Sł. B. Piotr Semenenko CR

Urodził się 29 czerwca 1814 w Dolistowie koło Tykocinia, w kalwińsko-prawosławnej rodzinie. Pomimo tego został ochrzczony w Kościele katolickim. W 1830 rozpoczyna studia w Wilnie, lecz po klęsce Powstania listopadowego emigruje do Francji. Spotkanie z Bogdanem Jańskim ma istotny wpływ na jego życie, gdyż dostaje się do kręgu katolickich intelektualistów, a w 1835 roku dochodzi do jego nawrócenia i wiąże się ze zgromadzeniem Zmartwychwstańców. W latach 1831-1841 zdobywa wykształcenie i doktorat na Collegium Romanum w Paryżu. Po 1840 roku zostaje przełożonym Zmartwychwstańców i pisze dla nich regułę. W 1873 roku zostaje wybrany generałem, piastując ten urząd do końca życia. Przyczynia się do powstania wspiera inne zgromadzenia: niepokalanek, nazaretanek, felicjanek, zmartwychwstanek, józefitek. Umiera 18 listopada 1886 roku. Obecnie trwa proces beatyfikacyjny. Do interesujących nas dzieł należy zaliczyć Mistykę ułożoną podług nauk konferencyjnych.

 

 

Teksty

 

Wiara mistyczna

Życie nadprzyrodzone, do którego jesteśmy powołani po­lega na wierze, nadziei i miłości. Wyniszczenie samego siebie, śmierć własnego, samoistnego, niezależnego, samowolnego istnie­nia i działania jest tylko przygotowaniem, jakoby gruntem przysposobionym pod zasiew, z którego wyróść ma drzewo ono wydające pierwszy owoc życia doskonałego; jest jakoby dołem wykopanym, w którym ma się położyć fundament a na nim wybudować gmach życia naszego nadprzyrodzonego. Osta­tecznym celem będzie nasze przemienienie w Chrystusa. Do tego celu dojdziemy w skutek działania w nas łaski Bożej i naszego współdziałania. Ale działanie to będzie miało swą podstawę w trzech cnotach teologicznych, które dadzą nam cechę, charakter, wycisną pieczęć boskości czyli prawdziwych Synów Bożych. Życie to nadprzyrodzone rozpoczyna się przez wiarę.Wiara, jest dla życia nadprzyrodzonego tym, czym ko­rzeń dla drzewa, czym fundament dla budynku. – Wiara jest dana nam od Boga. My byśmy jej sami sobie nigdy dać nie mogli i nigdy byśmy jej nie mieli, gdyby nam jej Pan Bóg nie dał. Lecz ponieważ Pan Bóg chce, abyśmy byli współ­pracownikami wolnymi w tym dziele naszego uświęcenia, więc nie daje nam od razu wszystkiego, lecz z razu daje nam tylko jakoby zarodek, jakoby kiełek albo oczko, z którego mamy z nim razem wyhodować drzewo i owoce na żywot wieczny. Trzy takie zarodki zawarte w łasce chrztu Świętego składa w naszej duszy Pan Jezus udzielając nam tego Sakramentu: Habitus fidci, spei et charitatis. – Pierwszym jest habitus fidei czyli zdolność, usposobienie i łatwość pojęcia, polubienia i zatwierdzenia prawd przez Boga objawionych. Stąd dzieci ochrzczenie tak łatwo pojmują prawdy wiary, tak się niemi chętnie zajmują, tak na nie zupełnie przystają, daleko łatwiej niż nie ochrzczone. Zapewne, że Bóg wszechpotężny może tę samą łatwość dać szczególnym sposobem i człowiekowi nie ochrzczonemu jeszcze, ale to jest wyjątek wtedy. Gdy przy­chodzimy tedy do rozumu i uczą nas wiary, ponieważ prawdy wiary znajdują w nas już pole przygotowane, z łatwością je przyjmujemy. Nie jest to jednak jeszcze całkowita cnota wiary, bo wiara to akt rozumu nakazany przez wolę. Aby ta wiara, która jest darem Bożym zamieniła się w doskonałą cnotę, trzeba naszego dobrowolnego przyczynienia się. Szczęśliwy kto przyszedłszy do rozumu, zaraz w pierwszych chwilach zacznie żyć wiarą, rozmyślnie zatwierdziwszy w sobie te prawdy Boże. Ta wiara bowiem będzie dla niego coraz jaśniejszą i milszą, a Pan Bóg da mu coraz więcej sposobności, by ja za jego łaską coraz bardziej w sobie umacniał i utwierdzał. Jeśli zaś takich aktów wiary dobrowolnych, rozmyślnych człowiek nie uczynił w zaraniu swego życia, przyjdą pokusy przeciwko wierze. Przychodzą one, by nam pokazać czego nam nie dostaje. Jeśli więc kto miewa takie pokusy, to znaczy, że on jeszcze prawd Bożych dobrowolnym aktem nie przyjął, że ich nie uczynił swoimi, że wierzył dotychczas machinalnie tylko lub nie dla prawdziwego powodu je przyjmował tj. nic dla tego, że je Bóg objawił. Powinien więc skorzystać z tej po­kusy i szczerze dopełnić to, czego mu nie dostaje. Samo od­pychanie pokusy albo gardzenie nią do niczego nie prowadzi. Raz odpędzona przyjdzie znowu, i nachodzić będzie coraz sil­niej. Powinien więc taki wziąć się szczerze do dzieła. A naj­przód powinien się upokorzyć przed P. Bogiem, że pomimo tylu łask otrzymanych, jeszcze nie uczynił takiego aktu zupeł­nego poddania rozumu swego pod powagę Bożą, jedynie dla tego, że ona Boża. Po wtóre powinien wyznać, że ponieważ akt taki jest nadprzyrodzonym, więc sam, siłami swymi naturalnymi, zdobyć się nań nie może, i prosić powinien o łaskę. Jeśli go P. Bóg wysłucha i da mu zaraz tę laskę, natenczas niechaj robi akty wiary. Jeśli zaś nie zaraz otrzyma tę łaskę, niech się modli i prosi o nią szczerze, gorąco i wytrwale, a jeśli otrzyma, uczyni ten akt. Jeśli ten akt będzie doskonały, dostateczny, natenczas wszystkie pokusy przeciwko wierze pierzchną na zawsze. A gdyby jeszcze wróciły, byłby to znak, że ów akt nie był jeszcze doskonałym i że o wiarę trzeba jeszcze prosić. – Ach! żeby to ludzie o tym pamiętali. Ale niestety – dzieje się przeciwnie. Zwykle nie robią takiego aktu rozmyślnego. Przychodzą pokusy i wtedy albo od razu wiarę tracą, albo też wpadają w wątpliwość; wcale wiarą się nie rządzą lub też wybierają z niej co im się podoba, a resztę uważają jako rzecz nie do przyjęcia. I tak stają się chrześcijanami z imienia, w których niema Ducha Chrystusowego, bo niema wiary.Trzeba rozróżnić wiarę teologiczną od wiary mistycznej. Pierwsza, jako koniecznie do zbawienia potrzebna, wy­maganą jest od wszystkich wiernych; druga zaś udziałem jest tylko tych, co w szczególny sposób oddają się P. Bogu. Jakaż jest ta wiara szczególna, wiara mistyczna? Jest to wiara żywa w to, że P. Bóg mnie kocha. Najprzód że mnie, następnie, że niezależnie od tego czym godzien czy niegodzien.»Justus ex fide vivit« [sprawiedliwy z wiary żyje], – musi być tedy wiara żywa, powinniśmy żyć wiarą, powinna ona wycisnąć swoje piętno na wszystkich naszych myślach i uczynkach, na całym życiu naszym. P. Jezus tak pragnie tej wiary od tych, co chcą być jego uczniami, że za jej brak jakoby się gniewał na Aposto­łów »Quousque patiar vos« – »modicae fidei!« [On taki słodki!].My więc, cośmy sobie za cel życia postawili stać się uczniami Chrystusowymi, powinniśmy wierzyć przede wszystkim, że Bóg kocha każdego z nas miłością szczególną. – P. Bóg nie dla tego mnie kocha, że cały rodzaj ludzki kocha; ale dlatego cały rodzaj ludzki, że mnie i każdego z nas. – Trzeba tedy przedstawić sobie jakobym ja jeden był na świecie; jakoby P. Bóg był mnie jednego stworzył, mnie jednego krwią Syna Swego odkupił i jakoby cala jego miłość dla świata na mnie była skupioną. Gdy sobie żywo to przedstawimy, wtenczas będziemy w prawdzie.Ta wiara w nieskończoną miłość Bożą dla nas zastoso­wana do praktyki daje nam to wewnętrzne przekonanie, że wszystko co się z nami dzieje, dzieje się z rozporządzenia Bożego, i że najmniejsza pokusa, najmniejsze wydarzenie zo­stało od wieków obmyślane i na nas zesłane, aby nam służyło do uświęcenia naszego.Z tego tedy że mnie Bóg kocha wypływa, że P. Bóg wszystko naprzód opatrzył, nic tedy przypadkowo na nas nie spadnie.»Omnes capilli capitis vestri numerati sunt «. »A wasze włosy wszystkie na głowie policzone są« (Mt 10,30). Wyrzućmy precz przypadek. To tylko dusze bez wiary igraszką są przypadków. Duszom wiernym nic się nigdy nie przydarza przypadkiem. Wszystko im się wymierza od Boga pod miarą, liczbą i wagą. Oddajmy się więc jemu. Będzie z tego zadowolony i będzie miał o nas staranie miłosne. Łatwo nam będzie wtedy przyjąć z rąk jego cokolwiek się wydarzy. Od­daliśmy się Bogu, nie wiec nam się nic wydarzy, jedno to, co Bóg ześle. Tego samego prawidła trzymać się trzeba i w spra­wach wewnętrznych. Trzeba wierzyć, że P. Bóg daje nam pod miarą, liczbą i wagą i pokusy i łaski. Nie braknie nam żadnej łaski, nie braknie i pokusy jeśli ta nam ma być użyteczną; zamiast nam szkodzić będzie nam pomocną. Nie bierzmy za przypadek pokusy i łaski. Ludzie, co nie mają w pamięci wiary i miłości Bożej, stają się igraszką pokus, a igrają z ła­skami. – Trzeba też zawsze i w każdym przypadku mieć wiarę w modlitwę i do niej się uciekać.Wiara tedy mistyczna jest: Wiara w to, że mnie, P. Bóg kocha. Następnie:1. Wiara w zewnętrzną Opatrzność. Że wszystkie wypadki od Boga. – A więc to, to, to od Niego.2. Wiara w pokusach: a) że od Boga, b) że takie jakich potrzeba, c) że obrachowane. 3. Wiara w łaskach : a) że od Niego, b) że takie jakich potrzeba; c) że obrachowane.4. Wiara w modlitwę – jako w środek do tego celu. Jednym słowem wiara mistyczna to wiara w to, że ja z Bogiem a Bóg ze mną jest w żywym stosunku. Stąd przy­mierze wolne, rozumne: Niech się ze mną dzieje wszystko, co Bóg chce.X. P. Semenenko C. R., Ćwiczenia duchowne, Kraków 1903, s. 332-336

 

Nadzieja mistyczna

Wiara jest fundamentem całego życia nadprzyrodzonego. Bez wiary prawdziwej ani myśleć nie można o dalszej budowie. Byłoby to bowiem budowanie na piasku zamiast na skale i przeto za pierwszym wiatrem pokus, za pierwszym deszczem przeciwności, runąć by musiało. Jednakże fundament to jeszcze nie cała budowa, to dopiero początek. Żeby zaś cały gmach stanął potrzeba na tym fundamencie pracować dalej, pracować przez całe życie, a siłą, za pomocą której mamy tego dzieła dokonać, jest nadzieja.Przedmiotem nadziei jest Bóg jako Dobro. – Nadzieja obja­wia się jako pragnienie posiadania Boga przedmiotu naszego szczęścia, a następnie jako ufność w to, że się posiądzie Boga, że otrzymamy wszystkie łaski potrzebne do połączenia się z Nim. – Jest to życie nadprzyrodzone serca.Zdolność do tej cnoty nadziei otrzymaliśmy na chrzcie św. razem ze zdolnością wiary. Ale ta zdolność, równie jak zdol­ność wiary, ma się w nas zamienić w cnotę. Zdolność ta daje nam pragnienie rzeczy Bożych. Nadzieja zaczyna się od pra­gnienia. Mamy nadzieję tego, czego pragniemy.Nadzieja jest w nas najprzód jako dar; do nas należy i od nas zależy zamienić ją w cnotę, w akt rozmyślny, dobro­wolny. Kiedy zaczynamy przychodzić do rozumu, słysząc od innych o dobroci Boga, o jego cierpieniach i męce za nas i dla nas poniesionych, serce nasze zaczyna pragnąć miłości. Wiara nas uczy, że P. Bóg jest miłością, serce pragnie Boga, wzywa go, szuka go i oto nadzieja, której ostatecznym końcem miłość. Ale biada sercu, jeśli się zwróci wtedy ku innemu dobru i za­smakuje w nim. Wtenczas ku Bogu z trudnością tylko zwra­cać się będziemy, wymagania Boże wydawać nam się będą nie do zrealizowania, – przyjdą pokusy przeciwko nadziei. Zaczną przychodzić wątpliwości co do Opatrzności, co do dobroci Bożej – będzie nam się zdawało, że jest dla nas obojętny! A szczególnie że my [jesteśmy] niegodni. To ostatnie jest najniebezpie­czniejszą pokusą przeciwko nadziei, bo ma pozory pokory. Tymczasem w tym uczuciu niegodności jest w gruncie pycha, pewna pretensja bycia godnym. Kiedy się myśli o sobie, że się jest niegodnym i to sobie za winę poczytuje, suponuje się, że można być godnym. Co za straszny obłęd myśleć, że mo­żemy być godnymi w stosunku naszym do Boga. Nikt nie jest godzien łaski; gdybyśmy byli godni łaski, łaska przesta­łaby być łaską, to jest darem darmo danym. Jest to tedy błędem sądzić i chcieć być godnymi łask Bożych, chcieć po­siadać pewne przymioty, czynić pewne akty, które by mogły zasłużyć na łaskawe względy P. Boga, aby Bóg widząc te na­sze przymioty naturalne, te nasze uczynki, dał nam swoją łaskę przez nas tym sposobem zasłużoną. Przyjdziemy do tego, że powiemy: ten wart tego żeby P. Bóg miał troskę o nim; ja przeciwnie niegodzien jestem tego. – Niby to pokora, a to tymczasem przeciwne pokorze. W naszym stosunku z P. Bo­giem powinniśmy się czuć zupełnie niegodnymi. Nigdy nie bę­dziemy mogli sami być godnymi łask Bożych.A moje niewierności? Ależ ja nadużywałem łask Bożych? Więc nie mogłem być godniejszym? Więc nie mogłem być mniej niegodnym? – To także pycha: pretensja do wierności. Wierność łasce może być warunkiem łaski, ale nie jej racją. Łotr ów dobry na krzyżu nie mógł mieć żadnej pretensji do wierności, upokorzył się więc: »Panie, powiadał. Ty jesteś Pa­nem Panów, prawdziwy Pan, mój Pan, w Tobie pokładam całą mą nadzieję; wspomnij o mnie kiedy będziesz w króle­stwie Twojem«. – A Chrystus mu odpowiedział: »Dziś jeszcze będziesz ze mną w raju«. Oto podstawa wszelkiego naszego stosunku z Bogiem: pokorna nadzieja, a Pan Bóg obiecuje tej nadziei życie wieczne. – O w łotr na krzyżu może być dla nas przykładem.Jak tedy należy dar nadziei zamienić w cnotę? Najprzód trzeba się upokorzyć wyznając naszą nędzę, trzeba ją P. Bogu pokazywać. Będziemy to czynić z pewną rozkoszą jeśli pomyślimy, że wtedy P. Bóg przyjdzie nam z po­mocą. Nasza nędza oto podstawa naszej nadziei. Im większe będzie poczucie naszej nędzy w nas, tym większa podstawa nadziei. Następnie trzeba wyznać, że sami z siebie nie możemy uczynić nic dobrego; a w końcu prosić P. Boga, aby nam dał łaskę byśmy pragnienie rzeczy Bożych, dane nam już, za­mienili w silną wolę posiadania ich, by nam dał tę ufność silną w to, że będzie zawsze z nami, że nam da łaski po­trzebne, by wytrwać przy nim aż do końca. Przy tym wszystkim należy też dziękować P. Bogu za łaski któreśmy otrzy­mali. Fałszywa to pokora, która nie chce widzieć tych łask, która obawia się uznać to dobre, które w nas jest, z obawy, aby nie wpaść w pychę. – Jakże się pysznić z tego co nie jest nasze? Chwalebnym jest wystrzegać się pychy; ale źle jest nie chcieć w sobie widzieć darów Bożych. Rozumiejmy to dobrze, że te dary Boże nie są nasze, a nie będzie obawy byśmy się pysznili. Tymczasem nie dziękuje się zwykle Panu Bogu za jego łaski, za dobre myśli i dobre uczucia, które są w nas, bo się nam zdaje, że to rzecz nasza, że to nasza zasługa. Aby ta nadzieja, która jest darem Bożym zamieniła się w doskonałą cnotę trzeba naszego własnego, dobrowolnego przyczynienia się. – Potrzeba tedy, ażebyśmy calem sercem przyjęli te łaski, które nam P. Bóg daje, i abyśmy ufali, że za pomocą tych łask P. Bóg dopełni z nami tego wszystkiego co z nami zamierzył uczynić w tym życiu i doprowadzi nas do tego celu, który nam przeznaczył w wieczności. – A w tym wszystkim nie opierać się na sobie samych, ale przeświad­czeni, że nic sami z siebie uczynić nie możemy, całą naszą ufność pokładać w Bogu. Dopóki opieramy się na sobie i na własnych sitach, dopóty nie marny prawdziwej nadziei. Szczę­śliwy kto tak czyni od młodości, kto zacznie od razu żyć na­dzieją. Ta nadzieja bowiem w nim będzie coraz silniejszą, a Pan Bóg mu da coraz więcej sposobności, by ją za łaską jego coraz bardziej utwierdzał. Jeśli zaś takich aktów dobrowolnych, roz­myślnych człowiek nie czyni, wtedy dopuszcza P. Bóg pokusy przeciwko nadziei. Te pokusy nic innego nie mają na celu, jak właśnie zamienianie daru nadziei w cnotę. Taką pokusą najpowszechniejszą w życiu duchowym są skrupuły.Jakie jest źródło skrupułów? – W opieraniu się zamiast na Bogu na sobie samym. We wszystkim co robią, dusze skrupulatne, mają pretensję same dobrze robić, robią same nie opierając się na Bogu. Potem, chcą mieć pewność, że dobrze zrobiły, i że nie zrobiły źle. Otóż taka pewność zabija nadzieję, ufność w Bogu, i Bóg karze duszę taką wystawiając ją na następstwa tej pretensji. Nasza pewność cała powinna się opie­rać na ufności nie w sobie, ale w Bogu, który był z nami, nie dopuścił, byśmy źle zrobili i pomógł, byśmy zrobili dobrze. P. Bóg wymaga od nas tej ufności. Będąc sam sprawcą w nas dobrych uczynków, ma prawo do ufności naszej. Kiedy mamy obawy, czyśmy nie zgrzeszyli, wątpliwości, które nas męczą, trzeba prosić P. Boga, by nam dał łaskę, byśmy mogli z głębi serca tak do niego mówić: »Panie Boże, złożyłem wolę moją w Twoje ręce, i choć nie mam pewności, mam nadzieje, żeś mię zachował od upadku«. Kiedy mamy wątpliwości czyśmy zgrzeszyli czy nie, jest rzeczą pewną, filozoficznie mówiąc, teo­logicznie i psychologicznie, żeśmy nie zezwolili na grzech; bo jeślibyśmy byli zezwolili, sumienie by nam to powiedziało i wy­rzucało, nie mielibyśmy wątpliwości ale pewność. Ale ta racja nie zaspakaja dusz, które się męczą skrupułami, choćby jak byli mocni w filozofii lub teologii. I dobrze że ich nie zaspa­kaja. Bóg tego nie chce. P. Bóg nie chce, aby człowiek opie­rał się na własnej swojej pewności. Jeśli się ma skrupuły to dlatego, że jeszcze dar nadziei nie przeszedł w cnotę nadziei.Jeśli mamy pewność, żeśmy zgrzeszyli, upokorzmy się i nie traćmy nadziei. Zgrzeszyliśmy, – a więc przyznajmy się do grzechu, prośmy Boga o przebaczenie i oddajmy się w Jego ręce na nowo ufając, obiecując poprawę opierając się na Jego dobroci. Im prawdziwsze będzie nasze upokorzenie, tym sil­niejsza nadzieja. Nie ufać Bogu, nawet po upadku, że Bóg w przyszłości zachowa od grzechu, to chcieć być sprawiedli­wym, opierając się na własnych siłach. To jedna z przeszkód do powrotu do Boga: wymaga się zapewnienia na przyszłość, obawia się nowego upadku, wpada się w rozpacz dlaczego? bo się chce opierać na własnych siłach. A wtedy nie ucieka się do modlitwy – i rzeczywiście następuje nowy upadek. Ta jedna tylko obawa jest dobrą, tego jednego lękać się na­leży: że się nie będzie ufało P. Jezusowi, że się na sobie opie­rać będzie.Tamże, s. 336-340

 

Miłość mistyczna

Miłość jest życiem. (Wiara podstawa życia, nadzieja drogą życia, miłość ży­ciem samem).»Ego sum veritas – et via – et vita [Ja jestem prawdą, i drogą i życiem]«. Co to miłość? – Rzecz niewymowna jak Bóg. Określić niepodobna i tylko nazwać ją można po skutku tak jak Boga. Tym samym tedy sposobem, którym mówimy, że Bóg jest stworzycielem nieba i ziemi i wszech rzeczy widomych i nie­widomych, możemy także powiedzieć, że: Miłość jest to odda­nie się wzajemne dwóch osób, jedna drugiej.Rzecz tedy główna w miłości, że jedna osoba oddaje się drugiej całkowicie, doskonale, przestając istnieć dla siebie samej a tylko dla osoby drugiej, dla jej przyjemności, bez żadnego zastrzeżenia; oddanie się zupełne, całkowite, wszędzie i na za­wsze, aby ta druga osoba ją posiadała i rozporządzała nią do woli. Taki stosunek może zachodzić tylko między człowiekiem a Bogiem; tylko Bogu możemy się tak oddawać. Gdzie niema tego całkowitego oddania się, tam niema doskonałej miłości. Oddaje się to, co się ma, i to czym się jest. Zrzeka się wła­snej działalności na korzyść osoby ukochanej. – Taka jest miłość doskonała, mistyczna, której Bóg od wszystkich nie wymaga, a tylko od dusz przez Niego wybranych. Miłość jest najprzód jako dar. Dar miłości jest w woli.Jest miłość umysłu: to adoracja, zachwyt, cześć oddana temu, którego się kocha. Jest miłość serca: to pragnienie posiadania tego którego się kocha i cieszenia się nim. Ale prawdziwa miłość to dopiero miłość duszy i woli. Potrójna jest tedy miłość, potrójne też jest przykazanie miłości: »Będziesz kochał P. Boga twego z całego serca twego, z całej myśli twojej i z całej duszy twojej«. Ale miłość idzie jeszcze dalej – aż do osoby. – Miłość ostatecznie jest między osobami. »Będziesz kochał P. Boga twego i ze wszystkich sił twoich«. Całą tedy istnością swoją, z wyboru. I tym głównie jest miłość mistyczna.We chrzcie świętym dar miłości jest wszczepiony w wolę naszą. Jesteśmy zdolni przez to, możemy kochać i oddać się miłości; ale miłości jako cnoty jeszcze nie mamy. Podobny ten dar miłości do miłości dziecka, które oddaje się i rzuca na łono matki, instynktowo, bez rozmysłu. To miłość, ale nie z wyboru. Potrzeba, żeby to oddanie się Bogu było aktem rozmyślnym, dobrowolnym, z całego serca, z całej myśli i z całej woli uczynionym; a następnie, żeby było nie jakimś tylko przelotnym wybuchem rozpalonego uczucia, lub zachwyconego umy­słu, który jak ognik na łące zabłyśnie i zgaśnie, ale żeby raz uczynione trwało całe życie i było początkiem, i końcem, i tre­ścią wszystkich naszych czynów.Gdy więc przyjdziemy do lat, w których możemy już czynić akty samodzielne, dobrowolne, wtenczas ta zdolność; miłości powinna zamienić się w cnotę miłości, to jest powin­niśmy za łaską Bożą aktualną, to znaczy uczynkową, o którą należy prosić, uczynić taki akt rozmyślny i dobrowolny od­dania się miłosnego Chrystusowi Panu i trwać w tym akcie, odnawiając go przez całe życie, pełniąc wolę Chrystusową. W tym bowiem leży mistyczna istota miłości, żebyśmy naszą wolną wolę, a z nią i siebie oddali Chrystusowi Panu do dyspozycji i tym sposobem poddali się Jemu, stali się jedno z Nim, żeby już nie my ale On w nas był panem i kierowni­kiem wszystkich naszych uczynków, żeby Jego zakon był na­szym. Ale do tego przychodzimy zwykle przez pokusy. Musi przyjść ta krytyczna chwila (jak w Adamie), w której zdecy­dować się mamy na miłość. – Tą chwilą jest spotkanie się z przykazaniem (trud, ofiara, krzyż).Czy Bóg czy ja? Miłość powiada: Nie ja ale P. Bóg! Miłość mistyczna, to oddanie swego ja (abdykacja). Następnie coraz większe pragnienie, szukanie, łączenie się, zatwierdzenie Jezusa. Coraz głębiej Jego ja. Coraz mniej mojego, naturalnego ja. Nareszcie błogosławiona chwila, w której On się we mnie uobecni. Manifestabo me. »Kto mnie miłuje będzie miłowany przez ojca mego; i ja go miłować będę i objawię mu siebie sa­mego« (J 14,23).Zniszczenie mego ja, jako pierwiastku istnienia – wszel­kich praw. Następstwo: nic od siebie nie czynić. Zniszczenie swojej własnej, osobnej czynności. Wszelkiego własnego, od siebie danego ruchu. Ten ni się sprzeciwia: Własny wybór – własna inicjatywa – własna czynność. Własne prawa, – własny ruch. Środek. Odpowiedność.1. Spełnianie Woli Bożej (to miłość w czynie – miłość żyje ofiarą). Bóg jako przedmiot. Dla Niego.2. Współdziałanie (nie tylko dla Niego, ale z Nim). Bóg jako subjectum. Vivo, jam, non ego [Żyję już nie ja].To co jest najdoskonalsze w tej miłości mistycznej, to jest taki sposób oddania się Bogu, że się wyrzeka swojej oso­bistości. Zrzekamy się prawa do własnego istnienia, a stąd i prawa działania samoistnego – wszelkiego ruchu, posiadania czegokolwiek bądź na własność, jednym słowem, wszystkiego tego, do czego nasze ja może mieć prawo, nawet w rzeczach dozwolonych i świętych. Wszystkiego tego się zrzekamy na korzyść Boga.Mocą tej miłości, nie mamy już własnego życia, nic należymy już do nas, nie mamy już żadnego prawa do niczego, nawet do własnych myśli, do własnych uczuć – wszystko oddaliśmy Bogu. Jest to prawdziwe życie w dwóch. Niech nas P. Bóg broni po takim akcie żyć samym. Ten nie ma tej do­skonałej miłości kto żyje sam. Vae soli! Biada samemu! – powiada Pismo św.Aby zostawać w tej miłości mistycznej nie dość czynić wszystko dla Boga, trzeba, aby Bóg czynił. Stąd nie wolno nam nic czynić bez natchnienia, bez impulsu Bożego, i tylko współczynić możemy. Ale Bóg ma być na pierwszym, a my na drugim miejscu. Trzeba żeby P. Bóg poruszał, a my szli za tym poruszeniem. Trzeba wszystko robić z Bogiem.Ale w takim razie, czyż dusza ma się zachowywać bier­nie? i czy to nie będzie kwietyzm? – Nie. Według kwietyzmu dusza jest jakoby maszyna, pozwala Boga wszystko robić, a sama nie współdziała z Bogiem. Jest to okropny błąd. – Ale takie od­danie się Bogu nie jest wcale bierne. Chodzi w nim tylko o to, aby dusza nie działała sama i z siebie, ale żeby współ­działała z Bogiem.Tamże, s. 340-343

 

Stosunek pokory do wiary, nadziei i miłości

Pokora jest podstawą cnót wszystkich, a tym samym podstawą całego życia wewnętrznego. Ale czyż podstawą ca­łego życia duchowego nie jest wiara? W jakim tedy stosunku stoi pokora do wiary i w jakim znaczeniu jest podstawą cnót wszystkich?Wiara jest podstawą dodatnią, pokora ujemną. We wszelkim budowaniu trzeba najprzód dokopywać się do fun­damentu stałego. Wykopuje się, wyżłabia, a potem kładzie się kamień węgielny. Otóż pokora jest jakoby wykop, uprzątnienie miejsca na fundament, wiara jest samym że kamieniem węgiel­nym, jest samąż opoką położoną pod budowanie. Pokora więc tak się ma, że nic bez niej; wiara, że wszystko na niej. Bez pokory umysłu n. p. kto wierzy fałszywie jest heretyk, a kto wierzy w prawdziwe dogmata zwykle jest fanatyk albo odstępca. To ostatnie pokazuje się w zwykłem życiu katolików: albo nauczają swą wiarę w sposób surowy, gniewają się, potępiają innych i t. d. albo się wstydzą wiary swej, pokrywają, nawet wypierają się i t.d. A czemu? Grunt tego, że to co wiara podaje do wierzenia uważają jako coś swego. Brak więc pokory.Moglibyśmy przejść wszystkie cnoty wykazując jak one wszystkie są niemożliwe bez pokory. Najbardziej zaś trzeba mieć przed oczyma stosunek pokory do cnót teologicznych t. j. do wiary, nadziei i miłości, bo one są treścią całego życia nadprzyrodzonego, a) Pokora jest podstawą wiary. Wiara jest aktem du­cha, rozumu. Jest to akt rozumu w prawdzie imperatus a voluntate, ale że się akt cechuje od tej władzy, którą jest speł­niany, więc jest aktem ducha. Jest przystaniem rozumu do Boga objawiającego się jako prawda t. j. do prawdy Bożej objawionej. Treść więc tego aktu w tym jest, żeby przyjąć prawdę Bożą i to za pomocą łaski Bożej wspólnie działającej. Pierwszym tedy warunkiem wiary jest, aby rozum nie miał siebie samego za prawdę, ani jako przedmiot jej, ani jako siła mogąca znaleźć ją sama i zatwierdzić sama t. j. aby sam z siebie nie działał. Owszem trzeba:

1°. aby miał siebie za to czym jest: za nicestwo prawdy t. j. niewiedzę, za nędzę prawdy t.j. błąd, i za złość prawdy t. j. fałsz;

2°. aby w dzia­łaniu samem uciekał się do łaski. Nigdy chrześcijanin nie bę­dzie miał prawdziwej wiary, jeżeli się w tych warunkach nie postawi. A zatem nie będzie miał wiary bez pokory.Wskutek grzechu pierworodnego jesteśmy wciąż pchani aby się mieć za prawdę, wiedzącymi dobre i złe. Trzeba więc oczyszczenia się przez pokorę umysłu, która zasadza się na tym, abyśmy uważali rozum nasz:

1°. jako nicestwo co do prawdy, jako przedmiotu, nie mające w sobie żadnej prawdy;

2°. jako nędzę t. j. że nawet gdybyśmy mieli prawdę przed sobą, rozum jest za słaby do jej poznania, osądzenia; rozum nawet widząc prawdę jest narażony każdej chwili na błąd;

3°. dla tych co kiedyś przystali na kłamstwo, na nieprawdę, jest oprócz tego w rozumie jakoby śmierć, zaród śmierci.

A któż z nas nigdy nie skłaniał? Każdy grzech jest zresztą praktycznym zaprzeczeniem prawdy Bożej.By rzecz tę lepiej wyjaśnić zważmy warunki ze strony samejże prawdy, o ile ona jest przedmiotem naszej wiary.Aby coś było przedmiotem naszej wiary powinno być: to co Bóg objawia; po wtóre powinno być motywem: że to Bóg objawia, a w końcu samże akt Bóg w nas sam ma za­twierdzić to jest: nie my sami zatwierdzamy, to co Bóg ob­jawia i z powodu, że on objawia, ale zatwierdzamy pod Jego w nas zatwierdzeniem, a raczej Bóg w nas razem z nami za­twierdza. Co skoro tak jest nie możemy mieć wiary bez po­kory, bo bez niej tych warunków wiary dopełnić nie możemy, a mianowicie:I. Co do przedmiotu wiary. (Objectum fidei).Bez wiedzy i uczucia naszego nicestwa weźmiemy za przedmiot nasze własne uwidzenie. Ale to nicestwo jest jeszcze potrójne: a) nicestwo znalezienia, b) nicestwo rozpoznania zna­lezionego i c) nicestwo zezwolenia, przystania umysłu. Tym więcej przeszkodzi nam brak pokory pochodzą­cej z nędzy.A najwięcej ze złości, jeżeliśmy już nie raz przystali na fałsz.Po grzechu pierworodnym my nigdy nie wątpimy o sobie i pierwszą lepszą rzecz, która nam się podoba, bierzemy za objawioną. Widzieliśmy jak Towiańczycy, dusze zresztą po­czciwe, chwytały się jakiegoś fałszywego objawienia i własnym rozumem uznawały je za prawdziwe.

II. Co do powodu wiary (Motivum fidei).Bez pokory nie można mieć prawdziwej motywacji wiary.1. Bez pokory z nicestwa będziemy wierzyli dla tego a) że my to znaleźliśmy b) ze my rozpoznaliśmy, e) że my zezwoliliśmy.2. Bez pokory z nędzy tym więcej będziemy pewni siebie.3. Bez pokory z wiedzy o naszym fałszu, weźmiemy fałsz za prawdę.Po grzechu pierworodnym nędza nas pcha do tego byśmy traktowali podług upodobania naszego rzeczy wiary, tak, że z całego zbioru prawd chrześcijańskich bierzemy to tylko co się nam podoba w wierze, a resztę pomijamy i ignorujemy, choć wprost zaprzeczać nie śmiemy, ale nie mamy miłości do tego, znosimy tylko niektóre prawdy.

III. Co do aktu wiary.Bez pokory być go nie może, bo będziemy go czynili jako własny. Więc 1. pomimo nicestwa, 2. wmieszamy nę­dzę i 3. zatwierdzimy fałsz, nawet zatwierdzając materialnie prawdę.Naturalnie, że Pan Bóg, choć wiara nasza przez te braki kuleje nie odrzuca jej; ale ta tylko wiara jest mocna, którą Pan Bóg w nas zatwierdza z nami. Pokora tedy konieczną jest. Im większą kto chce wznieść budowę pod obłoki, powiada św. Augustyn, tym głębszy fundament wykopać musi.b) Pokora jest podstawa nadziei. Trzeba dobrze naprzód sobie przedstawić co to jest nadzieja? Jest to akt serca i uczu­cia. Powiadamy akt serca i uczucia, gdyż serce uważamy za władzę; uczucie zaś za akt, od którego nie wyklucza się towa­rzyszące działanie rozumu i woli, tylko, że serce i uczucie jest bezpośrednią władzą, która dokonuje aktu nadziei. Tym aktem uczucie łączy się z dobrem Bożym. A ten akt jest spełniony pod działaniem łaski Bożej nie tylko uświęcającej, to jest wla­nego we Chrzcie habitus spei, ale działającej, aktualnej. Tego wszystkiego bez pokory być nie może, albowiem do tego trzeba dwóch rzeczy, które tylko pokora daje, to jest, 1°. aby serce i uczucie nie miało siebie samego i to, co trzyma, co po­siada, co mu się podoba, za dobro; 2°. aby własnym pragnie­niem nie porywało się i własnym aktem nie zatwierdzało do­bra w sobie. Otóż tego bez pokory być nie może.Pokora po pierwsze, daje sercu przekonanie i uczucie że jest a) nicestwem dobra, t. j. nie posiadaniem niczego, b) nędzą co do dobra, t. j. chorobą, c) złością co do dobra, t. j. nie­czystością.Pokora po drugie, daje sercu uczucie nieopierania się na sobie w dążeniu do dobra, ale na łasce.A więc bez pokory niema nadziei ani pod względem przedmiotu, ani pod względem działania. Będziemy się brali do działania własnym pędem, własną siłą, a to, jak wiemy, przetrąca wszelki akt nadprzyrodzony. Tu należy mieć ten ro­dzaj pokory, aby serce umiało czekać, wytrzymywać zwłoki Pańskie Sustinere sustenlationis Dei (Eccl. II, 3), wiedząc, że my sami z siebie nic nie możemy, a tym samym sami z siebie nie powinniśmy się brać do dzieła.By to jaśniej wystawić sobie, zważmy na stosunek serca z dobrem, a przede wszystkim jak dobro Boże wchodzi z nami w ten stosunek. Będzie to rzecz przedstawiona ze względu przedmiotu, ze strony udzielania się nam Boga, bo przedtem było ze strony naszej. Otóż 1. Co do przedmiotu nadziei (Objectum Spei). Nim jest Bóg jako dobro, o ile się udziela. Dobro Boże wymaga, aby tylko ono było pożądane przez serce ludzkie. Do tego trzeba mieć uczucie nicestwa swego pod względem dobra: ze nic nie mamy; uczucie nędzy swojej: że to co mamy jest liche, zgniłe, zatrute; uczucie złości swojej: żeśmy już nieraz na to licho przystali i że w nas to nie tylko jest jako choroba, ale jako nieczystość. Jeżeli tego nie będzie, nie będziemy szukać dobra Bożego, a choćby się Bóg udzielił, będziemy w Nimże samym szukali pewnej pociechy nieczystej.2. Co do powodu nadziei (Motivum Spei). Nim jest to, że dobrem, którego żądamy jest Bóg, że Go pragniemy dla tego, że się udziela, a nie dlatego że jest dobrem naszym. I tu nic bez pokory, albowiem bez uczucia nicestwa swego, nędzy i złości swej będziemy Go pragnęli dlatego, że to nasze dobro.3. Co do aktu nadziei. Ten akt ma być wspólny nam i Bogu. Bóg sam spełniać ma ten akt. Bez pokory będziemy go czynili jako własny. Powinniśmy ufać Bogu, powinniśmy być pewni tego udzielania się Jego, bo nadzieja jest pewnością oczekiwanego dobra, a tej pewności nigdy mieć nie będziemy bez pokory. Serce bowiem porywające się samo, będzie się opierało na własnym akcie, a tym samym, choć człowiek będzie już trzy­mał to dobro, nie będzie go pewnym, bo pewność tę Bóg tylko sam dać może. Kiedy łaska Boża czyni z nami akt na­dziei, wtenczas dopiero i jedynie wtenczas serce czuje pewność, i tak np. będziemy pewni, że nam Bóg grzechy odpuścił lub dał jakie inne dobro; inaczej nie będziemy mieli nigdy pew­ności, bo własnym naszym działaniem, robotą z siebie samych przeszkadzamy Panu Bogu, a sobie do wierzenia i wpadamy przez to następnie w skrupuły, a ze skrupułów w drugą nie­raz ostateczność: w zarozumiałość.Pewnik to niezawodny, że pokora wcale nie odbiera pew­ności i ufności w Bogn, że nie jest matką zwątpienia; chyba wtedy, gdy jest jeszcze niedoskonała, tj. kiedy jest prostym poznaniem swego złego bez skruszenia, nie zaś uznaniem ze skruchą.Trzeba rozróżnić zarozumiałość we własne siły i zarozu­miałość w łaskę Boża.Zarozumiałość we własne siły bez pokory jakiejkolwiek, tj. nie tylko bez uznania, ale i bez poznania swego złego, rodzi proste zuchwalstwo (temeritas).Zarozumiałość we własne siły z pokorą niedoskonałą, tj. z poznaniem tylko, rodzi upadek na duchu, zwątpienie, rozpacz.Zarozumiałość ta nareszcie z prawdziwą pokorą, to jest z uznaniem złego, razem stać nie może, bo tej ostatniej skut­kiem, jak zaraz zobaczymy, jest ufność w Bogu.Zarozumiałość w laskę Bożą bez jakiejkolwiek pokory, tj. bez uznania i poznania złego swego, jest zuchwalstwem niewyleczonym, grzechem przeciwko Duchowi św.Zarozumiałość w łaskę Bożą przy zewnętrznej pokorze (prostego poznania) rodzi skutki przeciwne, tj. niedowie­rzanie Bogu, i dusza przechodzi z zarozumiałości do niewiary, aż nie skończy na zwątpieniu o Bogu, na rozpaczy straszniej­szej niż owa pierwsza. Tu pole dla zdrad szatańskich.Zarozumiałość ta nareszcie w łaskę Bożą, z prawdziwą pokorą także razem iść w parze nie może. Przemienia się na prostą ufność.Ufność zaś tak się rodzi z pokory: dusza widzi swą zu­pełną niemoc i t.d., więc przychodzi do zwątpienia o sobie; ale nie owego przykrego, które się rodzi z duszy chcącej dzia­łać z siebie, a nie mogącej, ale do zwątpienia spokojnego, które się rodzi z przeciwnego uczucia. Dusza widzi, że nie może działać, poznaje to i uznaje; a więc nie chce daremnie działać, owszem chce i postanawia nie działać, ponieważ taka natura i prawda rzeczy. Ale to właśnie jej otwiera oczy. Widzi, że tu trzeba, aby Bóg działał, a wiara nie znajdując przeszkody, owszem, znajdując pomoc w takim usposobieniu, uczy sku­tecznie, że Bóg gotów działać i chce działać. Więc wstępuje ufność do duszy i to koniecznie. Jest tedy ufność prostym na­stępstwem pokory.Radzą niektórzy przechodzić z ufności do znajomości siebie, a z tej do tamtej. Jest to zapewne taki sposób mówie­nia tylko niedokładny. W rzeczy samej nie zdaje mi się to możliwe, bo jedno z drugim razem istnieją. Znajomość siebie rodzi ufność (pokora, jeśli prawdziwa, nie może zrodzić zwątpienia), a ufność tylko przy znajomości siebie stać może i nie może zrodzić zarozumiałości.Podstawą tedy ufności jest pokora. Ona tedy daje jedynie odwagę, bezpieczeństwo. A gdy to jest, Bóg czyni wielkie rzeczy „Moc w słabości doskonalszą się staje” (2Kor 7,9) po­wiada św. Paweł: „Gdy nie mogę, wtedy jestem potężny” (tamże) i dlatego „Rad się tedy przechwalać będę w krewkościach moich, aby we mnie mieszkała moc Chrystusowa (tamże) Po­dobam sobie w krewkościach (tamże).c) Pokora jest podstawą miłości. Co to jest miłość? W ogólności jest to stosunek między dwiema osobami i odda­nie się jedna drugiej ze wszystkim, na wszystko. Taki stosu­nek, doskonały może być tylko względem Boga. Pierwszym tedy i najważniejszym z przykazań Bożych, jest przykazanie miłości: „Będziesz miłował Pana Boga twego, z całego serca twego, z całej myśli twojej, z całej duszy twojej i ze wszyst­kich sił twoich”.Tak jak wiara była aktem rozumu, a nadzieja aktem serca, tak miłość będzie aktem bezpośrednim woli i osoby i to najwyższym, najgłębszym, najsilniejszym. Miłość tedy jest aktem oddania się uczynionym przez samąż osobę, która się bezpo­średnio manifestuje przez wolę. Łączy on wolę człowieka z wolą Bożą (a więc z Jego zakonem) i osobę z osobą Bożą. Bóg jest przedmiotem miłości, lecz już nie jako Prawda, ani jako Do­bro, ale jako Świętość, a raczej Święty, jako Miłość i miłu­jący. Ten akt nie może tym bardziej być przez człowieka samego bez łaski uczyniony. Tylko ogień zapala tworzywo palne. Ogniem, który zapala serca nasze jest Bóg „ogień pożerający” (Pwt 9,3). Gdy ten ogień dotknie naszego serca, które jest jakoby materiałem palnym, wtenczas zajmuje się ogień miłości, a jeżeli go wiernie pielęgnujemy, ogarnia wkrótce wszystkie nasze władze. Do tego jednak dojść nie możemy bez pokory, bo ona nas uczy uznawać swoje nicestwo, nędze i złość; pokazuje nam, że nie jesteśmy przedmiotem miłości, i że nie jesteśmy zdolni uczynić aktu miłości sami z siebie.Owszem, głównym nieprzyjacielem miłości Bożej jest miłość wła­sna. Mamy wolny wybór. Mamy wybrać między Bogiem a nami samymi, i dlatego właśnie miłość Boża jest tak trudną, że się jej sprzeciwia nasze ja. Nic dojdziemy też do miłości Bożej, jeżeli się wprzód nie przekonamy, że owo nasze ja nie może być przedmiotem naszej miłości, a do tego doprowadza nas tylko pokora. I tak: 1) nicestwo nasze uczy nas, że nie jesteśmy godni miłości. Bo czyż nicestwo może być godne jakiegokol­wiek uczucia? 2) Nędza nasza uczy nas, że jesteśmy godni poniżenia, obrzydzenia, potępienia, bo jesteśmy przewrotnością, wrodzoną zgnilizną, rozkładem sprowadzającym śmierć. 3) Złość nasza uczy nas, że ponieważ ukochaliśmy już siebie samego, stawiliśmy się jako centrum nie tylko dla siebie, ale i dla in­nych, ponieważ stawiliśmy się na miejscu Boga, jako tacy tedy jesteśmy godni nienawiści. Tego wszystkiego uczy nas pokora, a następnie ona jedna uczy, że daremnie wysilać się na akt z nas samych niemożliwy.Aby to lepiej zrozumieć, u ważmy miłość pod trojakim względem, tj. przedmiotu, powodu i aktu.1. Pod względem przedmiotu, miłości (Objectum charitatis). Bóg jeden tylko prawdziwym jest przedmiotem miłości: Bóg jako miłość (jako świętość), jako cel naszego życia i dzia­łania, jako ten, któremu się oddajemy, dla którego żyjemy i działamy. A tu z drugiej strony my sami stajemy, jako tacy. Pokora jedna nas tylko nauczy a) żeśmy nic tacy, że nasze ja to nicestwo, więc nie miłość, ale zgroza (święta zgroza) do tego nicestwa, jako do celu; b) że nasze ja to nędza, więc obrzydzenie i pogardzenie; c) że nasze ja to złość, więc nie­nawiść. Dopiero wtenczas pokochamy iście Boga.2. Pod względem powodu miłości (Motivum charitatis). Nie wystarczy tamto; idzie tu jeszcze o intencję. My mamy kochać Boga dlatego, że to Bóg, że to Świętość, że to Mi­łość, że jest godzien kochania, i że kocha. Pokora i tu nas uczy czystej intencji. Uczy nas ona, że my z natury swej ko­chać będziemy Boga a) dlatego, by wyjść z nicestwa dla naszego podniesienia, dla naszej wielkości; b) dlatego, by mieć pociechę z tej miłości, Bogiem się cieszyć jako cackiem, c) nareszcie dla własnej korzyści. Będzie to więc za­twierdzenie naszego ja coraz większe. Pokora tedy przestrzega nas o tym, a tym samem strzeże nas, by mniemaną miłość Bożą nie obrócić na podwojenie miłości naszej własnej.3. Pod względem aktu miłości. Bez pokory będziemy go czynili jako własny, więc a) pomimo nicestwa, a wtedy fałsz będzie ciągły, imaginacja; b) wmieszamy nędzę, będzie lubowanie się i pociecha z fałszywej miłości; c) więc zatwier­dzimy egoizm: nie będzie znaku prawdziwej miłości: uczynków miłości, ofiary, poświęcenia.My aktu miłości bez łaski Bożej uczynić nie możemy. Miłość jest to ogień, a całe nasze jestestwo jest jakoby materiał, który zapalić może jeden tylko Bóg; a tymczasem każ­demu człowiekowi po grzechu pierworodnym się zdaje, że on sam może zapalić, więc rzuca się sam na tę drogę miłości. Czynią to nawet dusze poczciwe. Chcą one o własnych siłach iść naprzód i idą poty, aż nie ustaną z braku sił, a wtenczas wpadają w mękę, w cierpienie, w rozpacz. To nieomylny do­wód, że nie było pokory, a więc ani miłości. Żyły miłością imaginacyjną, za co się następnie miłość prawdziwa mści. Ten stan nędzny i opłakany w jaki popadają, służy im niejako za czyściec na ziemi, a to dlatego, że pokora ich nie nauczyła, że nie trzeba puszczać się na drogę miłości Bożej, aż póki nie mamy do tego łaski Bożej. Tymczasem należy czekać cier­pliwie, jak czekała św. Teresa lat 18, aż ją Bóg ogniem swo­jej miłości zapalić raczył. Trzeba pokornie prosić o prawdziwą miłość Bożą, ale z drugiej strony, jak naucza św. Ignacy Loyola, zachować się w świętej obojętności, i chcieć tu na ziemi w tym stopniu Pana Boga miłować, w jakim Bóg sam po­zwala siebie kochać.Mistyka ułożona podług nauk konferencyjnych x. Piotra Semenenki C. R. Kraków 1896, s. 308-316