Ocena spotkania medytacji chrześcijańskiej i niechrześcijańskiej
I. Możliwość spotkania i otwarcie
Trzeba zaznaczyć, że Kościół w dokumentach soborowych widzi potrzebę szanowania jak to nazywa nasion prawdy zawartych w innych tradycjach religijnych, a ludzie zakorzenieni we własnych tradycjach religijnych mogą dzielić się doświadczeniem religijnym wiary, czy kontemplacji. Czyli po pierwsze jest możliwość spotkania.Po drugie Kościół docenia bogactwo kultury dalekowschodniej. Synod azjatycki z 1978 roku wskazuje na następujące wartości:
· jedność ciało-psychika-duch;
· kontemplacja skierowana na głębię;
· święte księgi pełne mądrości;
· tradycja oderwania, ogołocenia, asceza;
· metody koncentracji;
· proste formy modlitwy.
Czyli Kościół widzi określone wartości, które mogą nas ubogacić. Ale oczywiście nie wolno być naiwnym. Punktem odniesienia do właściwego zrozumienia sposobu wykorzystywania metod medytacji wschodnich jest list kard. Ratzingera O niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej z 1989 roku[1].
Tam – należy jasno to stwierdzić – kardynał widzi zaledwie dwie korzyści, natomiast przytacza ponad dwadzieścia różnych zastrzeżeń. Należy być świadomy tych proporcji. Bardzo jasną i mocną wypowiedź Ojca świętego na ten temat mamy w książce Przekroczyć próg nadziei gdzie zabiera on głos na temat spotkania kultur i religii. W tym miejscu wypada przestrzec tych chrześcijan, którzy z entuzjazmem otwierają się na rozmaite propozycje pochodzące z tradycji religijnych Dalekiego Wschodu, a dotyczących na przykład techniki i metod medytacji oraz ascezy, które przejmują bezkrytycznie. Trzeba, by najpierw poznali własne dziedzictwo duchowe, żeby zastanowili się, czy mogą tego dziedzictwa ze spokojem wyrzekać się.
II. Możliwe korzyści
Pozytywne aspekty medytacji niechrześcijańskich – kard. Ratzinger – dodoatek do listu O niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej[2]:
· powrót do duchowego wymiaru ludzkiej egzystencji, nawet dla środowiska materialistycznego, należy powitać z satysfakcją.
· Dowartościowanie cielesnego elementu modlitwy. Jakie można osiągnąć korzyści z kontaktu z medytacjami Dalekiego Wschodu:
1. Kultura milczenia umysłu, co można wykorzystać do stawania przed Chrystusem.
2. Powrót do siebie, do własnej głębi – to, co stało się wielkim odkryciem św. Augustyna, że Boga szukał na zewnątrz, tymczasem on czekał na niego wewnątrz jego istoty.
3. Koan, mantra jako krótkie zdanie z Pisma św.: Jezus, Maryja, Błogosławieni ubodzy w duchu…
4. Zen i yoga posiadają pewne zalecenia ascetyczne, które wspomagają życie duchowe, np. oderwanie od świata i siebie. Ale system filozoficzny jaki za tym stoi, nie jest do przyjęcia.
III. Granice technik niechrześcijańskich
· żadna technika nie jest w stanie zastąpić pragnienia wolności, które rodzi się w dążeniu do Boga. Tej wolności nic nie może zastąpić. Różne techniki są do przyjęcia w takim stopniu, w jakim stanowią pomoc w jej osiągnięciu.
· Dokument dostrzega i podkreśla cielesny wymiar modlitwy. Modli się także ciało. Wewnętrzny proces modlitwy wyraża się w modlitwie gestów, a dyscyplina ciała ze strony wpływa na stan ducha. Ważne jest jednak zachowanie poprawnych współzależności.
· Poprzez określone techniki można osiągnąć wrażenie spokoju i odprężenia, a nawet zjawiska światła i ciepła, które nie mają nic wspólnego z osobistym spotkaniem z Bogiem, ani prawdziwym zjednoczeniem mistycznym. Człowiek jako osoba otwiera się na drugą osobę[3].
VI. Zastrzeżenia
I. Ze strony samych wyznawców religii dalekowschodnich:
A\ Czy buddyzm może być propozycją dla chrześcijanina. Ciekawe, bo zapytano o to samego Dalaj Lamę. Postawiono pytanie 14 Dalaj Lamie w 1993 roku: – Czy można więc być chrześcijańskim buddystą albo buddyjskim chrześcijaninem?
– Hmmmm… Jest to możliwe w początkowym stadium. Jeżeli ktoś wierzy i szczerze szanuje Jezusa Chrystusa i Buddę, to można go uznać za półbuddystę i półchrześcijanina. Ale nie sądzę, żeby pozostał przy takim poglądzie w miarę swojego duchowego rozwoju. Praktykujący buddysta musi zaakceptować pustkę jako ważną praktykę. Znam chrześcijańskich braci, którzy żywo interesują się buddyjską filozofią pustki. Myślę jednak, że jeśli uzna się pustkę, to nie ma miejsca dla stwórcy czy absolutu. Pustka znaczy, że wszystko jest współzależne. Jeśli się przyjmie taki punkt widzenia, raczej trudno wyznawać ideę wiecznej duszy, absolutu czy Wszechmocnego Boga[4].Dalajlama uczciwie stwierdza, że jest niemożliwe równoczesne bycie buddystą i chrześcijaninem.
B\ Następnie mamy do czynienia z wieloma nieporozumieniami. Powrócę do tego, które zasygnalizowałem wcześniej. Niektórzy mistrzowie buddyjscy Tybetu odcinają się od tego, co dzieje się na Zachodzie. Jeden z nich (Thinlejem Norbu Rinpocze) w wywiadzie powiedział: Nowi, nowocześni, zachodni buddyści… chcą być nauczycielami – nauczać i promować swoje idee w mediach. Przy pomocy propagandy i plotki. Jak mogą zostać uznani za szlachetnych nauczycieli buddyjskich, skoro próbują popchnąć innych przeciwko starożytnym tradycjom buddyjskim? Ich działania nie odbiją się w końcu na mieszkańcach krajów buddyjskich, gdzie tradycja duchowa ma mocne korzenie, ale na ich rodakach na Zachodzie, którym pokazuje się tyle złych, wiodących na manowce ścieżek. A potem umierają, zostawiając młodych ludzi z tym całym negatywnym dziedzictwem. Gwałcą czystą tradycję buddyjską, trudno więc osiągnąć im doskonałość. Ich największy problem polega na złej skłonności do atakowania każdego, kto jest wyżej niż oni. Wynika to przede wszystkim z zazdrości i nienawiści. Nawet jeśli zbiorą tysiąc osób i nazwą je sanghą, są skończonymi nihilistami, próbującymi zniszczyć szlachetną tradycję duchową. I to tylko po to, by wypromować siebie[5].
II. Zastrzeżenia ze strony Kościoła (wypuktowane za: J. Ratzinger, dodatek do listu O niektórych aspektach…)[6]
· medytacja jest tą formą lekarstwa, ucieczki od niepokojów współczesnej, uzdrowienia, uwolnienia go od codziennych stresów i da wewnętrzny pokój. Staje się po prostu wzmacniającą „kąpielą”,
· medytacja stara się uwolnić od ciężaru bycia osobą, od codzienności
· Religia staje się terapią. (Uświadomienie sobie na nowo jedności istoty ludzkiej, jedności tego, co jest w niej cielesne i duchowe, stworzyło pilne zapotrzebowanie na znalezienie terapii obejmującej całą osobę). Ma przede wszystkim wydobyć człowieka z izolacji
· wypaczenia istoty religii (egoistyczna – religia dla mnie) posłuży po prostu realizacji celów własnego ja. Jednostronność – autoafirmacja, a nie spotkanie z Bogiem.
· pokusa ucieczki do techniki pogrążenia się w medytacji, by uniknąć osobistego spotkania z Bogiem.
· za fasadą odnowionej pobożności wiara zanika, rozsypuje się to, co stanowi specyfikę chrześcijaństwa. Załamuje lub wypłukuje się wiara – modlitwa bez wiary staje się ślepa. Nie wiem do kogo się modlę.
· Rozpływa się pojęcie Boga się w nieokreślonym wymiarze duchowym, oceanie duchowym. Medytacja chrześcijańska nie jest pogrążeniem się w bezosobowej atmosferze boskości, bezkształtnej otchłani bez oblicza. Ze swej natury jest ona spotkaniem dwóch wolności: wolność Boga spotyka się z moją wolnością,
· Anonimowość i wrogość wobec wolności (ginie lub burzona zostaje personalistyczna struktura wiary i modlitwy – bezosobowe formy medytacji są z samej swej istoty naturalistyczne i uważają wolność za ciężar, od którego uwalniam się pogrążając w anonimowości).
· Medytacja ma prowadzić do pokonania własnego ja, pokonania jednak nie przez zniszczenie siebie, ale przez przystąpienie do inności Boga, który mnie uwalnia ode mnie samego.
· Boskie i ludzkie ja nie spotykają się na tym samym poziomie. Człowiek staje się dzieckiem Boga przez miłość i miłosne uczestnictwo w Boskiej naturze, a nie na zasadzie równości.
· Boskość człowieka nie polega na zniszczeniu, czy rozpłynięciu się własnego ja ale na miłosnym zjednoczeniu dwóch osób Boskiej i ludzkiej
· Medytacja chrześcijańska nie ma jedynie charakteru osobistego, ale apostolski. Nie jest zamknięciem się w intymności i prywatności, ale jako przygotowanie do wyjścia, do przezwyciężenia samego siebie, jest ona drogą do miłości, z dlatego ma podstawowy wymiar społeczny.
· Medytacja prowadzi do sakramentów, do tajemnicy Boga żywego, pana historii.
· Medytacja akceptuje pośredników: Chrystusa, kapłanów, innych ludzi, wydarzenia, przez które rzeczywiście działa Bóg, a nie tylko bezpośredniości bóstwa. Niebezpieczeństwa – w samej technice oddechowej:
Wszystkie techniki medytacyjne Dalekiego Wschodu oparte są na ćwiczeniach oddechowych. Energia (prana) w pranajama wchłaniana jest przez człowieka. Czy jest to neutralne? Czy nie ma tu duchowych zagrożeń? Sądzę, że jest jedno wystarczająco przerażające. Podstawowe niebezpieczeństwo duchowe, wchłanianie demonicznej energii buntu: poddanie się władcy mocarstwa powietrza. Istnieje fragment z 1 rozdziału listu św. Pawła Apostoła do Efezjan, w którym pisze on tak: I wy byliście umarłymi na skutek waszych występków i grzechów, w których żyliście niegdyś według doczesnego sposobu tego świata, według sposobu Władcy mocarstwa powietrza, to jest ducha, który działa teraz w synach buntu (Ef 2, 1-2).
Gdy więc nastawiam się duchowe praktyki i otwieram na duchowe rzeczywistości, to one zgodnie z naszą wolą na nas wpływają. W praktykach trudności mogą być bardzo niewinne. Jakieś lęk czy niechęć doi spowiedzi, do Eucharystii, do kościoła, do kapłanów; albo subtelna pogarda wobec tzw. pobożności tradycyjnej, ludowej. Pokrywa się to głębszymi potrzebami religijnymi, indywidualnym kierownictwem, ale w zasadzie może to być subtelne zniewolenie duchowe. Najlepiej wychodzi to w poczuciu grzeszności. Im bliżej Boga człowiek powinien wykazywać coraz większą wrażliwość na grzech.Z drugiej strony należy pamiętać, że na przykład Jan Klimak w swojej koncepcji hezychazmu pisał: Niech pamięć o Jezusie będzie złączona z twoim oddechem, a wtedy poznasz dobrodziejstwa hezychii[7].
Główne niebezpieczeństwo duchowe
Zasada życia duchowego jest taka, że im bliżej Boga, bliżej Jego światła, tym człowiek widzi więcej prawdy o sobie, więcej zła i struktur grzechu w sobie. Modląc się ma ogromne poczucie niegodności przebywania przed obliczem Pana. Prowadzi to do postawy skruchy, dziękczynienia wobec Stwórcy. Brak poczucia grzechu, swoistej duchowej niewinności czy sprawiedliwości prowadzi na manowce. Należy pamiętać, że np. zen nie jest do końca religią, nie wierzy w osobowego Boga stworzyciela, który ofiarował swego Syna, by się wcielił i dokonał dzieła zbawienia. Buddysta zbawia się sam. Nie istnieje w buddyzmie grzech (jedynie niewiedza), ani niezdolność człowieka do zbawienia.Należy jasno przyjrzeć się swym motywacjom, dlaczego medytuję i bardzo mocno je oczyścić[8].
Również niebezpieczny jest stosunek do cierpienia. Jednym z naczelnych zadań medytacji jest uwolnienie człowieka od cierpienia. Ale nie wolno drugiemu pomagać, przynosić ulgi, by nie niszczyć jego karmy, jego drogi, którą musi przejść. Tu sobie uświadamiamy na jakie bariery natrafiała matka Teresa z Kalkuty. U nas cierpienie zwłaszcza Chrystusa jest drogą zbawienia, tam zbawienie polega na odrzuceniu cierpienia.
III. Zbieżności i nieporozumienia
Inny problem to poszukiwanie pewnych zbieżności, np. noce ciemne u św. Jana od Krzyża i pustka zen, czy podobieństw z intelektualną, filozoficzną mistyką mistrza Ekharta. Wielu adeptów sztuk duchowych z uproszczeniem stawiają optymistyczny znak równości. Ale istnieją istotne różnice. O ile zen rozumie problem pustki jako proces rozpłynięcia się, utożsamienia, zlania się z wszechobecną energią, tak w pustce i ogołoceniu u św. Jan od Krzyża odnajduje nieprzekraczalną przepaść pomiędzy stworzeniem a Stwórcą, która nie może być nigdy przekroczona. Zjednoczenie, o którym mówi św. Jan ma zupełnie inny charakter. U Jana mamy jedynie osobowe uczestnictwo w życiu osobowym Trójcy Św. poprzez boskie władze jakimi są wiara, nadzieja i miłość. Człowiek sam w sobie nie posiada żadnej mocy, żadnego narzędzia, dzięki któremu mógłby zbliżyć się czy zjednoczyć z Bogiem. W zenie mamy do czynienia z takim typem pustki, w której nie już co zbawić. Konsekwentny buddyta kwestionuje wszystkie pozytywne wartości, a najpierw Boga i samego człowieka. Dla buddysty człowiek, podmiotowość jest złudzeniem. Człowiek jest zlepkiem przywiązań, od których należy się uwolnić. Jak to mówi jeden z nich: kurczowe trzymanie się zmyślonego „ja”. Następnie kwestionuje się obiektywizm dobra i zła: Dla istoty wyzwolonej zło i dobro to nic nie znaczące słowa[9]. Dla kultury zachodu nie są do przyjęcia techniki izolacyjne od wrażeń, od wyobraźni, od myśli. Istnieje zasadnicza różnica, gdy umysł naturalny zostaje pogwałcony przez naturę, a sytuacją, gdy zostaje on oczyszczony łaską. Życie bez łaski naraża na zasiedlenie przez ducha nieprawości. Duch poprzez złe sugestie może nie dopuścić do wykonania woli Boga.
O kilku interesujących zbieżnościach koniunkturalnych
Spotkanie ze Wschodem Dalekim dokonuje się w szczególnym kontekście kulturowym. Ośrodki buddyzmu, zwłaszcza zen, yogi, czy innych wschodnich religii wyrastają na Zachodzie jak po deszczu od lat 70-tych, a od 80-tych w Polsce. Trafiają do ludzi szukających bliskości Boga, głębszej modlitwy, doświadczenia wewnętrznego. Religie wschodu pojawiają się bardzo przyjaźnie, jako „ciekawa” propozycja również dla katolików, uprzejmie komunikując o swej „neutralności” religijnej. Rzeczywiście buddyzm czy yoga nie jest religią w wewnętrznym tego słowa znaczeniu (sam Budda stwierdził, że trzeba skończyć z bogami, bo chodzi o człowieka), a raczej pojawiają się jako filozofie życia. To, co proponują pokrywa się znakomicie z wrażliwością zachodniej kultury i jest żywą odpowiedzią na jej poszukiwania.
Buddyzm czy yoga chcą być propozycją pewnej religii laickiej, która uznaje świętość życia, ale nie potrzebuje struktur religijnych. Wnosi sakralność, lecz nie jest to sakralność typu religijnego. To pokrywa się z nurtem laickim wielu intelektualistów i kryzysem autorytetu Kościoła. Panorama dzisiejszej mentalności religijnej rozciąga się pomiędzy gnostycyzmem a agnostycyzmem, pomiędzy dwoma różnymi intelektualizmami religijnymi. O ile gnostycyzm jest propozycją zbawienia o własnych siłach, i dlatego nie jest Bóg konieczny, tak agnostycyzm wyraża marginalność Boga, życie bez Jego potrzeby. Nie jest on kwestionowanie czy wątpienie intelektualistów, w obu przypadkach jest to rozum, który „rozsądnie”, z pełną kulturą, wyklucza Boga. Propozycje Wschodu wydają się znakomicie współbrzmieć z tego typu przekonaniami.
Niewątpliwie w propozycji Wschodu eksponowany jest człowiek i jego rozwój duchowy, co znów nakłada się na antropologiczną wrażliwość i psychologiczne teorie rozwoju i rozumieniu zbawienia jako procesu psychologicznego. Zastąpienie procesu łaski przez procesy świadomości jest wielką pokusą mającą swe korzenie w gnozie. Łagodność i zasada non violence miałyby stanowić dość poważną medycynę na stany neurotyczne. Ponadto buddyzm leczy poczucie winy i daje przekonanie o duchowej głębi, co ma pokrywać doświadczenie pustki.
Mocny atut stanowi tolerancja: bez dogmatów, bez bogów, bez ekskomunik, bez aktów wiary (akt wiary w buddyzmie jest równie dziwny jak modlitwa do bogów w starożytnej Grecji).
Religie te wnoszą naukę o wyzwoleniu, co znów odwołuje się do idei wolności tak drogiej dla zachodu. Jednak jest to wyzwolenie z „ja”, które jest złudzeniem, tak, że nie ma nic do zbawienia.
Filozofia Buddy koncentruje się wokół empatii, współczucia do wszystkiego, co żyje (jest to jednak zupełnie co innego niż chrześcijańskie miłosierdzie), a pozwala dać upust inteligentnej dobroci, filantropii, doświadczyć własnej dobroci, gdzie zwierzak może okazać się ważniejszy od człowieka. Stosunek do cierpienia świata jest jednak zupełnie inny niż w chrześcijaństwie.
Przynosi zarazem swoistą kulturę ciała, witalność, niemal sportową ascezę wraz ze wszystkimi mitami o wschodnich sztukach walki, dyskretnie lub niedyskretnie nadmieniając o niezwykłych zdolnościach i władzy duchowej. To nakłada się na kult ciała i seksu, indywidualizm, potrzebę osobistej przewagi nad przeciwnikami w kulturze konkurencji. Z drugiej strony pobudza to postawy narcystyczne, elektryzuje na cudowne.
Wschód wskazuje, że problemem nie jest grzech, ale niewiedza. Otrzymanie prawdziwego poznania i przebudzenie stanowi rozwiązanie. Rezonuje to znów w czymś, co można by nazwać sferą informatyczną. Zachód w dobie technologii informatycznej skłonny jest wrażliwość na wiedzę wraz w wyrosłymi na tym tle kompleksami powierzać tym kompetentnym, którzy „wiedzą” i mają dostęp do „tajnych” informacji.
Religie pojawiając się na Zachodzie eksponują ideę uniwersalizmu, zacierania różnic, wzajemnej akceptacji religijnej i społecznej, coś w co można dobrze ubrać american way, a także w coraz bardziej powszechne zjawisko zwane globalizmem.
[1] Chodzi przede wszystkim o uzupełnienie do listu Kongregacji, por. W. Słomka, Medytuję więc jestem, Łódź 1992, s. 215-219.
[2] Por. W. Słomka, Medytuję więc jestem, Łódź 1992, s. 215-219.
[3] Por. W. Słomka, Medytuję więc jestem, Łódź 1992, s. 215-219.
[4] Witryna internetowa:
[5] Witryna internetowa http://www.hfhrpol.waw.pl/Tybet/Teksty.html. Por. także wypowiedź Dzongsar Khejence Rinpocze na tej samej stronie.
[6] Por. W. Słomka, Medytuję więc jestem, Łódź 1992, s. 215-219.
[7] Za: G. Maloney, SJ, Modlitwa serca, Wrocław, s. 30.
[8] Falszywe motywacje patrz: M. Zawada, Medytacja karmelitańska, Kraków 1997, s. 102-106.
[9] Podstawy Radża Jogi, strona internetowa: http:/www.kki.net.pl/~rajayoga/base.htm.