O przegapionym przystanku, Chrystusie – złodzieju i wodospadach obecności
Co czyni nas modlitewnie obecnymi, a co nieobecnymi? Co wpisuje, a co wykreśla z modlitwy? Religijne obecności i nieobecności to przestrzeń pomiędzy wiarą i niewiarą, pomiędzy życiem i śmiercią, tym, czym się jest, i tym, do czego nie sposób już powrócić, podobnie, jak Ezaw, który został odrzucony, nie znalazł bowiem miejsca na nawrócenie, choć go szukał ze łzami (Hbr 12,17). Być nieobecny w sposób bezpowrotny znaczy nie znaleźć miejsca na powracanie do Pana, na modlitwę. Wszak rejony dalekie od Boga tchną piekłem. Tam już nie sposób się modlić, raczej tonie się w bluźnierstwach. Niektórzy wymachując żwawo gromami w stronę nieba, myślą, że czczą Pana. A budzą jedynie w swym sercu bogów gniewu. Modlitwa przemienia się maszynę wojenną, a obecność staje się terrorem. To ciężki kaliber nieobecności.Nieobecność na modlitwie może być wysadzana gorzką wiarą i gorzką nadzieją. Tą samą wiarą, z którą złe duchy wierzą w Boga (wierzą i drżą z wiary i przerażenia – por. Jk 2,19), ale nie mogą się modlić, i nadzieją, która, jest najbardziej godna pożałowania! Jaka to nadzieja? Paweł mówi: Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania (1Kor 15,19). Jeżeli nasza modlitwa ogranicza się tylko do tego, co doczesne, przyziemne, sytuacyjne, godni jesteśmy najwyższego pożałowania, bo jest to samobójcza pętla. Przygniata jak głaz świętego grobu, i nie pozwala dokonywać się tajemnicom. Dotyka się jedynie jego uzasadnionego, oczywistego chłodu. Drży wtedy z nieobecności. Niektóre „lżejsze” przypadki przypominają gościa, który zapomniał wysiąść na właściwym przystanku. Nie wziął adresu, ani telefonu, ktoś na niego miał czekać… Nie wie do końca gdzie jest, błąka się bez celu, wypatrując nie wiadomo czego. Nawet za bardzo nie wie, o co się zapytać, gdy ktoś przechodzi. Modlitwa nasączona .Niektórzy zamiast obecności preferują „niewidzialność”. Nie widać go w kościele, rodzina nie widzi go na modlitwie, unika tematów, kwestii, jak mistrz „rozluźniania” zamienia śmiertelną powagę na śmiertelną paplaninę o niczym. Nieobecność w nadmiarze pozorów.Dla nieobecnego myśl wysoka i wszystko, co wzniosłe, jest takie nie dlatego, że sięga nieboskłonu, ale wędruje tam z braku sensu i związku z życiem, wypłowiałe i jałowe, jak balony odpustowe. Daleki od takich spraw, woli swą ciężką, niską niedolę. Chwile jego radości mogą przypominać odzyskiwanie śmietników. Do takich przychodzi Chrystus jak złodziej i zabiera im to, co jeszcze mają (por. Ap 16,15; Łk 19,26).A jaka jest modlitewna obecność? Jest ona śladem, znakiem, może dla niektórych skąpym, ale czytelnym, często delikatnym. Prawdziwa obecność nie prowadzi do siebie, prowadzi do kogoś. Obecność jest „dla”. Taka też jest modlitwa. Zamknięta w sobie przestaje nią być – staje się samouwielbieniem, albo samoudręczeniem. Modlitewna obecność jest „stawaniem przed” Bogiem, Jego obecnością, a następnie stawaniem się Bogiem, przez uczestnictwo w Jego obecności. Obecność znaczy najpierw ujawnienie, następnie możliwość dostępu, wreszcie najmocniej wyraża się przez: „być razem”. Obecność mnoży, a nawet potęguje się wzajemnie: być dla siebie, dla innych, dla Kościoła. Bo wyrasta z głębi miłości. Głębia przyzywa głębię w huku wodospadów (por. Ps 42,8): w wielości kaskad, opadania i wznoszenia, bryzgających strumieni. Na Wyżynie Gujańskiej (Wenezuela) są tzw. tepuis, płaskie góry ze stromymi zboczami (jak Salto Angel, najwyższy wodospad świata), które w porze deszczowej tworzą dziesiątki wodnistych warkoczy. Różnorodność zstępowania, tworzonych form, niemal wirtuozeria obecności. Dla wysokich wodospadów jedno jest charakterystyczne: jednostajny szum. Dla nas: jednostajny szum Ducha. Obecność płodna i skuteczna, jak czekanie na wodę, i darowanie jej spragnionym. Tajemnicą modlitwy jest bycie naczyniem – naczyniem obecności.
O. Marian Zawada OCD