienia w doczesnym kontekście i czas na inne rzeczy, niż sprawy Boże. Bóg pozostaje odległy, ale i cierpliwy. Dopiero po „pierwszym zmęczeniu”, czy też po wyczerpaniu własnych inicjatyw, albo wprost na emeryturze, następuje zderzenie z przejmującą bliskością zbawienia. Jak cień pojawia się wątpienie, że życie mogło zostać zmarnowane, przegrane, poświecone czemuś ulotnemu: ulotnej marności, jak można przetłumaczyć sławne słowa Koheleta: marność nad marnościami (hebr. havel havalim).

Bywa jednak, że Bóg zastrzega sobie sekrety. Na starej dziczce może więcej dokonać. Podobnie jest to – że pozostaniemy w kręgu winnych metafor – do uzyskania najlepszego wina. Istnieje bardzo szlachetny i rzadki rodzaj win zwanych na Morawach „winem zimowym”, a we Francji – vin jaune – winem żółtym. Należy do najdroższych, a otrzymuje się je z soku savagnin w regionie zwanym Jura, niedaleko Burgundii.

Jego produkcja polega na tym, że pozostawia się winogrona na latorośli aż do pierwszego przymrozka, nawet do listopada. Kiedy nastaje pierwsza zimna noc i mróz ścina winne grona, oddziela się w nich słodki sok od wody. Wtedy ogrodnicy mobilizują wszystkie siły, by zebrać ścięte mrozem grona i jeszcze zmrożone odwirować. Inaczej, gdy odtają – butwieją i tracą wartość.

W życiu możemy również doświadczać syndromu starości, nie tylko przekwitania, ale i pozostawionych na naszym drzewie życia owoców, których już nikt nie chce. Mija lato, najwłaściwszy czas na zbiory… Człowiek zaczyna się kurczyć pod wpływem jesiennej słoty i szarugi, zostaje sam z plonem, którego nikt nie zebrał. Czuje się zapomniany, odepchnięty, czas marszczy skórę, witalności ubywa. Rzeczowe rachunki spraw w prostych zestawieniach sygnalizują stratę. Można się zniechęcić, polec obezwładniony ciężarem nieprzydatności. Człowiek czeka na zimny oddech śmierci, mróz kojarzy się z trudnym końcem. Ale być może w pedagogii Boga, niektórzy mogą zasłużyć na cudowność późnego zbioru. Wtedy wszystko nabiera nowego sensu. Być może jest to największa próba ufności wobec Gospodarza Winnicy… Błogosławieni czystego serca, którzy potrafią w tym dostrzec Boga… Błogosławieni, którzy dozwalają uszlachetniać swe spojrzenie…

o. M. Zawada OCD