Chmura niewiedzy (XVI w.)
Autorstwa znakomitego dzieła duchowego w języku angielskim The Cloud of unknowing, pomimo wysiłków historyków, nie udało się ustalić. Obok pism Waltera Hiltona, Julianny z Norwich czy Ryszarda Rolle należy ono do najpiękniejszych tekstów katolickiej, szesnastowiecznej Anglii.
Teksty
O istocie dzieła duchowego
W tym momencie zapytasz mnie: jakże ja mogę myśleć o Bogu i o tym czym On jest? Na to pytanie mogę odpowiedzieć tylko jedno: „Nic o tym nie wiem”. Twoje pytanie wprowadziło mnie właśnie w tę ciemność i w tę chmurę niewiedzy, w którą chciałbym, żebyś wszedł. O stworzeniach i o ich dziełach, a nawet o dziełach samego Boga człowiek może, z pomocą łaski, osiągnąć wiedzę i może sobie wyrobić o nich pojęcie. O Bogu nie może. Dlatego wolę pozostawić na boku wszystkie rzeczy, o których mogę sobie wytworzyć pojęcie i wziąć za przedmiot mojej miłości Tego, w stosunku do którego jest to niemożliwe. Dlaczego? Dlatego, że On może być miłowany, a nie może być pomyślany: miłość może Go uchwycić i utrzymać, ale myśl nigdy. Dlatego, chociaż jest czasem dobrze zastanawiać się nad dobrocią i majestatem Bożym, jako aspektami szczegółowymi (i to też jest światło i część kontemplacji), to jednak w czasie gdy się oddajemy dziełu, o którym tu mowa, trzeba odrzucić wszystkie te rozważania i pokryć je chmurą zapomnienia. Wstępuj wyżej, dzielnie i ochoczo w pobożnym i słodkim poruszeniu miłości i usiłuj przebić ciemność, która jest ponad tobą. Uderzaj[1] w tę nieprzeniknioną chmurę niewiedzy wyostrzonym grotem płomiennej miłości i nie odwracaj się od tego, cokolwiek by nie było[2]. Jeżeli jakaś myśl ukaże się w polu widzenia twego umysłu i chce siłą wejść ponad ciebie, między ciebie a ciemność, o której mówię, jeżeli ona cię zapyta, czego szukasz i czego chcesz, odpowiedz jej: Boga pragnę mieć, Jego szukam i tylko Jego. Jeżeli wówczas ta myśl ciebie zapyta: Kim jest Bóg? Powiedz jej: To Bóg, który mnie stworzył, który mnie odkupił i który, przez swoją łaskę, wezwał mnie na ten stopień, na którym jestem. I dodasz: ale o Nim nic nie wiem. I dlatego powiesz tej myśli, aby sobie poszła – i porywem miłości z pośpiechu rzucisz ją pod nogi i podepczesz, choćby ci się wydawała cała święta i bardzo pożyteczna, aby ci pomóc w szukaniu Boga. Zaiste, przypominała ona tobie wiele pięknych i podziwu godnych rozważań o dobroci Boga. Powiedziałaby ci ona, że On jest pełen słodyczy, miłości i łaski i że jest doskonale miłosierny. Jeżeli się przy niej zatrzymasz – ona nie chce nic więcej – zajmie cię coraz bardziej i sprowadzi niżej do wspomnienia o Męce Pańskiej. Doszedłszy tam, przedstawi ci nieskończoną dobroć Boga, a jeżeli dasz jej posłuch, pokaże ci wnet nędzę twojego przeszłego życia, a potem może, przypominając ten czas, poprowadzi cię dalej do wspomnienia jakiegoś miejsca, gdzie zamieszkiwałeś. I tak stopniowo, ani się nie spostrzeżesz, kiedy wpadniesz w całkowite rozproszenie; a to rozproszenie powstanie z tego, że na początku zaakceptowałeś myśl, która stanęła przed tobą: odpowiedziałeś jej, przyjąłeś ją i jej zaufałeś. A przecież to, o czym ci ona mówiła, jest dobre i święte. Jest tak bardzo święte, że byłoby wielkim błędem myśleć, że się dojdzie do kontemplacji, jeżeli się wiele razy nie rozmyślało o swej nędzy, o Męce Pana, o dobroci i doskonałości Boga. Jednakże przychodzi dzień kiedy ten, kto się długo ćwiczył w tych rozmyślaniach, musi ich zaprzestać i odrzucić je poniżej siebie pod chmurę zapomnienia, jeżeli chce przeniknąć chmurę niewiedzy, która go oddziela od jego Boga. Ilekroć więc przysposabiasz się do tego dzieła i czujesz się doń wezwany przez łaskę, wznieś twoje serce do Boga w pokornym porywie miłości i przedstaw sobie Boga, który cię stworzył, który cię odkupił i podniósł cię do tego stopnia, do którego doszedłeś, ale nie przyjmuj żadnej innej myśli o Nim. Nawet wyżej wymienionych myśli nie przyjmuj, chyba żebyś miał pociąg do nich, bo potrzebne jest tylko to wytężenie się wprost ku Bogu w całkowitej nagości ducha i bez innego motywu poza Nim samym.Jeżeli chciałbyś to proste przylgniecie twojej woli zawrzeć w jednym słowie, ażeby je w ten sposób łatwiej utrzymać, wybierz słowo krótkie, jednosylabowe. Lepiej będzie, jeśli to słowo będzie miało jedną sylabę niż gdyby miało ich dwie, bo im jest krótsze tym bardziej odpowiada działaniu ducha. Będzie to np. słowo „Bóg” lub słowo „miłość” (w języku angielskim to słowo jest jednosylabowe – przypisek tłumacza).Wybierz jakie chcesz, mogą być te, mogą być inne, te które ci najlepiej odpowiadają z jednosylabowych słów i wyryj je w swoim sercu, tak, aby to krótkie słówko nie oddalało się od twego serca za nic w świecie.To słowo będzie ci tarczą i włócznią w czasie pokoju i w czasie wojny. Nim będziesz uderzał chmurę i ciemność, które są ponad tobą. Nim strącać będziesz wszystkie myśli pod chmurę zapomnienia. A jeżeli jakaś myśl będzie cię naciskać i zapytywać, do czego dążysz, nie odpowiadaj jej inaczej jak tylko tym jednym słowem. Jeżeli będzie ci proponowała, że ci jedno twoje słówko wyjaśni i przeanalizuje jego własności, odpowiedz, że chcesz je zachować całe, nie rozłamując go ani rozwijając. Bądź pewny – jeżeli będziesz się trzymał mocno tego sposobu postępowania – żadna myśl się nie ostanie. Dlaczego? Bo nie pozwolisz jej karmić się słodkimi medytacjami, o których mówiliśmy[3].
O modlitwie
Rozmyślania tych, którzy się nieustannie ćwiczą w tej łasce i oddają dziełu, powstają nagle i niejako tryskają bez jakiejkolwiek metody. Podobnie i ich modlitwy. Mówię tu o ich modlitwach osobistych, nie o tych, które są przypisane przez Kościół Święty. Bo jeśli chodzi o te ostatnie, to prawdziwi robotnicy tego dzieła otaczają je największą czcią i wywiązują się z nich zgodnie z zaleceniami świętych Ojców, którzy nas poprzedzili. Ale ich modlitwy prywatne tryskają nagle z ich serca i wznoszą się do Boga bez żadnego przygotowania ani metody. Jeżeli wówczas używają słów – co jest rzadkie – używają ich bardzo oszczędnie i im mniej ich wymawiają, tym lepsze jest ich samopoczucie. Istotnie, jednosylabowe słowo jest dla tego dzieła, które jest dziełem ducha, odpowiedniejsze niż słowo dwu lub więcej sylabowe. Bo ten, kto się chce oddać dziełu w sposób doskonały, winien utrzymywać się nieustannie na najwyższym szczycie ducha.Wykażę ci prawdziwość takiego widzenia, posługując się przykładem wziętym z natury: wyobraź sobie mężczyznę lub kobietę nagle przestraszonych wybuchem pożaru albo czyjąś śmiercią lub jakimkolwiek nagłym niebezpieczeństwem. Natychmiast człowiek jest wewnętrznie napięty jakby „na szczycie” swego ducha. Pośpiech i potrzeba, w jakiej się znajduje, przynaglają go do krzyku i wołania o pomoc. W jaki sposób będzie to czynić? Z pewnością nie poprzez długie przemówienia nawet ani przez użycie słowa dwusylabowego; uważałby oba sposoby za zbyt długotrwające i nie chciałby wypowiadać rozpaczy swego ducha powoli, ale raczej poprzez wybuch, od razu i całą siłą swej duszy wyrazić swoje przerażenie jednym słowem jednosylabowym, np. „Oooo! albo „Aaaa”!To jedno krótkie słowo mocniej uderza i szybciej przenika uszy tych, którzy je słyszą. Tak jest również wtedy, gdy takie krótkie słowo nie jest nawet wypowiedziane czy pomyślane, ale wytryska po prostu z głębi ducha. Ta głębia jest jednocześnie wysoką, bo w rzeczach duchowych wszystko sprowadza się do jedności: wysokość, głębokość, długość i szerokość. I to króciutkie słowo dociera lepiej do uszu Boga wszechmogącego niż by to mógł osiągnąć cały psałterz wymamrotany bez uwagi samymi wargami. Dlatego jest napisane: „modlitwa krótka przebija niebiosa” (Syr 35, 17)[4].
O wyniszczeniu świadomości własnego bytu
Tutaj zapytasz mnie może, jak wyniszczyć to nagie poznanie i tę świadomość własnego bytu? Bo zapewne mówisz sobie, że jeżeli zostałyby one zniszczone, wszystkie inne przeszkody na drodze tego dzieła byłyby usunięte za jednym zamachem. Jeżeli tak myślisz, to myślisz słusznie. Niemniej muszę ci powiedzieć, że jest rzeczą niemożliwą wyniszczyć tę myśl i to odczucie bez łaski zupełnie szczególnej, która zależy od Bożego upodobania, a także od pewnej zdolności odpowiadającej tej łasce i umożliwiającej jej przyjęcie.Ta zdolność nie polega na niczym innym jak na żywym i głębokim zmartwieniu duchowym. W tym zmartwieniu musisz przestrzegać wielkiego umiaru. Mniej bacznie, gdy go będziesz doświadczał, aby nie było zbyt gwałtownego napięcia ani twego ciała ani twego ducha. Przyjmij postawę siedzącą tak, jakbyś chciał ułożyć się do snu i siedź tak cały zanurzony w zmartwieniu. Będzie to wówczas prawdziwe zmartwienie, zmartwienie doskonałe i szczęśliwy ten, kto może je tak przezywać. Wszyscy ludzie mają swoje powody do zmartwienia; ale ten ma przede wszystkim powód do zmartwienia, kto wie i czuje, że istnieje. W obliczu takiego zmartwienia wszystkie inne są tylko igraszką, bo jedynym, poważnym zmartwieniem jest uświadomienie sobie i odczuwanie faktu nie tylko czym się jest, ale i tego, że się jest – i to przede wszystkim. Ten, kto nigdy nie odczuwał takiego zmartwienia, może słusznie się martwić, nigdy bowiem nie doznał zmartwienia doskonałego. Zmartwienie takie oczyszcza duszę nie tylko z grzechu, ale i z kary należnej grzechowi i czyni ją zdolną do otrzymania tej radości, która polega na utracie myśli i świadomości własnego bytu. Smutek, jeżeli jest prawdziwy, pełen jest świętego pragnienia i gdyby tak nie było, żaden człowiek na świecie nie mógłby mu stawić czoła i go udźwignąć. Jeżeli jego dusza nie byłaby choć trochę karmiona pewną pociechą pochodzącą z dobra, które w tej chwili czyni, nie byłby w stanie znieść cierpienia, które sprawia mu przeżywanie siebie samego. Za każdym razem, kiedy chce poznać i ogarnąć Boga w czystości serca, tak jak to jest możliwe na ziemi, stwierdza, że jest od tego odepchnięty i że wszystkie jego władze są jakby zapchane i wypełnione ową obrzydliwą i cuchnącą masą jego własnego „ja”. Powinien on jednak stale nienawidzić siebie samego, pogardzać sobą i zapominać o sobie, jeżeli chce zostać doskonałym uczniem Boga, pouczanym przez Boga samego na górze doskonałości. To wystarczy, aby uczynić go niemal oszalałym ze smutku. Dlatego płacze i jęczy, walczy, protestuje i złorzeczy. Jednym słowem, wydaje mi się, że jego „ja” jest brzemieniem tak ciężkim, że już nie zważa na to, co się z nim stanie, byle by Bóg był zaspokojony.A jednak mimo tego ogromnego smutku nie chce nie istnieć: byłoby to diabelskie szaleństwo i pogarda Boga. Przyjmuje chętnie swoje istnienie i dziękuje Bogu z głębi serca za godność tego bytu, który otrzymał. Ale nie przestaje pragnąć zagubienia tego poznania i odczucia samego siebie, które wciąż mu towarzyszy. Ten smutek i pragnienie w ten czy inny sposób przeżyć muszą wszystkie dusze, zgodnie z tym, czego Bóg raczy nauczać swoich duchowych uczniów, według Jego upodobania i uległości, z jaką ciałem i duszą stosują się do Jego woli, według stopnia ich życia duchowego jak też ich charakteru. Przeżywać to będą aż do dnia, kiedy w pełni zjednoczą się z Bogiem w miłości tak doskonałej, jak to jest możliwe na ziemi, jeżeli On raczy im tej łaski udzielić[5].
[1] „Dużo się modlić nie polega na tym, by dużo mówić, ale na uderzaniu ciągłym i pobożnym poruszeniem serca ku Temu, do którego się modlimy.
[2] Chmura niewiedzy i listy, tłum. o. Piotr Rostworowski EC, Kraków 1985, s. 43.
[3] Tamże, s. 44-45.
[4] Tamże, s. 87-88.
[5] Tamże, s. 96-98.