O grzechotniku, panu Cieniu, i krzątaniu się pewnej świętej Domatorki
Dla wielu dom to powaga dziejów, tradycji, zdolność zamieszkania, miejsce, z którego wyrastają i gdzie owocują. Dla innych – to miejsce konieczne, bez którego nie umie się ani kochać, ani żyć. Dla jeszcze innych dom to zadaszone spiętrzenie cegieł, a sprawy domowe zwykły być bieganiem pomiędzy garnkami z miotłą czy ścierką, nieraz pomiędzy telewizyjnymi serialami, a uczestniczenie w domowym życiu – ograniczają czasem do kąśliwych uwag dla wchodzących czy wychodzących. W tym kontekście można by zapytać, gdzie zamieszkała Maryja, nasza Matka i Siostra? Łatwo odpowiadamy, że zamieszkała w pokorze. Lecz tu zaczynają się schody, bynajmniej nie do boskich ogrodów. Co bowiem zrobić z moją nadmierną potrzebą, by okazywano mi miłość, szacunek, uznanie? Przecież żyję wśród chrześcijan, są zobowiązani do miłości, przebaczania, do pomocy, do okazywania należnego szacunku, wybierania do szczególnych zadań, docenienia mojej wspaniałej obecności! Mnożymy sny o wypielęgnowanym scenariuszu, cyzelowanej reputacji. I tracimy nie tylko pogodę ducha, ale i wiarę, bo gdzieś w sercu dudni pretensja: jak długo Bóg będzie tolerował to moje spychanie, niemożność zaistnienia. Szczególny odruch grzechotnika pojawia się, gdy ktoś ośmiela się nam zwrócić uwagę, nie mówiąc już o ewangelicznym napomnieniu. Wielu rozpaczliwie robi co może, by uchronić się od zapomnienia, by wyryć swe imię wystarczająco trwale na kamieniach doczesności. Nic dziwnego, że traci się wiarę, żyjąc w transie przemijalności. Skoro pokłada się ufność w ludziach i ludzkich rozwiązaniach, człowiek coraz bardziej zaciemnia swe wnętrze. Mówił o tym już Jezus: Jak możecie wierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga? (J 5,44). Szukający chwały szykują sobie niedźwiedzią przysługę! Co stoi u końca tej drogi? Ci co bardziej umiłowali chwałę ludzką aniżeli chwałę Bożą (J 12,43), w końcu zamieszkują w ciemności: ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło (J 3, 19). Miłowanie ciemności to zarazem najbardziej tragiczna bezdomność. Jest to ciekawe, że ludzie którzy mieszkający w ciemności, często boją się cienia. „Pan Cień” nie może być rzucany na ich życie, poczynania, przedsięwzięcia, ale za to chętnie rzucany jest na innych. Ta przemożna obecność pana Cienia ujawnia, że żyją pod pręgierzem opinii innych. Ale też przedziwnie drżą i odpoczywają w cieniu ich słów. I tak cień wspiera Cień. Są jak wampiry, które potrzebują innych, żeby przetrwały ich marzenia. Istnieją i mogą żyć jedynie wtedy, gdy angażują uwagę innych. To, o czym było powyżej można nazwać meandrami pysznego losu, a co najmniej – niepokornego. By zadomowić się w domu Maryi, trzeba uwolnić się od pragnienia, by nas uznawano, ciągle przyznawano rację, proszono o radę, a zwłaszcza od jakiegoś obłędnego strachu przed poniżeniem, przed smakiem jakiejś wyimaginowanej przegranej. Bywalcy i mieszkańcy okolic Pani Pokory, są zakrzątani innymi kanonami wielkości i pragną nie tyle istnieć, co pozwalają Bogu zamieszkać w sobie. Maryi udało się to doskonale. Dzięki Niej Bóg zamieszkał pośród nas aż do skończenia czasu. Co z trwałość zadomowienia! To Ona okrywa człowieka pięknem własnego pokroju. W Jej kompozycjach, człowiek zostaje przyozdobiony światłem miłości. Cóż za zwiewna i olśniewająca tkanina! A to dlatego, że Duch wieje kędy chce (J 3,8). To w Jej domu twoja modlitwa milsza jest Panu, niż czyjś dobrze wypasiony wół (Ps 69,32), a żywość miłowania, powoduje, że Bóg sam zamyka szczelnie drzwi twojej izdebki, byś mógł odpocząć, bo nie zbudujesz domu i daremny twój trud, jeśli go Pan nie zbuduje w tobie (Ps 127,1). A Maryja to boskie budowanie. Zamieszaj w Niej, a spełni się twój czas.