Miłosierdzie słów karcących (o napominaniu grzesznych)
Żyjemy dziś pośród słów i sytuacji miękkich, uprzejmych, a zarazem tanich i sprzedajnych. Poprzez piętrzące się zabiegi i obróbki wokół współczesnych ocen tracimy poczucie rzeczywistego zła czy dobra. Człowiek karmiący się nowoczesną papką półprawd i półproblemów, traci ostrość życia.
Nie trzeba zapuszczać się aż w millenarystyczne nastroje przełomów czasu, ani w meandry epoki wiktoryńskiej czy zalęknionego jansenizmu XIX wieku, by przywoływać twarde, czasem siermiężne słowa, przywracające człowiekowi świadomość jego godności, pozwalające zrzucać zasłony zaślepień.
Dziś jednak jesteśmy coraz bardziej pewni, że tolerancja w złym wydaniu, przymykanie oczu, chowające się za demokracją niegodziwe roszczenia i wszelkie inne kluczenia współczesnego człowieka wymagają korekty, gdyż może być zagubiony podstawowy etos sprawiedliwości.
Gdy sprawiedliwość kona na naszych oczach, gdy nie chce się już oddawać Bogu, tego, co Mu się należy, i człowiekowi tego, co słuszne, ale wszystko pragnie się zawłaszczyć dla siebie, powstają jak pajęczyna sieci grzechu – a dokumenty Kościoła mówią: struktury zła. Należy, jak wielokrotnie wzywał papież Jan Paweł II – nazywać rzeczy po imieniu, zło nazywać złem i dobro dobrem.
Posługę słów prawdziwych Kościół ujął w katalogu uczynków miłosierdzia jako napominanie grzeszników. W Biblii mamy często mowę o tego rodzaju miłosierdziu względem duszy i zbawienia człowieka. Najbardziej wstrząsające wydarzenie dotyczy Dawida (2 Sm 11-12). Uwiódł on żonę Uriasza Chetyty – przepiękną Batszebę, z którą poczyna dziecko. To pierwszy etap zaślepienia – namiętnością piękna. Ale Dawid posuwa się dalej. Nie mogąc nakłonić męża do powrotu do domu, pisze list do dowódcy Joaba, by ten wystawił go i opuścił podczas walki. Uriasz ginie, a Bóg przywołuje proroka Natana, by ten opowiedział królowi bajkę o bogaczu, który zabiera na ucztę ostatnią owcę pewnemu biedakowi. Król tak się rozsierdził, że zażądał wyroku śmierci dla łajdaka. Wtedy Natan gromi króla: Ty jesteś tym człowiekiem (2 Sm 12,7). Przerażony Dawid zadrżał i zaczął pokutować. Dzięki odważnym słowom proroka, który nie bał się potęgi króla ład duchowy został ocalony.
Inny przykład pochodzi z Księgi Jonasza. Bóg powołuje proroka z Izraela, by głosił napomnienie mieszkańcom Niniwy: Wstań, idź do Niniwy, wielkiego miasta, i głoś jej upomnienie, które Ja ci zlecam:… Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona… (Jon 3,3-4). I jak wiemy, Niniwa aż po króla – uwierzyła i siadła w popiele (Jon 3,6). Słowa napomnienia tak potrafią zmieniać historię, że rzeczywiście Bóg może burzyć i powoływać do bytu nowe światy. Na pewno, po słowach napomnienia umarła grzeszna Niniwa, a narodziła się nowa – nawrócona. Aż tak kreatywną moc posiadają słowa napomnienia!
Oczywiście z Ewangelii znamy historię słów Chrystusa, słów prawdziwych, jednoznacznych. Trafiały one na różny grunt, na serce Magdaleny, wielu ludzi odnajdujących światło nowej religii. Ale padały również na twarde i lodowate serca ludzi związanych z instytucjami religijnymi. Posługa wywoływała niewiarygodną zajadłość. Religijni „funkcjonariusze” czuli się zdemaskowani i odarci w uzurpowanej chwały. Robili wszystko, by słowa te, by jedyne Słowo, zagłuszyć, ośmieszyć, pochwycić w swe drapieżne szpony. Gdyż serca ich stały się twarde jak diament (Za 7,12). Do dziś mamy do czynienia z różnymi sercami, różnymi drogami, ale zasiane słowa działają, rosną, pęcznieją, owocują.
Jeżeli pragniemy kształtować wyobraźnię miłosierdzia, należy podjąć jako osobiste zadanie, spokojną, pełną miłości posługę napominania. Powaga sytuacji wyzwala powagę słów. Należałoby to odróżnić od codziennego wiercenia bliskim „dziury w brzuchu”, uporczywego narzekania i udowadniania komuś, że jest do niczego. Takie, nie są słowami napomnienia, one wracają i znienacka uderzają w tego, który je wypowiedział bez prawdy i miłości.
Napomnienie jest częścią wzrastania, duchowego rozwoju pokoleń. Każde pokolenia wprowadza nowe wartości, ma pewną historyczną rolę. Napominać, to nie znaczy tylko karcić słowem czy wzrokiem. Znaczy też pomagać odkrywać głębszy sens życia, ukazywać trudniejsze piękno, wyższe aspiracje.
Napominanie to również porządkowanie życia, nie tylko czyjegoś, ale i własnego. Do napomnienia należy z pokorą dorastać. Napominanie udzielane „z góry”, z gniewnym obliczem, z pretensją zdrady nie jest prawdziwe. Napominający winien najpierw zrobić remanent w swoim życiu, aby nie ośmieszać Ewangelii.
Dlatego w delikatności dorastajmy do stanowczości słów. Niech napomnienie nie pobudza nas do gniewu, a gniew do napomnienia: wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je, stosując karcenie i napominanie Pańskie! (Ef 6,4). To wielka sztuka – napominać w Panu. To nie używanie autorytetu Boga, gdy kończy się własny, to pokorne rozświetlanie drogi. Najpiękniej napomina się śpiewając: napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach (Kol 3,16).
O. Marian Zawada OCD