Rzecz o idolatrii

Religijne inscenizacje człowieka żywiołów, czyli rzecz o idolatrii

 

Żywioły wstrząsają naturą, przewalają się przez historię i przez serce człowieka, nie tylko nimi zakłopotanego, ale przez nie często rozbitego. Żywioły to zasadniczo metafora wszelkich nadciągających huraganów, trawiących płomieni, twardej wyschłej ziemi, na której nie da się już żyć, jak i odmęty wód topiących wszystko, co wartościowe. Św. Pawłowi zawdzięczamy doskonałe wyrażenie: człowieka żyjącego w niewoli żywiołów tego świata (Ga 4,3). W żywiołach zadomowił się znakomicie stary człowiek.


Dawny człowiek to grzeszna, upadła, skupiona na doczesności i zmysłowości kondycja i tendencja zawarta w strukturze ludzkiej. Żyje według doczesnego sposobu tego świata, według sposobu Władcy mocarstwa powietrza, to jest ducha, który działa teraz w synach buntu (Ef 2,2). Wyrasta z ginącego nasienia (1P 1,23) i sieje w ciele. Kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne (Ga 6,8). Oznacza to nie tylko nieuchronność przemijania, ale martwe życie, tonące w zdawkowych formach śmierci. Człowiek zmysłowy żywi gorzką zazdrość i skłonność do kłótni i sprzeciwia się kłamstwem prawdzie (Jk 3,14). Ta zazdrość wydała owoc w postępowaniu ludzi starego, faryzejskiego systemu religijnego skupionego wokół świątyni. W konfrontacji z prawdziwym Bogiem w Chrystusie byli zdolni jedynie do postaw asekuracyjnych, wynikających z zazdrości i lęku: Patrz – świat poszedł za Nim (J 12,19). Nie liczyła się prawda, Boża sprawa, ale tracone wpływy, poczucie władzy, a zatem należało jak najszybciej zlikwidować zagrożenie. Tego typu uwikłanie dawnego człowieka, świadczy, że opanowała go nie zstępująca z góry mądrość, ale mądrość ziemska, zmysłowa i szatańska (Jk 3,15). Umysłem pogrążeni w mroku, obcy dla życia Bożego, na skutek tkwiącej w nich niewiedzy, na skutek zatwardziałości serca (Ef 4,18), nie byli zdolni do przyjęcia prawdziwego Boga, ani Jego orędzia.

Istotę dawnego człowieka można określić jako podleganie żywiołom upadłej natury, żywiołom w sensie zewnętrznym i wewnętrznym. Mówiąc o żywiołach zewnętrznych mamy na myśli naturę w sensie szerokim, ład i dzikość żywiołów natury, oraz żywioł ludzki: życie społeczne, polityczne, religijne, zmagania interesów i celów przeróżnych grup, wspólnot, układów, itd., co Sobór Watykański II nazywa światem, będącym widownią historii rodzaju ludzkiego (GS 2). Na tej widowni dokonują się przemiany nieraz bezładnie, a… sama wyrazistsza świadomość rozdźwięków istniejących w świecie rodzi lub wzmaga sprzeczności i zakłócenia równowagi (GS 8).

Żywioły wewnętrzne to instynkty, popędy, mroczne pragnienia, wszystko, co wiąże człowieka z niższą częścią natury i powoduje, że w jego sercu wiele elementów zwalcza się nawzajem (GS 10). Po grzechu stosunek do samego siebie stał się sprzeczny i ambiwalentny, podobnie jak cały człowiek[1]. One to, gdy dominują, umysł zupełnie pogrążają w ciemności, prowadząc do zupełnego chaosu i zniszczenia.

Dawny człowiek żyje w niewoli nieprzyjaciela naszego zbawienia. Niewola owa oznacza zniewolenie umysłu i religijnej wyobraźni. Zniewolony zmysłowym sposobem myślenia nie tylko ma zły stosunek do natury, ale nie trzyma się mocno Głowy (Kol 2,19). Z jednej strony bowiem nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać (1Kor 2,14).

Człowiek żywiołów nie ma dostępu do doniosłości znaczenia Stwórcy. Upadaniu w żywioły towarzyszy proces nikczemnienia. Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy (Rz 1,25). Odwrócenie od Boga powoduje, że człowiek szuka nowych form dla swej religijności, organizując się i ograniczając do tego, co bardziej wyraża jego wnętrze, niż tajemnicę Stwórcy. Jest to zupełnie zarzucenie porządku teologicznego na rzecz antropologicznego, a w konsekwencji zamiana treści religii z wiary na personalne wyrażanie religijnych uczuć czy stanów.

W Liście do Rzymian św. Paweł kreśli charakterystykę człowieka wewnętrznych żywiołów:

 

A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwe poznanie Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi. Pełni są też wszelakiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości. Oddani zazdrości, zabójstwu, waśniom, podstępowi, złośliwości; potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, w tym, co złe – pomysłowi, rodzicom nieposłuszni, bezrozumni, niestali, bez serca, bez litości. Oni to, mimo że dobrze znają wyrok Boży, iż ci, którzy się takich czynów dopuszczają, winni są śmierci, nie tylko je popełniają, ale nadto chwalą tych, którzy to czynią (Rz 1, 28-32).

 

Upadających w żywioły czekają dwie konsekwencje:

–          wydanie na pastwę na nic niezdatnego rozumu (Rz 1,28);

–          wydanie poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości (Rz 1,25).

Można by to rozumieć jako bezczeszczenie myślenia i ciała, zaślepienie umysłu i zaćmienie serca. Chory umysł i chore serce rodzą chorą religię uprawianą zgodnie z zasadami kultu własnego pomysłu (Kol 2,23). Ale już nie Bóg stanowi w niej przedmiot uwielbienia.

I.2. Detronizacje Boga

Typowa idolatria, domena dawnego człowieka – czczenie stworzenia, ma według Księgi Mądrości dwa źródła: dla żyjących sidłem stało się to, że ludzie, ulegając nieszczęściu lub władzy, nadali nieprzekazywalne Imię kamieniom i drewnom (Mdr 14,21). Pójdźmy śladem Przedwiecznej Mądrości, by odnaleźć i rozeznać te dwie praprzyczyny poniżenia Boga i człowieka. Pierwsza u podstaw ma lęk, druga – wyniosłość. Zaznaczam, że interesuje nas taka interpretacja władzy i nieszczęścia, które zamykają jedynie w doczesności i prowadzą ku śmierci. Nieszczęście interpretowane jest często w kategoriach straty czy śmierci, a władza, jako rodzaj potwierdzonego istnienia. Nieszczęście wyraża lęk przed umieraniem, a więc uniemożliwienie w konsekwencji rodzenia duchowego, a zdegenerowana władza – symulowanie rodzenia, a zatem stanowi narodziny z fałszywego, nieżywego Boga.

2.1. Nieszczęście

Nieszczęście jest sytuacją częściowej lub całkowitej utraty lub naruszenia dotychczasowego świata, w którym człowiek się zadomowił, w sensie fizycznym lub duchowym. Pierwszą reakcją jest oczywista próba jego uniknięcia. To, co nas interesuje, to mechanizmy, które w nieszczęściu doprowadzają do porzucenia Boga i szukają innych rozwiązań.

Zdajemy sobie sprawę, że samo nieszczęście, zwłaszcza zmasowane, może doprowadzić do kryzysu wiary, oddalić od Boga, ponieważ wyznawany Bóg zawodzi, nie przynosi oczekiwanego wyzwolenia lub obrony. Dlatego zamęt historii sprzyja szukaniu zabezpieczeń poza Bogiem, gdy człowiek chce się ocalić za wszelką cenę. Dla człowieka dawnego, którego horyzont ogranicza się do ziemi i doczesności, wszystko, co można ocalić znajduje się wokół niego i w tym jednym wymiarze. Poza tym jest on zainteresowany jeszcze czymś bardziej zasadniczym: by żyć, musi się ocalić przed Bogiem.

Żyjąc, człowiek uświadamia sobie swą kruchość, przemijalność, w kontekście zarówno potęg sił natury, jaki zagrożenia, które płynie z obecności innych, nie zawsze poczciwych i szlachetnych ludzi. Ten pierwotny lęk przed możliwym czy nieznanym nieszczęściem domaga się wręcz poszukiwania materialnej i duchowej ochrony. Zwłaszcza wtedy, gdy człowieka otoczyły nieszczęścia, których nie ma liczby (Ps 40,13), stara się on ocalić swe posiadłości i życie. Tak było z Achazem za czasów proroka Izajasza. Kiedy dowiedział się, że Aramejczycy zamierza podbić Jerozolimę, zadrżało serce króla i serce ludu jego, jak drżą od wichru drzewa w lesie (Iz 7,3). Bóg jednak inaczej widzi sytuację, nie podziela powodów do obaw. Wysyła Izajasza ze słowami do króla: Uważaj, bądź spokojny, nie bój się!… Niech twoje serce nie słabnie z powodu tych dwóch oto niedopałków dymiących głowni (Iz 7,4). Jednak Achaz nie chciał słuchać Boga, nie chciał znaków, posłuchał swych lęków. Poprosił o pomoc Asyryjczyków, którzy co prawda, pobili sprzysiężonych królów Resina i Pekacha, ale Jerozolima utraciła niezależność i została zmuszona do wprowadzenia kultu asyryjskiego Baala.

Dawny człowiek, szukając doczesnych rozwiązań, wikła się w jeszcze większe nieszczęścia. Ponieważ nawałnice przewalają się przez historię, ludzki czas i terytoria, człowiek żywiołów ulega prawu większej skuteczności. W świecie żywiołów, jeden z nich może zabezpieczyć przed innym. Takie przeświadczenie często staje się częścią światopoglądu. Skuteczności i powagi nowym bogom dodaje nie tylko ich siła prewencyjna, ale i dobrobyt, wysoki status materialny, który rzekomo wnoszą w życie ludzkie.

Taką sytuację spotykamy za czasów proroka Eliasza, który pojawia się w samym centrum sporu o nieszczęście. Achab, syn Ormiego ożeniony z Izebel, córką króla Tyru, który przeżywa niezwykłą prosperitę ekonomiczną, w związku z rozwojem floty i handlu, zainteresowany jest również wprowadzeniem kultu Baala, który jest bogiem dobrobytu i potwierdzeniem wszystkich doczesnych atrybutów wielkości: obfitości plonów, zwycięstwa w wojnach, płodności, gwarancją cyklów słońca i pór deszczowych. W Księgach Królewskich czytamy o spotkaniu króla i proroka. Gdy Achab zobaczył Eliasza, powiedział mu: To ty jesteś ten dręczyciel Izraela! A on mu odrzekł: Nie ja dręczę Izraela, ale właśnie ty… waszym porzucaniem przykazań Pańskich, a ponadto ty poszedłeś za Baalami (1Krl 18,17-18). Król i jego dwór suszę sprowadzoną na ziemie Izraela interpretuje jako złośliwą interwencję Eliasza, zaś Eliasz właśnie suszą kompromituje boga Baala i objawia jego całkowitą niemoc. Ukazuje jednocześnie prawdziwe źródła klęski – odejście od Boga. Jednak dwór, zamiast nawrócenia i przemiany obyczajów, rozwija jeszcze bardziej zabójczy kult, mieszając krew własnych dzieci ze spodziewaną lepszą przyszłością. Kiedy nie służy się Bogu, każda doczesna nadzieja jakiegoś lepszego czasu ociera się o zabijanie, nienarodzonych, czy już zrodzonych, przeróżne zabijanie bliźniego, duchowe czy materialne, w nierozumnym, szalonym wyścigu do lepszego świata. Taka forma uciekania w lepsze może stać się źródłem zupełnego unicestwienia.

Dawny człowiek kieruje się jako zasadą potrzebą ocalenia siebie i tego, co posiada. Ma to przeróżne znaczenia: od fizycznego, materialnego zachowania życia i posiadania, aż po zachowanie osiągniętego prestiżu, osobistego obrazu samego siebie. Dawny człowiek pragnie w przedziwny sposób zachować również wolność od Boga.

Zazwyczaj nieszczęście, postrzegane jako zagrożenie utraty świata, wywołuje pragnienie, by go ocalić za wszelką cenę, a podkreślając nasz punkt widzenia – nawet za cenę porzucenia Boga i Jego dróg. Zachowanie świata i siebie potęguje się, gdy na niebie gromadzą się chmury, przychodzi czas trudny, gdy nadciągają wielkie tragedie społeczne bądź osobiste. Dawny człowiek pyta siebie: Czy ostoi się twoje serce, a ręce będą na tyle mocne w owych dniach? (Ez 22,14), a nie znajdując pozytywnej odpowiedzi, powierza się żywiołom. To drżenie ciała, dziki strach przed nieznanym, jest źródłem panicznych rozwiązań i jednocześnie potwierdzeniem struktur śmierci, w których tkwi dawny człowiek.

Jest to strach, który wywodzi się z grzechu, strach zwłaszcza przed Bogiem. Lęk dawnego człowieka niewątpliwie narodził się w grzechu i naznaczył swą obecnością jego struktury. Po wyciągnięciu ręki po owoc drzewa wiadomości, widząc zbliżającego się Boga, Adam się przestraszył: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się (Rdz 3,10). To jest przedziwne: bliskość Boga przechodzącego jest źródłem przerażenia.

Wyznanie Adama odsłania nam drogę rozumowania: lęk wywołany jest przez nagość człowieka. Owa nagość jest rodzajem istnienia ogołoconego, obnażonego, bez chwały; to okrutna samotność, oddzielenie od Boga. Nagość staje się świadkiem zdradzonego człowieczeństwa. Rodzi ona pragnienie zasłonięcia, ukrycia. Pytanie zatem bardzo podstawowe: co lęk pragnie zasłonić? Właśnie prawdę o grzechu.

Dawny człowiek, zrodzony z grzechu, musi mieć dostęp do niego. Nieszczęściem dla niego jest utrata uczestnictwa w przestrzeni zła. Będzie on zatem chronił grzech: nie tylko lekceważył jego moralny wymiar, usprawiedliwiał, ale – i to jest zasadnicze w zrozumieniu tego problemu – otaczał go chwałą.

Ale lęk ten ma podwójną strukturę, dawny człowiek obawia się utraty dostępu do grzechu, po drugie, sam grzech jest źródłem lęku. Lęk związany jest najbardziej zasadniczo z nieistnieniem. W istocie jest lękiem niebycia. Pojawia się on dlatego, że sam grzech nie ma prawa do istnienia. Dzieje się tak dlatego, iż Bóg grzechu nie stwarza, nie dokonuje. Jego istnienia nie można w jakikolwiek sposób usprawiedliwić, nie można go uprawomocnić, zaakceptować. Lęk to reakcja na grzech, który oświetla swą obecnością nadciągający Bóg. To reakcja na uczynione i podjęte zło, czyli coś, czego Bóg nie czyni, co nie może w Bogu znaleźć potwierdzenia.

Następnie, człowiek wyciągając rękę po owoc wiadomości pragnął jeszcze większego szczęścia, jeszcze większej wielkości, ale w grzechu pierworodnym napotkał trwogę pustki. Powinniśmy przetłumaczyć słowa Adama: Przestraszyłem się, bo jestem pusty, bo nie jestem. Ten który jest i ten, który nie jest, oto kompozycja, w której pojawia się źródłowo brzmienie lęku. Istnienie Boga kwestionuje istnienie dawnego człowieka, nie może on dopuścić do konfrontacji z Nim, gdyż jest to śmiertelne zagrożenie. W ten sposób dotykamy istoty: dawny człowiek uważa Boga za swe największe nieszczęście. Woli uciec w inne nieszczęścia, niż napotkać Stwórcę i poddać się Mu. Tu też tkwi źródło zatwardziałości serca.

Dotknijmy jeszcze jednego problemu. Dawny człowiek zbudowany z kłamstwa nienawidzi prawdy, zwłaszcza Prawdy Odwiecznej. Zainteresowany jest ochroną swego kłamliwego image. Utratę dobrej twarzy uważa za jedno z największych nieszczęść. Dlatego lęk, z jego potrzebą ukrycia, rozwija się zasadniczo w potrzebie ukrycia własnych czynów. Chrystus poucza nas: Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków (J 3,20). Ten lęk można określić jako lęk przed światłem. Księga Mądrości wyjaśnia duchowy wymiar lęku. Mówi ona najpierw o straszliwej nocy, której nie można rozświetlić, a następnie o więzieniu bez krat:

 

Ci, którzy mniemali, że się ukryją z grzechami tajemnymi pod ciemną zasłoną zapomnienia, pogrążeni zostali w ciemnościach, wielce zatrwożeni i przerażeni […] I ani żadna siła ognia nie mogła dać światła, ani jasne płomienie gwiazd nie zdołały rozświetlić owej strasznej nocy […] Ci, którzy przyrzekali duszę schorzałą uwolnić od strachów i niepokojów, sami chorowali na strach wart śmiechu… Bo strach to nic innego jak zdradziecka odmowa pomocy ze strony rozumowania […] I tak padał każdy, gdzie się kto znajdował, i był więziony, zamknięty w więzieniu bez krat (Mdr 17,3-15).

 

Nierozumność dla owego starożytnego mędrca oznacza nieprawość. Człowiek ma mocną potrzebę bycia w porządku, usprawiedliwienia, a praktycznie czasami zamazuje swój grzech. Słowem pragnie go ukryć. Znów powraca element ukrycia przed światłem Boga. Lęk zagospodarowuje tę przestrzeń i alarmuje zagrożeniem zdemaskowania. Dawny człowiek jest zbudowany z grzechu, dlatego uważa prawdę i Boga za największe zagrożenie dla swego istnienia. Ponieważ musi grzechem się karmić, musi dokonać pewnej operacji taktycznej: uprawomocnić grzech. Będąc niewolnikiem tego, co niskie i prymitywne, co niegodne, chce pomniejszyć koszty niewoli, nobilitując grzeszne sytuacje, jako najbardziej pożądane. Św. Paweł charakteryzuje ten stan: Ich losem – zagłada, ich bogiem – brzuch, a chwała – w tym, czego winni się wstydzić. To ci, których dążenia są przyziemne (Flp 3,19). Dla człowieka, który stoi w porządku natury najwyżej, jest to uwłaczające, by podlegać i służyć temu, co niższe. Zatem jedynym rozsądnym rozwiązaniem, by bez większego wysiłku zachować status quo, jest wywyższenie, nadanie wysokiej rangi, najlepiej boskiej – temu, czemu się służy. W ten sposób niższe już nie uwiera, nie poniża, nie przynosi ujmy. Następuje swego rodzaju ubóstwienie, gloryfikacja niewoli grzechu.

Jest jeszcze jeden szczególny przypadek w omawianym temacie – gdy nieszczęście samo w sobie staje się bożkiem. Czasem zaskakuje, jak ludzie bardzo są przywiązani do swego cierpienia. Ono ich usprawiedliwia, nobilituje, uwalnia łzy i pozwala wybuchać pretensjom, oskarżać. Wtedy rany się hołubi, pielęgnuje, ale grzeszne przywiązanie do cierpienia objawia najbardziej demoniczną stronę w naturze człowieka. Wchodzi on nie tylko w rolę sędziego, oskarżyciela, który dniem i nocą oskarża…[braci] przed Bogiem naszym (Ap 12,10), jak to czyni szatan, ale zuchwale oskarża samego Boga. Gdy za oskarżaniem idzie domaganie się od Boga wyjaśnień, usprawiedliwienia, uzasadnień, wyraża to najbardziej arogancki stosunek do Stwórcy. Mamy bowiem do czynienia z zajęciem miejsca, które przynależy Bogu jako sędziemu, z zasadniczym fałszem eschatologicznym.

Podsumowując, należy stwierdzić, iż nieszczęście samo w sobie może być źródłem odejścia od Boga, zwłaszcza pasmo nieszczęść może naruszyć wiarę, ale w istocie prawdziwym nieszczęściem człowieka zmysłowego jest bliskość Boga i odcięcie go od zmysłowych, grzesznych sytuacji.

Człowiek szukając schronienia przed nieszczęściem jednocześnie określa i poszukuje archetypu ojca, a także zbawiciela. Widzimy, że rodzaj zbawienia u człowieka dawnego nie jest pojęciem jednoznacznym, szuka bowiem zbawienia konsekwentnie poza Bogiem. W istocie pragnie być ojcem sam dla siebie, być autorem własnego ocalenia.

2.2. Władza

Drugim źródłem oddalenia od Boga jest władza. Jest ona dobrem rzadkim, a zatem dla ziemskiego człowieka szczególnie atrakcyjna – jest rzadkim bogiem, ale za to najbardziej krwawym, najbardziej domagającym się ofiar. Stawia ona na panteonie, dlatego trudno tu rozróżnić władców od bogów. Doczesnemu człowiekowi są miłe trony i berła (Mdr 6,21), to ukryta forma uwiecznienia, a nawet ubóstwienia.

Tacy żyją w kontekście doczesności, bardziej bowiem umiłowali chwałę ludzką aniżeli chwałę Bożą (J 12,43). Umiłowanie siebie, swoich słów, zachowań, zwyczajów, obfituje wyniosłością stylu, ale wewnętrznie jest puste, nic go nie ożywia, jest martwym ojcostwem, próbą trupiej animacji. Taka w sensie duchowym jest pycha – szuka tylko tego, co ją powiększa. Człowiek dawny, trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia (Jk 3,6).

Władza wiąże się z afirmacją władcy, wyniesieniem ponad innych, a więc niezwykle łatwo utrwala konwencje pychy. Doznając wywyższenia, człowiek jednocześnie znajduje potwierdzenie dla wszystkich osobistych przekonań i poczynań, które posługując się władzą, łatwo wymuszać na poddanych. Własne poglądy władcy: na prawdziwe i nieprawdziwe, właściwe i niewłaściwe, piękne i odrażające, przyjaciół i nieprzyjaciół, wreszcie na dobro i zło, stają się łatwo osią podziałów rzeczywistości, którą się mozolnie porządkuje.

Władza nabiera łatwo charakteru religijnego[2], tzn. doczesny człowiek tak reżyseruje scenę, którą włada, by żyła na niego, jak słońce szukające jedynie satelitów. Bywa, że pod pozorem szukania dobra poddanych, przejmuje się coraz większą kontrolę nad ludźmi, nad inicjatywami, myśleniem, aż po wymuszanie bezkrytycznej tolerancji, a nawet ubóstwiania poczynań jaśnie panującego.

Jeżeli władza organizuje się jako religia, pojawia się wykładnia „dobrej nowiny”, będącej zazwyczaj kompilacją przekonań władcy (mniej lub bardziej udaną ideologią), która forsuje i broni czasem bezsensownych idei i pomysłów. Bardzo szybko pojawia się podział na wiernych (political correctness) i potępianych „heretyków” (spychanych i kodowanych jako opozycja, zdrajcy, buntownicy, zagrożenie). Jeżeli nawet nie ma opozycji, należy ją stworzyć jako kontrast, tło, które dodaje pozytywny koloryt. „Opozycja” nie tylko pozwala świętować rytualne zwycięstwa, co nadaje smak samej władzy.

Chora władza może być tak skuteczna ponieważ szafuje bardzo mocnym narzędziem: usprawiedliwieniem, odpuszczaniem grzechów i występków, ochroną przed odpowiedzialnością karną, krytyką, a nawet zdejmuje ciężar winy. Słowem, ofiaruje poddanym zbawienie. Tłumaczy to niemożliwość otwartego i uczciwego postawienia wielu spraw, niedopuszczania do konfrontacji, ujawniania prawdy. Taka władza ze swoim niebem stanowi bardzo jaskrawy dowód na porzucenie prawdziwych dróg Bożych, na wybór demonicznej alternatywy. Ten mechanizm łagodzi wewnętrzną pogardę dla siebie za zdradzanie prawdy. Im bardziej ta pogarda dochodzi do głosu, tym mocniej głosi się zwycięstwo władzy.

Uczestniczenie we władzy szybko prowadzi do pokusy jej gromadzenia, poszerzania. Rozwija się i ubogaca liturgia czołobitności, potwierdzeń, dobrodusznego przynoszenia i rozdzielnia darów i przywilejów – świętowanie panowania. Wstęp do świątyń władzy zastrzeżony jest jedynie dla prawomyślnych, lojalnych, usłużnych. Niewolnik żywiołów nie wychodzi poza niewolnicze układy z ludźmi, szuka ich usidlenia i tak reżyseruje relacje, by torowały drogę do niewoli.

Sprawna władza dla dobra wspólnego organizuje siatkę szpiegów, donosicieli, denuncjatorów, prowokatorów, by kontrolować nieoficjalny obieg informacji i działań. Informacja i dostęp do niej jest szczególną formą władzy. Dawny człowiek zwłaszcza tutaj wiedzie prym: nikt inny, poza nami – panującymi i tymi, których łaskawie się dopuszcza do majestatu, nie jest kompetentny, zdolny do właściwych ocen i decyzji. Nieprzychylnych systemowi konsekwentnie się kompromituje, ośmiesza, bądź – w pełni siły, traktuje ironicznie, jako tło dla własnej arogancji. Właściwie dobrana i dozowana informacja kształtuje pożądany image nie tylko władzy, ale i rzeczywistości. W takiej e-rzeczywistości istnieje tylko wspólnota władzy, wszystkim innym odmawia się istnienia. Kontrola informacji jest potrzeba w jeszcze jednym celu: stanowi ochronę przed rozpowszechnieniem się błędów i porażek, zmniejsza zatem psychologiczny i społeczny koszt sprawowania władzy i odpowiedzialności za nią.

Dynamiczna władza, skoro ma być religijna, inwestuje w swoje misje: propagowanie i utrwalanie opinii, pozyskiwanie nowych sprzysiężonych przyjaciół, terytoriów, towarów, które sycą i karmią, itd. Na misjach i na własnym terenie są potrzebne spektakularne zwycięstwa: nie tylko obecność, ale i świadomość, że nasz Bóg jest po naszej stronie. Żeby nie dopuścić do eskalacji krytyki zamęcza się poddanych szeregiem pozornych działań, mających oczywiście na celu ulepszenie systemu i stworzenie wrażenia, że mają oni wpływ na sprawy. Przedziwne jest zamiłowanie do pozoru.

Dawny człowiek najchętniej organizuje władzę w system. Kiedy system staje się jedynym celem, tworzy się i interpretuje prawo, które ją chroni i nie dopuszcza do jej utraty. Dlatego spycha poddanych i izoluje od centrum dowodzenia. Schorowana władza nie jest już niczym zainteresowana, poza jej utrzymaniem, jej utrwaleniem, jej konsumpcją. Religijny system władzy czerpie swe uzasadnienie z boga, któremu służy, ale nie jest to już Bóg prawdziwy, ale sama Władza. Dla dawnego człowieka ideałem jest absolutna, boska władza nad rzeczywistością. Uzurpuje ją sobie, ponieważ jest to po części spieranie się Bogiem.

Istnieje jednak jeszcze głębsza warstwa. Dawny człowiek, odziany we wszystkie atrybuty władzy, widzi w niej jedno słabe miejsce. Mianowicie, do władzy potrzebuje innych. Posmak władzy, tak pożądany, ma swą cenę: najpierw musi zabiegać o jej przejęcie, następnie musi ją chronić. W głębi serca nie potrafi tego znieść, to go upokarza. Władza staje się niewolą, sidłem. Gardzi tymi, dzięki którym osiąga i kontynuuje swą władzę. Ponieważ nie bierze pod uwagę Boga, gardzi Nim, jednocześnie gardzi ludźmi, a w końcu gardzi i sobą. Koło się zamyka, ale taniec władzy trwa. Jest to taniec śmierci.

Można by przywołać mądrego Koheleta: To wszystko widziałem, zwracając uwagę na wszystkie sprawy, jakie się dzieją pod słońcem, w czasie gdy człowiek jeden panuje nad drugim, na jego nieszczęście (Koh 8,9). W przywołanym tekście władza i nieszczęście spotykają się pod wspólnym dachem.

Władza jest w jednej z warstw sporem o ojcostwo. Dawny człowiek pragnie, poprzez władzę być ojcem rzeczywistości, a więc niejako wszystko poczynać i rodzić. Innymi słowy, jedynie to, ma prawo do istnienia, czemu dał osobiście początek. Sprawując władzę zawłaszcza sobie każdą inicjację, każdy początek, czy to idei, pomysłu, czy dzieła. Taki monopol ojcostwa doprowadza prędzej czy później do zakwestionowania Boga jako Ojca, a następnie do zupełnego wyeliminowania Go, jako zasady stwórczej. Władza absolutna rości sobie prawo do absolutnego początku. Chce, by od niej zaczynały się ery i epoki, nowy czas, wyłączność zasiewu.

Nie wchodząc głębiej w problemy zaznaczmy jedynie, że ubieganie się o władzę nie znajduje żadnego uzasadnienia w słowach Chrystusa, który mówi wyraźnie o służbie: Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym (Mk 10,43).

Chora władza jest najbardziej stanowczym polemizowaniem z Bogiem. Gdy uzurpuje Jego moc i w sposób magiczny usiłuje Go podporządkować, mamy do czynienia z próbą zamiany ról w ojcostwie: zuchwały władca pragnie być stwórcą Boga. Jest to dla dawnego człowieka zupełnie realne zadanie, a nawet powołanie, które z namaszczeniem sprawuje. Trudzi się kreacją bogów.

 

***

Przedstawiona powyżej władza żywiołów nad człowiekiem w tych dwóch nurtach: wiązania siebie z nieszczęściem i władzą, obfituje zasadniczo martwotą religijną. Kiedy cierpienie i władza stają się paniami serca, wymuszają służbę niepomiernie. Stają się wewnętrzną tyranią, a czas i terytoria wyścielane są spustoszeniem. Najbardziej widoczne jest to tam, gdzie obie panie się wspomagają siebie, gdzie świadomość bólu odbiera rozum a władza zastyga w meandrach wielkości. Człowiek duchowy winien uporać się z tymi dwoma źródłami idolatrii.

 

O. Marian Zawada OCD

 

 


[1] M. Schulz, „Upadła” natura. Człowiek i stworzenie w mocy grzechu, w: Communio 128(2002), s. 39-40.

[2] Ciekawą analizę religijnych komponentów totalitaryzmu opracował Alain Besançon.