Rozmodlone obecności

Niewyczerpanym źródłem radości jest jasna, trwała, nieusuwalna obecność Boga. Nawet jeśli człowiek z nadludzkim wysiłkiem próbuje Go wymazać z historii, On ciągle, cierpliwie, delikatnie, miłosiernie objawia się w małych i wielkich okolicznościach. Jest nieodwołalnie na ten sam sposób „Jestem, który jestem”, odsłonięty dla przyjaciół, takich jak Mojżesz. Nawet, jeśli człowiek jest tak bardzo nieobecny, tak doskonale rozproszony, że niewidoczny, i tak zapamiętale nie pamięta, to i tak w żaden sposób nie potrafi zmienić tego faktu wieczystego – dobrych oczu z wysoka, wypatrujących z miłością człowieka. A żałosne bywają te nasze nieobecności, wagary od życia, kamforowe wymyki, udane czasem z mistrzostwem „nic-nie-rozumiem” czy „nie-wiedziałem”. Zmyślność nieobecności zadziwia. Nieobecność to brak uważności, zbyt wielkie oczka w sitach, by cokolwiek schwycić z życia, to obsesyjne odwracanie głowy, gdy przeczuwam swój czas. O ile Chrystus, mistrz modlitwy, który cały był Modlitwą, przyszedł, by przeżyć swoją godzinę i wyczekiwał jej, by nadeszła, tak nieobecny, robi wszystko, by jego godzina nie nadeszła, robi wszystko, by jej nie zauważyć. Nieobecność to prosty brak wiary. Nie ma w tym miejsca ani na wdzięczność, a jeśli już, to wszystko chce za-wdzięczać sobie, ani na prośbę, a jeśli już, to za-proszenie do nieistnienia. Konsekwentnie wtapia się w nieobecność absolutną – w grzech, w obecność kłamliwą. Modlitwa jest natomiast wpisywaniem się w obecność Boga, w Jego „Jestem”. To pełnia uczestnictwa w darze ofiarowanego czasu. Być obecnym razem z Bogiem, na Jego sposób, zanurzony w Jego „Jestem”, znaczy umiejętność smakowania wieczności przenikającej czas. I wtedy on staje się zwiastunem Jedynego Obecnego. Przybiera kształt „mojej godziny”. „Mojej”, a zatem wybieram ją, jako własną. Nie jest to kłopotliwy prezent, „wrobienie” w życie szczekające ciągłym utyskiwaniem, ale wdzięczność wpisania w rejestr stworzenia. Wdzięczność tryskająca uwielbieniem. To dzięki stworzeniu stajemy się nosicielami boskiej chwały, Jego piękna i mocy. Na szczęście Bóg skrzętnie ukrywa to dla prostaczków. Obecność na rozciąga się na wszystkie sprawy. Kiedy człowiek zajmuje się modlitwą i przedziwnie wchodzi w swe wnętrze, przemierza całą historię aż do Początku, do Boga, osiadając u Korzeni, u wypowiedzianych słów „Uczyńmy człowieka”. Idąc do Boga, człowiek niesie zarazem swe osobiste dzieje, poprzedników, w sekwencjach kolejnych pokoleń, pozwala temu wszystkiemu powrócić do Stwórcy. W ten sposób modlitwa zagarnia historię ku Bogu. Stając do modlitwy, nadaje się ciągłość historii, darowanej z pokolenia na pokolenie, udrażnia się ją dla Pana, dla łaski. „Własne”, na modlitwie zamienia się we „wspólne”. Tak tworzą się litanie obecności, szeregi, zastępy, ciągi, niezliczone rzesze, które ciągle na nowo odnawia nasza modlitwa. Modlitwa to zamieszkanie w pokoleniach, zamieszkanie przez wiarę w historii. Paweł skwapliwie przypomina logikę wiary Tymoteuszowi: ona to zamieszkała pierwej w twojej babce Lois i w twej matce Eunice, a pewien jestem, że mieszka i w tobie (Tym 1,5).Inny rodzaj obecności otwiera przyszłość. Bóg nadciąga z przyszłości, z obietnicy. Modlitewna przytomność otwiera na to, co od początku otwarte, przed założeniem wieków. Modlić się znaczy spocząć u końca czasu, w siódmym dniu, kiedy odpoczął Pan, by kontemplować uczynione. Rozmodlony wybiega w wieczność, domaga się wieczności, żyje na kształt eucharystycznych słów: pełni nadziei oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Dlatego przychodzenie i przemijanie czasu go nie przeraża, nie boi się śmierci, ale żyje zwrócony ku Temu, który o sobie powiedział: Jam jest Koniec (por. Ap 22,13) i domyka historię w Bogu. Wypatruje Boga z wielką, eucharystyczną niecierpliwością. Dzieje się tak dlatego, że modlący się dzięki modlitwie osiada po nie odkrytej stronie życia i pozwala Bogu dopowiedzieć siebie.

O. Marian Zawada OCD