Agrotechnika duchowa

Agrotechnika duchowa czyli ugory podobieństwa

Człowiek nosi w sobie bardzo pierwotną zdolność upodobnienia. Pochodzi ona z wnętrza aktu stworzenia, gdy Ojciec wszystkich rzeczy zaproponował: Uczyńmy człowieka a Nasz obraz, podobnego Nam… (Rdz 1,26). Jaśniał zatem boskim pięknem i chwałą, a Stwórca podziwiał go odnajdując w nim swą dostojność i majestat. Można by powiedzieć, że piękno Boga i człowieka wzajemnie się potęgowały. W tym objawiała się potęga wzajemnej miłości, gdyż ona najintensywniej czyni podobnym do umiłowanego.

Człowiek był dokonany w Bogu i zbliżał się do boskiego światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu (J 3,21). Całe stworzenie kipiało z radości i dumy, że człowiek pośredniczy w boskim pięknie i prowadzi je do Stwórcy. Tak było do grzechu, kiedy przyszedł Bardziej Przebiegły i zagrał na nucie podobieństwa: otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie… (Rdz 3,5). Mieć otwarte oczy na podobieństwo i być jeszcze bardziej jak Bóg, to pełniej nim żyć! Pułapka była misterna i dobrze założona. Po spożyciu owocu poznania dobra i zła człowiek wchłonął niepodobieństwo – umiłowanie ciemności. Zawstydzone piękno potrzebowało się chować przed Bogiem, oddalać od Niego. Zraniona natura nie podziwiała już Stwórcy, wpatrywała się gdzie indziej, szukała innego podobieństwa. Pokusa, by być większy, być jak Bóg, a zatem największy, zorientować wokół siebie całą rzeczywistość powoduje, że to człowiek chce czynić wszystko podobnym sobie. Pragnie być ojcem podobieństwa. I nawet mimo, że Chrystus w dziele zbawienia odnawia siłę boskiego podobieństwa, ofiarując nam łaskę, cień zwodniczego podobieństwa działa. Moc upodobnienia grzęźnie w przepaści ludzkiego serca, w zaciszach domostw i meandrach wielkiej historii. Wola, by gromadzić wokół siebie sobie podobnych, by czynić świat „swoim”, a więc podobnym sobie, staje się coraz bardziej nieokiełznana i sięga po przemoc, po kłamstwo, po mechanizmy społecznej manipulacji. Dotyczy to nie tylko bliźniego, ale i rzeczywistości nadprzyrodzonych. Umysł zagnieżdżony w kłamstwie, w liturgii kłamań nie może już być zdolny do prawdziwej czci, bo sam sadowi się w całym majestacie na miejscu Stwórcy. Tak bardzo człowiek brnie w zuchwałości podobieństwa, że odwraca logikę stworzenia: domaga się, by Bóg był na jego podobieństwo. Jest to apogeum przewrotności podobieństwa. Dlatego, w prawdziwej świętości właśnie podobieństwo domaga się gruntownego oczyszczenia. Być świętym znaczy poddać się boskiej zasadzie upodobnienia, a więc łasce, a nie promować własnych rozwiązań. Jesteśmy wezwani, by żyć na wzór Wszechmocnego, a nie na miarę naszych wyobrażeń o Bogu. Należy spierać się z całą naszą „naiwnością” myślenia o Bogu i sprytem podrzucania Mu naszych rozwiązań. Nawet w dobrze rozwiniętych duszach, w zupełnie szczerych zachowaniach, pobudzeniach płomiennych i gorliwych, pojawia się nuta pierworodnej pokusy „bycia bardziej”. Kiedy uporamy się z zasadniczymi kompozycjami niepodobieństwa, trzeba by wprowadzić program: „być mniej”, aż odkryjemy prawdziwość słów: Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał (J 3,30). W duchowej małości bycia odnajdujemy niezwykły pokój wzrastania – wzrastania właściwego podobieństwa: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5,48). Każde życie na „własną miarę” jest zatem uwłaczaniem niebiosom. Świętość na szczęście nie pochodzi od nas: Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili (Ef 2, 10). Duchowy człowiek, zanim się weźmie do orki, pyta o pole i narzędzia. Może się przedziwnie okazać, że to nie my mamy coś tam uprawiać (np. rzekomą świętość), ale sami jesteśmy polem, które uprawia Bóg. Dlatego Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli (Mt 13,14). Jeżeli pozwolimy Chrystusowi kupić naszą rolę, to już mamy otwarte okno do nieba, do Ojca niebieskiego…

O. Marian Zawada OCD