Modlitwa Karmelu

 

Ogrody rozmodlenia

Karmel oznacza po hebr. „ogród”, w którym wyrasta stary kontemplatywny nurt, wywodzący się z zadziwienia ognistym rydwanem porywającym proroka Eliasza w niebo. Przechowywano ten skarb w grotach palestyńskiego  masywu górskiego pośród synów prorockich. Modlitwa szybowała w niebo, ale i drążyła ziemię, pod uprawę, pod boski lemiesz, kształtujący historię.

Modlitwa ma imię człowieka. Każdy podąża swoją drogą. Modlitwa ma imię Boga. Dla każdego jest Drogą. Karmel najczęściej i najchętniej kojarzy się wielkim modlitewnym nurtem, być może dlatego, że modlitwa jest oddechem życia chrześcijańskiego[1], być może dlatego, że przed modlącym otwiera się Jezus[2].

Kosztowanie mocy Boskich słów

Pierwotnie Karmel zafascynowany prorokiem Eliaszem (1-2 Krl) chciał przechować na ziemi tę niezwykłą gorliwość i pragnął dorównać ogniowi słów i miłości, która go pochłaniała. Słowa Eliasza: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana (1 Krl 19,10), były niegasnącym żarem modlitwy. Modlitwy, która odwoływała się do chwały. Żarliwość rozpalała serca i pozwalała wychodzić z samotności eremów na drogi człowieka, jak kiedyś Eliasza zmuszała, by zastąpił drogę Achabowi (1Krl 17,1).

Modlitwa żywiona pslamodią i – jak mówiła Reguła pierwotna rozważaniem Prawa dzień i noc, była czuwaniem przy tajemnicy Bożych słów, spijaniem ich sensów. W zaciszu doliny Wadi’ain es-Siah, prowadząc życie utkane z Bożych słów, smakowali w sercu potęgi Bożej obecności i słodyczy niebieskich chwał, albo jak określa to autor listu do Hebrajczyków – kosztowali wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku (6,5). Modlitwa stała się czerpaniem. W centrum takiej modlitwy zamieszkiwało zadziwienie naturą obecności Boga, zawarte w słowach spadkobiercy ducha Eliasza – Elizeusza: Żyje Bóg, w którego obecności stoję (2 Krl 3,14). Boski typ obecności, boskie Jestem, z całą mocą wbijało się, ogarniało i porywało życie łacińskich eremitów z Karmelu. Ale jeszcze bardziej było to zapytywaniem i kosztowaniem własnej tajemnicy, ludzkiego „jestem” osadzonego w Boskiej prawdzie. Karmel podziela to wydobywające się z mroków historii pragnienie, by żyć boskim typem obecności, uczyć się Boskiego Jestem. W jej promieniowaniu można zmierzać do kontemplacji, duchowego i pełnego miłości poznania natury rzeczy, do zjednoczenia z Bogiem, zjednoczenia zasadniczo z Jego słowami, z Jego jedynym Słowem. Jest to ten jedyny typ wypowiedzenia, który Karmel przechowuje – wypowiedzenia siebie, tak jak Ojciec kiedyś wypowiedział Syna, rodząc Go. Modlitwa jest rodzeniem. Ale dla Karmelu jest ona jeszcze bardziej drogą milczenia, drogą zasłuchania – ciszy miłującej i stęsknionej. Człowiek, rezygnując od początku z prób wypowiedzenia siebie na modlitwie, umieszcza się świadomie w ciszy jak w wielkim eschatologicznym oczekiwaniu, by Słowo jeszcze mocniej mogło się objawić. Modlitwa jest jak czuwanie u bram Słowa, aby ono nadchodziło i się rodziło. By Słowo mogło zostać przyjęte, winno się czuwać u bram własnych słów, by nie rozpraszały tego, kim człowiek jest i co jest do wymodlenia.

To nadchodzące i rodzące się w człowieku Słowo, jest jedynym uzasadnieniem milczenia i samotności wybranej przez eremitów. Modlitwa karmelitańskich eremów znaczona jest wiekowym syceniem się Słowem. Ci, którzy dostąpili tajemnicy milczenia, dostąpili pełni wieków.

Eremici w pierwotnym samorozumieniu byli bliscy Słowa w tym też znaczeniu, że przy Nim napotykali Maryję. Bracia Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel bratali się ze Słowem, razem ze swą Siostrą. Karmelitańskie czuwanie, przeżuwanie Boskich słów, wplatało się w oczekiwanie Maryi, było wspólnym czuwaniem, oczekiwaniem na narodziny Słowa. Serce synów Eliasza, zwłaszcza po przybyciu do Europy, chciało być jeszcze bardziej Ziemią świętą dla Chrystusa, dalszym, duchowym ciągiem obecności na tej ziemi, po której przechadzał się Pan w porze delikatnego wiatru. Tak więc rozważanie i czuwanie przy Bożych słowach przerodziło się w gościnność dla jedynego Słowa.

Przyjaźń ofiarowana

Karmelitańska modlitwa pogłębiona została i związana z geniuszem św. Teresy z Avila. Swej modlitwy nie wywodzi ani z głębi  pustyni, ani z wnętrza zatłoczonych miast, ale z głębi miłującego serca. Stała się prostą, gorącą odpowiedzią na bardzo szczególne odkrycie, że Bóg jest samotny, że ma tak niewielu przyjaciół. Dlatego modlitwa była rozumiana jako rodzaj wewnętrznej, duchowej gościnności – polegała na towarzyszeniu Dostojnemu Gościowi. Gościnność przekształca się w przyjaźń. Teresa z całą siłą kobiecego przekonania wypowiada słowa o przyjaźni pomiędzy Bogiem a człowiekiem: Modlitwa wewnętrzna… jest… to poufne i przyjacielskie z Bogiem obcowanie i po wiele razy powtarzana rozmowa z Tym, o którym wiem, że mnie miłuje[3]. Modlitwa jest czasem przyjaźni wybieranej i potwierdzanej, czasem wzajemnym. Przemierza dziedziny więzi, dąży do uczynienia miejsca w sercu i całym życiu, w końcu staje się życiem jedynym, wspólnym, zaślubionym. Duchowa przyjaźń zasadza się na odpowiedniości, braterstwie, zbrataniu ducha z Bogiem. To nie tylko pasja poznania i wymiany w przestrzeni osób, ale i chęć widzenia wokół siebie podobnych. Dlatego modlitwa nie zacieśnia się do jakiejś wydumanej i bronionej intymności. Staje się misją – pragnie innych obdarzyć odkrytym skarbem. Dlatego na dnie mistycznego serca nie trwa bierna biesiada, ale pasja, by Bóg był przez wszystkich miłowany. Takiej przyjaźni nie da się zatrzymać żadnym religijnym rozsądkiem.

Wpatrywanie się w Boga

Modlitwa Karmelu wyrasta z podziwu, podziw zaś z zapatrzenia w duchowe piękno Boga.  Teresa podaje bardzo prostą metodę: Przedstaw sobie Pana stojącego tuż przy tobie i patrz…[4]. Nie żądam od was o Nim rozmyślań ani natężonej pracy rozumu, ani zdobywania się na piękne, wysokie myśli i uczucia – żądam tylko, byście na Niego patrzyły…[5]. To właśnie patrząc, usilnie wpatrując się w Boga człowiek oczyszcza swój wewnętrzny, duchowy wzrok. Zwłaszcza modlitwa kontemplacyjna wiąże się z przejściem przez trud oczyszczenia.  Ono uczy zasadniczego widzenia rzeczy. W oczyszczeniu doznaje tej samej prawdy, o której wspomina Jan Paweł II w Novo millenio ineunte: urzeczenie serca (nr 33). Owo „urzeczenie serca” sięga tajemnicy obecnego w człowieku Boga. Przywołajmy znów Teresę: On blisko jest, usłyszy cię bez głosu, nie potrzeba ci skrzydeł, aby latać i szukać Go; wystarczy udać się na samotność i patrzeć i oglądać Go obecnego we własnym wnętrzu i nie oddalając się od Gościa tak drogiego… cieszyć się Nim[6]. Modlitwa jest jak zdzieranie zasłon, welonu przypadkowości, pokonywanie barier zmysłów. W widzeniu natury rzeczy człowiek dociera do prawdy zawartej w rzeczach, w boskim świetle ocenia ich wartość. Modlitwa odsłania dramat niewystarczalności natury i jej skłonność do uwodzenia powierzchownym pięknem. Modlitwa toruje drogę do piękna ukrytego. Uczy się człowiek, jak żyć ukryty dla Boga ukrytego, ogarnięty i zawładnięty Jego tajemnicą.

Ale kontemplacja może rodzić się z wyczerpania. Gdy nie możemy się już dłużej modlić, patrzmy na Niego, radzi bł. Elżbieta w swoim liście[7].Wypatrywanie Boga z głębi niemocy wznoszenia, zza przytłoczenia codziennością… Wtedy sam wzrok umęczony jest modlitwą.

Miłosna uwaga

Powoli człowiek przyzwyczaja się do przebywania w towarzystwie Boga. Rozumie, że nosi w sobie coś na kształt małego nieba, gdzie Bóg założył swoje mieszkanie. Wtedy powstaje coś w rodzaju Bożej atmosfery – jak to nazywa bł. Elżbieta od Trójcy przenajświętszej – którą dusza oddycha[8]. W niej rodzi się głębia spojrzenia przenikliwego. Perłą karmelitańskiej modlitwy jest miłosna uwaga (hiszp. notizia amorosa), jak nazywa ją św. Jan od Krzyża: Dusza powinna tylko z miłością patrzeć na Boga… trwać niewzruszenie z miłosną uwagą prostą i szczerą, jak ten, który otwiera z myślą o miłości. Otwieranie oczu w myślą o miłości pozwala właśnie tę miłość dostrzegać i nieugięcie być wierny dobru. W miłosnej uwadze objawia się to, co godne miłowania, zwłaszcza ten, który Jest Miłością. Miłością obejmuje się całą rzeczywistość i gruntowne dobro, jakie w niej tkwi. Rzeczywistość staje się  ze wszech miar godną miłości. W modlitwie otwierają się oczy na miłość i rzeczywistość. Otwierają się bramy miłowania i zmienia przede wszystkim poczucie czasu, jak u małej Teresy: Mamy zaledwie krótkie chwile naszego życia, aby kochać Jezusa[9]. Czas modlącego zagęszcza się obecnością Boga, tężeje Bogiem, wyściela się dla Niego. Czas staje się czymś najdroższym, ponieważ dokonuje się podstawowe odkrycie: już tu i teraz, nie czekając na nic, można żyć dla Boga i Nim się cieszyć. Modlitwa otwiera oczy, by miłować. W jej płomiennych źrenicach dojrzewa pełnia człowieka.

W miłosnej uwadze człowiek dostępuje niezwykłej łaski, najbardziej rozległej formy wolności – przestaje myśleć o sobie, zapatrzony nade wszystko w Boga. Potrafi wydobywać Go z rzeczywistości, tropić Jego ślady, odnajdywać w szczelinach codziennych spraw. Człowiek wodzi za Bogiem, przyciągany i podbijany przez Niego, powodowany pasją bliskości, zamienia siebie w jedną, niecierpliwą, budzącą nocą tęsknotę. Człowiek rozmodlony staje się powrotem stworzenia do Stwórcy.

Poryw serca

Najpełniej żar modlitwy objawia się w płomienności pragnienia. Wywodzi się ono z najczystszego, boskiego, najbardziej stwórczego pragnienia samego Boga, który zapragnął i stworzył człowieka dla siebie. Człowiek je nosi, niż żyje i w nim się porusza – coś najbardziej pierwotnego dla religii, dla modlitwy. Żyjąc, zmierza ku sobie, ku swej tajemnicy, którą jest Bóg. Sięgając swego początku, sięga jednocześnie Boga, który tkwi u jego początku. Tak modlitwa staje się najszybszym  zmierzaniem do swej tajemnicy, ale i wyprowadza człowieka z siebie. Pragnienie ludzkie życia dla Boga od początku jest wspomagane przez Boskie pragnienie. Wznosi człowieka. Mała Teresa napisze: Dla mnie modlitwa jest wzniesieniem serca, prostym wejrzeniem ku Niebu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i w radości; na koniec jest to coś wielkiego, nadprzyrodzonego, co rozszerza mą duszę i jednoczy mnie z Jezusem[10].

To nie tylko spontaniczne bicie serca dla Chrystusa, ale głęboka, ludzka potrzeba, która wyraża sens samego bycia. Dlatego Karmel jest tradycją, która wyrasta z modlitwy. A może nie tyle z modlitwy, co z rozmodlenia – żyje, by przemodlić życie. Wznoszenie, a raczej poryw serca, bez konieczności artykułowania tysięcznych próśb, bez przypominania Bogu ciągle o moim zagrożonym istnieniu, znaczy, że nie chodzi o słowa, ale – by iść bezpośrednio w Boga. Modlitwa jest jak porwanie w Boga. Razem z człowiekiem jego sprawy zostają porwane w Boga. Porwany w niebiosa już nie potrzebuje mówić o cierpieniu, ale cierpi razem z Bogiem, już nie potrzebuje mówić o miłości, ale miłuje razem z Bogiem, już nie mówi o swoich potrzebach, ale potrzebuje Boga.

W modlitwie dokonuje się rozszerzenie serca, łaska nowego, głębokiego pojmowania. Jest to niezwykła łaska pogłębienia zdolności do miłowania. Serce jest niemal rozrywane przez nieskończoność Boga. Modlitwa jest umiejętnością przyjmowania Boga prawdziwego, rzeczywistego, trwaniem pomimo bólu boskiego przychodzenia. Spragniony Bóg przychodzi i pragnie, by ogień miłości płonął i rozszerzał.

Trawienie miłością

Bł. Elżbieta z Dijon pragnęła modlitwą miłości objąć całe życie: Budzić się w Miłości, poruszać się w Miłości, zasypiać w Miłości, z duszą w jego duszy, z sercem w jego sercu, z oczyma utkwionymi w Jego oczach, aby ten kontakt z Nim mnie oczyszczał i uwalniał od mojej nędzy[11]. Modlitwa to życie dojrzewające pod Boskim wejrzeniem. W kontemplacyjnym świetle wszystko obfituje prawdą, objawia ją i dopowiada. Modlitwa wtedy ma naturę ognia – to droga człowieka trawionego miłością. Św. Jan od Krzyża napisał: wsparty, bez żadnego oparcia; bez światła i w  ciemności kroczę, trawiony miłością. Trawienie miłością znaczy, że modlitwa nie jest środkiem znieczulającym, jakąś terapią wspomagającą dobre samopoczucie, ale swego rodzaju odpowiedzialnością za Boga. Człowiek będący blisko Boga nie może nie kochać Jego boskich zamierzeń, tajemniczych dróg pośród historii. Miłując poświęca się temu dziełu zbawienia, duchowo angażuje; dzieło to w nim dojrzewa. Serce rozpłomienia się tym samym żarem nieugaszonym, który obejmował ducha umierającego Chrystusa  wołaniem „Pragnę”. Modlitwa razem z Chrystusem zstępuje do piekieł i razem z nim zmartwychwstaje. Teresa z Avila pragnęła trwać nawet do skończenia świata w czyśćcu, modląc się o uratowanie przynajmniej niektórych. A Elżbieta się modli: będę gotowa żyć nawet w piekle, aby z piekielnej otchłani bezustannie wznosiła się ku Tobie modlitwa kochającego Cię serca[12].

W świetle takiej modlitwy cierpienie nabiera najbardziej czystego, zbawczego znaczenia. Elżbieta zauważa: To zaś światło ukazuje mi, że cierpienie, w jakiejkolwiek postaci się pojawia, jest największym dowodem miłości, który Bóg może okazać swemu stworzeniu[13]. Karmel poprzez noce ciemne i kontemplację oczyszczenia najbardziej chyba ujawnił duchowe znaczenie modlitewnego cierpienia. Cierpienie, zdecydowane trwanie przy krzyżu,  jest modlitwą kenotyczną, modlitwą posłuszeństwa, uniżenia, która najbardziej wywyższa, pozwala zasiadać po prawicy. Tylko w takiej szkole można mówić, jak Elżbieta[14], o uroku cierpienia, któremu nic nie może dorównać. Dlatego też Teresa z Lisieux wybiera wydziedziczenie, wygnanie: Od dawna już nie należę do siebie, oddałam się całkowicie Jezusowi, który ma teraz pełną swobodę czynienia ze mną tego, co Mu się podoba. On dał mi pociąg do życia w całkowitym wygnaniu, pozwolił poznać wszystkie cierpienia, na jakie bym tam napotkała, pytając mnie, czy chcę wypić ten kielich goryczy do dna[15]. Jej modlitwa, zwłaszcza pod koniec życia sięga w gęsty mrok ponurego ateizmu, gdy zasiada do stołu z grzesznikami, i spożywa gorzki chleb niewiary. Istnieje czas modlitwy gorzkiej jak piołun, gdy nieme słowa zamierają w sercu. Ale człowiek tak heroicznie bierze cierpienie na siebie, by jak bł. Elżbieta, pomóc Jezusowi zapomnieć o cierpieniach[16]. Rozmodlona miłość nie cofa się przed niczym.

Bóg modlitwy  – odpoczynkiem i spotkaniem

Modlitewna miłość choć czasem przemierza drogi krzyżowe, ostatecznie odnajduje status oblubieńczy. Po przejściu pól bitewnych, czasu oczyszczenia, dotrzeć można do komnat Oblubieńca. Jest ona jak radość poranków wyśnionych. Bł. Elżbieta z Dijon przywołuje taki wymiar modlitwy: Ona jest odpoczynkiem, wytchnieniem. Po prostu przychodzimy do Tego, którego kochamy i jak małe dziecko w ramionach matki trwamy przy Nim, pozwalając mówić sercu[17].

Ponieważ modlitwa jest więzią dusz[18], jest wspólnym życiem w ramionach – pomaga nam zatem głębiej wchodzić w tajemnicę Kościoła. Dobrze jest modlić się wzajemnie i spotykać się przy Bogu. Tam nie liczy się ani odległość, ani nie ma rozłąki…[19]. Modlitwa Karmelu nie tylko sięga szczytu ludzkich aspiracji, ale akcentuje wspólne bycie z Bogiem, byciem w Bogu. Ostatecznie to On wszystko ogarnia i zamyka w swej Tajemnicy.

 

O. Marian Zawada OCD

 

 


[1] Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, Dzienniczek (19.03.1899), w: Myśli i słowa, tłum. i opr. J.E Bielecki OCD, Kraków 19982, s. 48.

[2] Bł. Elżbieta…, Dzienniczek z 6.03.1899…, dz. cyt. s. 38.

[3] Św. Teresa od Jezusa, Księga życia 8,5, w: Dzieła, tłum. ks. bp K.P. Kossowski, t. I., Kraków 19873, s.167.

[4] Św. Teresa od Jezusa, Droga doskonałości, 26,1, w: Dzieła, t. II, s. 125.

[5] Tamże.

[6] Tamże, 134.

[7] Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, List 56, w: Myśli i słowa…, s. 77.

[8] Tamże, List 249, s. 145.

[9] Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, List 71, w: Pisma, Kraków 1971, t. II, s. 448.

[10] Tamże, s. 302.

[11] Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, List 177, w: Myśli i słowa…, s. 120.

[12] Dzienniczek, 24.01.1900, w: tamże, s. 62.

[13] List 315, w: tamże, s. 195.

[14] Dzienniczek, 17.03.1899, w: tamże, s. 47.

[15] Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, w: Pisma, Kraków 1971, t. II, s. 279.

[16] Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, Dzienniczek, 12.02.1899 w: Myśli i słowa…, s. 34.

[17] Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, List 123, w: Myśli i słowa…, s. 93.

[18] Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, List 20, w: Myśli i słowa…, s. 31.

[19] Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, List 34, w: Myśli i słowa…, s. 66.