O nieudolnym garncarzu słów i wstążkach łez wplecionych w warkocze
Wielu chciałoby wypowiadać nie słowa, ale owo formujące świat „pierwotne tchnienie”, kształtujące historię, dające wyrazistość kształtów i sensów, chciałoby zanurzać swe ręce w miękkiej glinie przygód i upajać się mitem Demiurga-Garncarza. Marzymy o słowach wcielonych, utrwalonych w tęgim spiżu czasu, znaczonych chwałą i mądrością, niesionych wargami dostojnych pokoleń… Ale też i nadto mamy potłuczonych ceramik, szczątków wieków, wygrzebanych przez skrupulatnych archeologów. Być może, wykopują oni z głębin czasu to, czego się nie udało jeszcze zbudować… Wiemy, że z ukonkretnianiem słów mamy zazwyczaj olbrzymie problemy. Wielu stwierdza, z irytacją lub burszowską swadą (gdy chodzi o innych), że słowa nie poddają się tak łatwo wcieleniu. Oj, biadolenia by tu było, zwłaszcza politycznego czy kaznodziejskiego, w każdym razie nasze słowa czasem nie żyją w prostocie konsekwencji, a czasem i zwykłej logiki. Wniosek: słowa nie zawsze szukają wcielenia. Marnieją natomiast nazbyt często na śmietnisku spraw zaczętych, lub niedopowiedzianych, lub płoną słomianym zapałem. Słowo ludzkie zażywa zmarnowania. Być może czyściec jest wybrukowany pustymi słowami. Na szczęście, tkwi w nas wiele słów uśpionych, gotowych do przebudzenia, lecz ożyją one dopiero w śmierci, zachowane na czas ostatni.Inaczej jest z Bogiem i Jego słowem. Jeżeli ono wychodzi, to wraca owocne, pomyślne, spełnione (por. Iz 55,11). Bóg pełen jest słów dokonanych, prawdziwych, tęgich sensem i odżywczych. Nie dziw, że karmią strudzonych. To dziwne, że Bóg nie wymyślił jakiegoś nowego, boskiego esperanto, ale „wszedł” w ludzkie słowa i uczynił świętym to, co nie znajdowało racji na błogosławieństwo. Być może dlatego, że pomiędzy słowami było dużo miejsca. Mógł te milczące pauzy zagospodarować. Co więcej, Stwórca „wszedł” w całą przestrzeń człowieczą – stał się Człowiekiem, wypełnił sobą wszystko, co ludzkie. Chrystus nie przyszedł znieść, ale wypełnić. Słowa wypowiadane przez tyle wieków zostały wypełnione cudowną, prawdziwą, boską obecnością. Dzięki temu rzeczywistość stała się jeszcze bardziej rzeczywista, a człowiek jeszcze bardziej człowieczy, i niebo jeszcze bardziej szczęśliwe. A słowo jeszcze bardziej obfite, rozchodzi się po krańce ziemi. Bóg specjalnie stworzył „krańce”, żeby słowo mogło aż tam docierać, i tak cierpliwie uczył Adama nadawać imiona wszystkiemu, by później mógł wołać wszystkich po imieniu i wyprowadzać (por. J 10,3). A imię to szczególne słowo, nie tylko wskazuje, czy określa. Człowiek na brzmienie swego imienia budzi się duchowo, wie, że coś go dotyczy. Imię wytrąca z anonimowości. Chrystus – boskie Słowo nosi w sobie imiona wszystkich, gdziekolwiek by żyli i gdziekolwiek by dotarli. Gromadzi, by wyprowadzić, gromadzi w Imieniu, gdyż nie jest już tylko imieniem Boga, ale i człowieka. Nosi w sobie wszystkie ludzkie historie, a one w Nim się wypełniają; nosi ludzkie łzy i radości – one wypełniają Go po brzegi. Gromadzi wszystkie wątki ludzkich biografii, wplecione w siebie jak wstążki w warkocze, mimo, że niektóre żłobią bolesne wydrążenia. Gromadzi w sobie to, co minione i co z nadziei utkane. Przez Jego Serce przetaczają się wojny i zawieszenia broni; wszystkie klęski i tryumfy, tytuły do chwały i zdrady, trwogi i brawury pól bitewnych, i dumnie noszone odznaczone męstwa. Gromadzi płacz narodzin i zawodzenie odchodzących, gdy już życia utrzymać się nie da. Gromadzi to wszystko, czym człowiek jest i czego zamierza, i wyprowadza… w krainę tęskną i nienazwaną, gdzie słów już nie trzeba, ani wyjaśnienia. Wyprowadza w Serce Boga, gdzie nie masz końca miłowania, bez skwaru południa i mrożącego spojrzenia. Tam wszyscy pozdrawiają się i wypełniają się Słowem. A Słowo nie potrzebuje już słów, lecz zgody milczenia.
O. Marian Zawada OCD